sobota, 25 grudnia 2021

Homoseksualizm wrodzony czy nabyty?

Dlaczego tak ważne jest dojście prawdy, czy homoseksualny popęd jest wrodzony czy nabyty? Jeśli jest wrodzony, to jakakolwiek terapia nie ma sensu. Jeśli nabyty - to ma sens. jeśli jest wrodzony, to trzeba teologię biblijną podporządkować człowiekowi. Jeśli nabyty, człowiek powinien podporządkować się przekazowi płynącemu z Biblii. Badania naukowe, jeśli się im dobrze przyjrzeć, nie dają możliwości definitywnego uznania, że orientacja homoseksualna jest niezmienna i wrodzona. Właściwie homoseksualizm nie jest orientacją, ale złożoną dezorientacją seksualną oraz objawem złożonych, wielopoziomowych i różnorodnych przyczyn. Niezależnie od przyjętego systemu wartości, z dwóch powodów nie możemy odrzucić zmiennych czynników środowiskowych jako determinanta homoseksualizmu.

***

Nikt nie wybiera pragnień homoseksualnych, jednak wybór stanowi to, czy pójdzie się za tymi pragnieniami. Richard Cohnen jest jednym z ludzi, którzy doświadczyli zmiany orientacji z homoseksualnej na heteroseksualną w latach osiemdziesiątych XX wieku. Cohnen, który jest z wykształcenia psychologiem, stoi na stanowisku, że niechciany pociąg do tej samej płci (SSA, z ang. same sex attraction) tak naprawdę nie dotyczy seksu, a przede wszystkim wiąże się z nieuleczonymi emocjonalnymi ranami i niezaspokojoną potrzebą miłości. Według Cohnena, skomplikowany proces pojawienia się SSA u dziecka powstaje z połączenia podatnej osobowości i wychowania wraz z innymi oddziaływaniami społecznymi. Na takim samym stanowisku stoi Beata Wieczorek, która twierdzi, że „homoseksualizm to złożona dezorientacja seksualna, objaw wielu złożonych, wielopoziomowych i różnorodnych przyczyn. istnieją predyspozycje biologiczne, ale decydująca jest indywidualna interpretacja czynników środowiskowych”. Cohnen zasadniczo dzieli młodych ludzi o orientacji homoseksualnej na trzy kategorie: 

« dzieci, które pragną przemiany i bycia heteroseksualnymi; 

« dzieci niezdecydowane, w którym kierunku pójść, jeśli chodzi o orientację czy płeć; 

« dzieci wierzące w mit wrodzonego i niemożliwego do zmienienia homoseksualizmu. Takie osoby utrwalają w sobie przekonanie, że urodziły się homoseksualistami i w związku z tym zmiana jest niemożliwa.

U dzieci z każdej z tych kategorii być może pojawi się pragnienie modlenia się o zmianę, szczególnie, jeśli urodziły się w religijnym domu. Czemu jednak Bóg czasem nie odpowiada na takie modlitwy? Bóg z jednej strony jest dobry i przychylny człowiekowi. Z drugiej strony, jest suwerenny i realizuje swoje dobre zamierzenia w życiu danego człowieka w takim tempie, na jaki sam się zdecydował z sobie tylko znanych powodów. Pomimo tego, że Bóg powiedział: „Proście, a będzie wam dane”, to nie oznacza, że w sposób magiczny dostaniemy dokładnie to, o co prosiliśmy i w takiej formie, jakiej pragniemy. Bóg w rzeczywistości odpowiada na modlitwę, ale może odpowiedzieć „Tak”, „Nie” albo „Nie teraz”. Czasem mówi „Nie teraz” młodym osobom o orientacji homoseksualnej, ponieważ być może chce skonfrontować dziecko wraz z jego rodziną z przeszłością oraz zranieniami tkwiącymi na dnie serca. Richard Cohnen doradza rodzicom chcącym pomóc dziecku w wewnętrznej walce, aby ucząc dzieci modlitwy, zamiast „Boże, zabierz mi pragnienia homoseksualne, wolałbym umrzeć niż je mieć” sugerowali, aby formować modlitwę w takie słowa: „Boże, proszę, ujawnij prawdziwe znaczenie moich pragnień homoseksualnych, a potem uzdrów sfery mojego życia, które do nich doprowadziły”. Oczywiście, w modlitwie nie chodzi o słowa, ale o intencje.

Dariusz Jędrzejewski - Co Biblia mówi o homoseksualizmie

niedziela, 17 października 2021

Szukanie Boga

Poniżej zamieszczam fragmenty kultowej (jeśli można tak się wyrazić) książki A.W. Tozera – „Szukanie Boga”. Uważam, że tą oraz „Poznanie Świętego” tegoż autora powinien przeczytać każdy chrześcijanin. Boga nie da się poznać przez rytuały, obrzędy, chodzenie do kościoła, a poznanie i zaufanie Mu decyduje o miejscu, w którym będziemy po śmierci. Ze względu na wiarę ludzkość dzieli się na cztery grupy (de facto na dwie – odrodzonych duchowo i nieodrodzonych, ale możemy tych drugich podzielić na trzy podgrupy 1-3) :

1. Nieszukający

2. Myślący o sobie, że znaleźli

3. Szukający

4. Ci, którzy znaleźli

Książkę polecam szczególnie ludziom z grupy nr 3. zachęcając  ich jednocześnie do szukania aż do skutku, ponieważ Jezus powiedział: „. KAŻDY, kto prosi, otrzymuje, a kto szuka, znajduje, a kto kołacze, temu otworzą.” Mat7,7-8. Znalezienie i poznanie Go jest przeżyciem, które nie ma odpowiedników w świecie naturalnym!

P.A.

***

Teologia chrześcijańska naucza o uprzedzającej łasce, co w skrócie oznacza, że zanim człowiek zacznie szukać Boga, najpierw Bóg musi go odnaleźć. Zanim grzeszny człowiek jest w stanie dobrze pomyśleć o Bogu, Duch Święty musi dokonać w nim dzieła oświecenia. Może to być niedoskonałe, niemniej musi być prawdziwe; wtedy dopiero może powstać głębokie pragnienie szukania Boga i wołanie do Niego.

Szukamy Boga tylko i wyłącznie dlatego, ze On pierwszy włożył nam do serc to pobudzenie, które pcha nas do szukania Go. "Nikt nie może przyjść do Mnie" - powiedział nasz Pan - "jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał" /Jn.6,44/. Właśnie dzięki temu uprzedzającemu pociągnięciu, Bóg pozbawia nas jakichkolwiek myśli, że to my sami chcemy się zbliżyć do Niego. Zachęta do szukania Boga pochodzi od Niego samego. To skłania nas do dalszego szukania Go.

W tym boskim "wspieraniu" i ludzkim "lgnięciu" nie ma sprzeczności. Wszystko jest z Boga, bo jak mówi von Hugel: Bóg zawsze nas uprzedza. W praktyce jednak (to znaczy tam, gdzie Boże uprzedzające działanie wychodzi naprzeciw reakcji człowieka) człowiek musi szukać Boga. Z naszej strony musi nastąpić pozytywne odwzajemnienie się, jeśli to skryte pociągnięcie Boże ma doprowadzić do konkretnego, możliwego do stwierdzenia poznania Jego świętej Istoty.

***

Nauka o usprawiedliwieniu przez wiarę, biblijna prawda, wspaniałe uwolnienie od jałowego legalizmu i bezskutecznych własnych wysiłków - w naszych czasach wpadły w złe towarzystwo i przez wielu jest niewłaściwie interpretowane, że praktycznie stoją na przeszkodzie w poznaniu Boga. Całe nawrócenie się zamieniono na mechaniczną i pozbawioną Ducha kwestię. Wiarę można teraz praktykować bez wprowadzania niepokoju i zmian w swoim życiu moralnym, a także bez naruszenia statusu własnego "ja", pochodzącego od Adama. Chrystusa można "otrzymać" bez wzbudzenia jakiejkolwiek szczególnej miłości do Niego w duszy otrzymującego. Człowiek taki jest zbawiony, ale nie odczuwa głodu i pragnienia Boga.

***

Chciałbym bardzo podsycić tę ogromną tęsknotę za Bogiem. Jej brak doprowadził nas do obecnego, opłakanego stanu. Nasze sztywne i drętwe życie religijne wynika z braku świętego pragnienia. Samozadowolenie jest śmiertelnym wrogiem naszego duchowego wzrostu. Musi być w nas ta przenikająca tęsknota — inaczej nie będzie objawienia Chrystusa wśród Jego ludu. On czeka, by ktoś Go zapragnął. Bardzo źle, jeśli na niektórych z nas czeka tak długo i na próżno.

***

Każdy wiek odznacza się czymś charakterystycznym. Obecnie żyjemy w czasach ogromnie skomplikowanej religijności. Prostota, jaka cechowała Chrystusa, rzadko występuje wśród nas. Zamiast tego mamy programy, metody, organizacje i nerwowe działania, które zabierają nasz czas i uwagę, ale nigdy nie mogą zagłuszyć tęsknoty serca. Płytkość naszych duchowych doznań, pustka naszego uwielbiania i to upadlające naśladowanie świata cechują nasze coraz lepsze metody działania. Wszystko to świadczy o tym, że dzisiaj znamy Boga, tylko w sposób niedoskonały. Bardzo mało wiemy o Jego pokoju.

***

Bardzo ważne jest, by uciszyć się w oczekiwaniu na Boga. Najlepiej, gdy jesteśmy sami, z otwartą Biblią, A wtedy, jeżeli zechcemy, możemy zbliżyć się do Boga i zacząć słyszeć, jak mówi do nas w naszych sercach. Myślę, że dla przeciętnej osoby będzie to przebiegało tak: Najpierw będzie to dźwięk Bożej obecności jakby spacerującej po ogrodzie. Potem głos, rozróżnialny, ale ciągle jeszcze niewyraźny. A potem nastąpi ten radosny moment, gdy Duch Święty zaczyna oświecać Pisma, a to, co było tylko dźwiękiem lub w najlepszym wypadku głosem, stanie się wyraźnym słowem. Ciepłym, intymnym i jasnym jak słowo drogiego nam przyjaciela. Następnie przyjdą życie i światłość, a wreszcie to, co najlepsze: zdolność, by widzieć, odpoczywać i mieć Chrystusa jako Zbawiciela, Pana i Wszystko. Biblia nigdy nie stanie się dla nas żywą księgą, jeśli nie będziemy pewni, że Bóg przemawia we wszechświecie. Przeskoczenie z umarłego i bezosobowego świata do dogmatycznej Biblii dla większości ludzi jest czymś zbyt trudnym. Mogą przyznawać, że powinni przyjąć Biblię jako słowo Boga, i mogą nawet próbować o niej tak myśleć, ale wciąż nie są w stanie uwierzyć, że słowa na stronicach Pisma Świętego są skierowane do nich. Ktoś może nawet powiedzieć: „Te słowa są skierowane do mnie”, a jednak nie czuje w swym sercu i nie wie, że tak jest. Stał się ofiarą rozdwojonej psychologii. Próbuje myśleć, że Bóg zawsze jest niemową, a mówi tylko w tej Księdze. Wydaje mi się, że większość naszej religijnej niewiary pochodzi z błędnej koncepcji i niewłaściwego stosunku do Pism prawdy.

***

Jeśli tylko chcesz dalej poznać Pana, natychmiast podejdź do otwartej Biblii, spodziewając się, że do ciebie przemówi. Nie traktuj jej jak rzeczy, którą można przekładać z miejsca na miejsce. Jest to coś więcej niż rzecz, to jest głos, słowo, słowo żyjącego Boga.

Większość naszych problemów jako szukających chrześcijan wywodzi się z niechęci do przyjęcia Boga takim, jakim On jest, i dostosowania naszego życia do Niego. Ciągle próbujemy Go zmienić i sprowadzić do naszych własnych wyobrażeń. Ciało skręca się, gdy słyszy nieubłagany wyrok Bożego sądu i żebrze jak Agag o odrobinę litości, o trochę ulgi dla swych cielesnych dróg (1 Sm 15,32-33). Wszystko to bez skutku. Tylko wtedy możemy zrobić dobry początek, gdy przyjmiemy i umiłujemy Boga takim, jakim jest. W miarę jak będziemy poznawać Go coraz lepiej, odkryjemy źródło niewysłowionej radości w fakcie, że Bóg jest tym, kim jest. Najbardziej wzniosłe chwile przeżyjemy podczas pełnego szacunku podziwiania Boga. W tych świętych momentach sama myśl, by Go zmienić, będzie zbyt bolesna i nie do zniesienia.

***

Z wielką miłością i bez pragnienia nieuprzejmego krytykowania jakiegokolwiek chrześcijanina, nawet tego, który uległ zwiedzeniu, chciałbym wskazać, że Kościół rzymskokatolicki dzisiaj reprezentuje święto-świecką herezję wiodącą do logicznego wniosku. Jego najbardziej śmiertelnym skutkiem jest rozłam, jaki wprowadza między religią a życiem. Jego nauczyciele starają się unikać tej pułapki za pomocą wielu przypisów i mnóstwa wyjaśnień, jednak umysł instynktownie i zdecydowanie poszukuje logiki. W praktycznym życiu rozłam ten stał się faktem. Reformatorzy i purytanie oraz mistycy pracowali nad tym, by nas uwolnić z tego zniewolenia. Dzisiaj w kręgach konserwatywnych tendencja jest odwrotna i na nowo pojawiły się te więzy. Mówi się, że czasami koń, po tym, jak został wyprowadzony z płonącego budynku, z powodu dziwnego uporu wyrwie się swemu ratownikowi i znowu pędzi do tego budynku, aby zginąć w płomieniach. Dzięki podobnej uporczywej skłonności do popełniania błędów fundamentalizm w naszych czasach ponownie zwraca się w kierunku duchowej niewoli. Przestrzeganie dni i pór roku jest coraz bardziej widoczne między nami.

A.W. Tozer - Szukanie Boga

poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Ignacy Loyola a Jan Wesley

Matthieu Lelievre - "Jan Wesley - Jego życie i dzieło" (reprint książki z 1931 roku - stąd staropolski język)

List do Wiktora Hugo. 

W liście następującym zwraca się autor niniejszej książki do Wiktora Hugo w 1881r., po wydaniu jego poematu: "Religja i religje". Sławny poeta zamieścił w nim znamienny wiersz, stawiając na jednym poziomie Wesley'a i Ignacego Loyolę. Porównanie to, podejmowane i przez innych, nie spoczywa bynajmniej na poważnej podstawie. Oto treść listu:

Sławny i czcigodny poeto!

Pozwól biografowi Wesley'a, aby pokornie zaprzeczył treściwemu sądowi, wydanemu przez Ciebie w najświeższem dziele o angielskim reformatorze XVIII wieku, w którem zespoliłeś imię jego z imieniem Ignacego Loyoli. 

Z przynależną mi swobodą cytuję odrazu te słowa:

"Cette tete, Wesley, sur ce corps, Loyola", (Ta głowa którą jest Wesley, na tem tułowiu - Loyola) ryzykując stworzyć potwora, na podobieństwo znajdującego się u Horacego: "desinit in piscem mulier formosa superne".

Potwór istotnie dziwaczny, którego głowa byłaby dwa stulecia młodszą od ciała, a nietylko nie była doń przynależną, ale pozostawała zawsze z niem w walce. Jak wszystkie potwory i ten nie urodził się nigdy, a Loyola nie wiedziałby, co począć z głową protestancką, którą mu nadałeś jako przywilej. Wesley zaś powstaje przeciwko tułowiu papieskiemu, który mu narzucasz.

Cokolwiek ścisłości historycznej pozwoliłoby uniknąć tak hazardownego paradoksu. Chcieć zespolić tych dwóch ludzi - to kusić się o złączenie w jedno dwóch zasad, dwóch religij - których antagonizm napełnił historję nowożytną i zrodził dwie cywilizacje, dwa światy niemal! Ci dwaj mężowie są wiernymi przedstawicielami tych dwóch prądów. Ignacy de Loyola to typ katolicki, Wesley protestant do szpiku kości.

Wesley, współzawodnik Loyoli! A więc Pan nie czytał ani jednego wiersza z pod jego pióra, ani jednej stronicy z jego życia! Coprawda, zarzut to nie nowy, wielokrotnie czyniony Wesley'owi przez tych, których chciał pogodzić z zasadą protestancką. Oto, co odpowiadał na powyższe zarzuty:

"Szerzą wieści w Bristolu, jakobym był papistą, a może nawet jezuitą. Dodawano nawet, że urodziłem się w Rzymie i tam zostałem wychowany, a znaleźli się tacy, którzy temu uwierzyli. Nierozsądni, kiedy pojmiecie, że głoszenie usprawiedliwienia przez wiarę, nieuznawanie innych zasług, prócz śmierci i sprawiedliwości Chrystusa, innych warunków w człowieku, prócz wiary, równa się obaleniu papiestwa u podstaw? Kiedy zrozumiecie, że najbardziej zgubnym ze wszystkich błędów Rzymu, błędu, wobec którego przeistoczenie nawet staje się małej wagi, to doktryna, że człowiek zostaje usprawiedliwiony przez uczynki. Czy ja to głoszę? Wiedzą oni dobrze, że nie." 

Nie, człowiek zwracający protestantyzmowi angielskiemu stary sztandar protestancki usprawiedliwienia przez wiarę, sztandar, który anglikanizm pokrył pyłem zapomnienia, ten człowiek niema nic wspólnego ze sławnem stowarzyszeniem Jezuitów, którego doktryna i kazuistyka zmierzają do poniżenia ideału moralnego, a wywyższenia pychy ludzkiej. 

Wesley, współzawodnikiem takiego człowieka jak Loyola! Czy to, o poeto! charakter tego człowieka natchnął Cię tem dziwnem porównaniem? I tu znów odwołuję się do Pańskiego wyroku. Oczywiście, że można zaznaczyć pewne rysy podobieństwa między jednym a drugim. Ta sama siła woli, ta sama energja w pracy, jednakowa wytrwałość w osiągnięciu celu, wspólna umiejętność kierowania ludźmi. Są to zalety właściwe wszystkim założycielom, wszystkim ludziom czynu. Tu jednak kończy się podobieństwo między założycielem metodyzmu i założycielem jezuityzmu. Wesley był bohaterem wiary, Loyola - uprzedzenia i przesądów. Pierwszy sługą Bożym, drugi sługą papieża. Wesley posiadał duszę przejrzystą, a umysł jego dorównywał najwybitniejszym umysłom wieku, podczas gdy Loyola łączył w sobie mistycyzm Franciszka z Asyżu z przebiegłością Machiavel'a. Jedyną namiętnością Wesley'a było zbawienie dusz, wraz z podniesieniem Anglji i całego świata Słowem Ewangelii, tamtego jedyną ambicją: poddanie społeczeństw pod władzę papieża, pod warunkiem, aby papiestwo stało się lennikiem stowarzyszenia. 

Wesley, współzawodnik wielkiego jezuity! Czyżbyś w wynikach ich działalności dopatrzył podobieństwa, świetny poeto? Fakty świadczą, że nie ma Pan słuszności. Wpływy Loyoli obejmowały dziedziny polityki, pedagogji, moralności i religji. Polityka wyrażała się w nienawiści do wolności, a narody przesiąknięte jej wpływem pozostają pod uciskiem najtwardszego despotyzmu. W wychowaniu stosował się osławiony system: perinde ac cadaver, pozbawiony możności kształtowania użytecznych ludzi. W dziedzinie moralności wytworzyły się kazuistyka i probabilizm. W religii powstały wszelkiego rodzaju przesądy i fetyszyzmy, które doprowadziły katolicyzm do zniesławienia.

Ruch, któremu Wesley nadał rozpęd, wywarł równie silny wpływ w tych samych dziedzinach - w kierunku wręcz przeciwnym. Nie będąc ruchem politycznym, metodyzm w dalszym ciągu prowadził dzieło wyzwolenia, rozpoczęte przez purytanizm w Anglji i Ameryce; walczył o zniesienie niewolnictwa, a jego zwolennicy pozostają wszędzie niezwyciężonymi liberałami. Kształcenie mas było jego nieustanną troską, a szkoły wszelkiego rodzaju, które wszędzie zakładał, przyczyniły się do wytworzenia ludzi, czyniąc ich chrześcijanami. Zamiast moralności o niskim poziomie jezuityzmu, natchnął swych zwolenników pragnieniem uświęcenia się. A religja, którą szerzy wśród kolonistów Nowego Świata, zarówno jak wśród dzikich pokoleń Polinezji, jest szlachetną religją w duchu i w prawdzie, której Chrystus przed XVIII wiekami nauczał prostaczków w Galilei.

Jeślibym śmiał, czcigodny mistrzu, wypowiedzieć Ci całkowitą myśl moją, dodałbym jeszcze: pomocników Loyoli nie znajdziesz w szeregach uczniów Ewangelji. Szukaj ich raczej pomiędzy tymi, którzy schlebiając ci w oczy, nie są dalecy od uważania Cię za jezuitę, ponieważ wierzysz w Boga. Tym brak również, jak Loyoli, tolerancji, a przy braku zrozumienia religijnych potrzeb duszy ludzkiej, popierają sprawy jezuityzmu, który spodziewa się od nich przyśpieszenia jego powrotu. Racz przyjąć, sławny i czcigodny poeto, wyrazy mego szacunku i podziwu. 

Mateusz Lelievre.


Matthieu Lelievre - Jan Wesley - Jego życie i dzieło

(reprint książki z 1931 roku - stąd staropolski język)

wtorek, 6 lipca 2021

Ludzie są szczęśliwi bez Boga

Psalm 73 opisuje złego człowieka, posiadającego wszystko, czego dusza zapragnie; jest to wyraz satysfakcji, jaką dusza znajduje poza Bogiem. Gdy Salomon mówi, że bojaźń Pańska będzie "odświeżała twoje kości" (Prz 3,8), to mówi o fizycznych kościach, na które ma zadziwiający wpływ stan życia duszy. W Ewangelii Łukasza, rozdziale 11 nasz Pan podaje opis złego człowieka: "Gdy zbrojny mocarz strzeże swego zamku, bezpieczne jest mienie jego”, to znaczy gdy szatan, książę tego świata, strzeże ten świat, swe mienie - dusze ludzi są bezpieczne i spokojne; są oni całkiem szczęśliwi, radośni i pełni życia. Jednym z najbardziej mylących stwierdzeń jest to, że ludzie oddani sprawom doczesnym nie przeżywają radosnych chwil; wręcz przeciwnie, spędzają oni życie bardzo radośnie. Problemem jest fakt, że ich szczęście oparte jest na złej podstawie i kiedy zbliżają się do Jezusa Chrystusa, który jest wrogiem wszelkiej takiej szczęśliwości, doświadczają udręki. Ludzie muszą się przekonać, że Jezus Chrystus posiada lepszy, wyższy rodzaj życia dla nich, w przeciwnym bowiem razie odczują, że lepiej dla nich będzie nie zbliżać się do Niego. Kiedy światowy człowiek, szczęśliwy, moralny i uczciwy, zostaje postawiony wobec Jezusa Chrystusa, przychodzącego, by zniszczyć całe to szczęście i spokój, a następnie przenieść je na inny poziom, musi być przekonany, że Jezus Chrystus jest właściwą Osobą, która może to zrobić. Tak więc ewangelia, zamiast być atrakcyjna i pociągająca na samym początku, spotyka się z całkowicie przeciwną reakcją. Kiedy zostaje ona przedstawiona człowiekowi nie zbawionemu, który jest zdrowy, szczęśliwy i cieszy się życiem, to z miejsca pojawia się w nim gwałtowna opozycja (nie jest to zasada). Ewangelia Jezusa Chrystusa nie pokazuje tego, czego ludzie pragną, lecz dokładnie to, czego potrzebują. Dopóki mówisz o byciu szczęśliwym, pełnym pokoju, ludzie z przyjemnością cię słuchają; powiedz jednak o zmianie wewnętrznej postawy duszy, która ma się dokonać, o tym, że "ogród" duszy na samym początku musi zostać przemieniony w pustkowie, a następnie w ogród Pana - a zobaczysz, że z miejsca napotkasz sprzeciw.


Oswald Chambers - Psychologia biblijna


piątek, 19 marca 2021

Człowiek nowego rodzaju

Świat ludzi miłych, zadowolonych z siebie i nie dążących do niczego więcej, ludzi odwróconych od Boga — taki świat potrzebowałby zbawienia nie mniej rozpaczliwie od świata pełnego nieszczęść, a wręcz mógłby się okazać trudniejszy do zbawienia. Dzieje się tak dlatego, że zwykła poprawa to nie odkupienie, choć odkupienie zawsze poprawia ludzi, nawet na tym świecie, a ostatecznie udoskonali ich w stopniu dla nas niewyobrażalnym. Bóg stał się człowiekiem, aby przemienić stworzenia w synów — nie po to, aby ulepszać starych ludzi, ale by stworzyć człowieka nowego rodzaju. Nie chodzi o to, żeby nauczyć konia skakać wyżej niż dotąd, ale by go przemienić w istotę skrzydlatą. Taka skrzydlata istota będzie w stanie szybować nad przeszkodami, których nigdy nie zdołałaby przeskoczyć, i w ten sposób oczywiście przewyższy konia z całą jego skocznością. Jednak gdy skrzydła dopiero zaczynają rosnąć, będzie to niemożliwe — rosnące zaś wybrzuszenia na plecach (patrząc na nie, nikt by się nie domyślił, że mają z nich wyrosnąć skrzydła) mogą mu wręcz nadać wygląd niezgrabny. Ale być może zbyt długo zatrzymaliśmy się nad tą kwestią. Jeśli szukasz tylko argumentów przeciwko chrześcijaństwu (a dobrze pamiętam, jak gorliwie ich szukałem, kiedy ogarnął mnie lęk, że być może chrześcijaństwo jest prawdziwe), z łatwością znajdziesz jakiegoś tępego, pośledniego chrześcijanina i stwierdzisz: „Więc oto i ów sławetny nowy człowiek! No cóż, jeśli wolno, ja poproszę o starego. Ale kiedy zaczniesz dostrzegać, że chrześcijaństwo okazuje się z innych powodów prawdopodobne, w głębi serca poczujesz, że tylko robisz uniki. Co też właściwie możesz wiedzieć o duszy innego człowieka — o jego pokusach, możliwościach, zmaganiach? Znasz tylko jedną duszę z całego stworzenia — a jest to zarazem jedyna dusza, której los został złożony w twoich własnych rękach. Jeśli Bóg istnieje, w jakimś sensie jesteś sam w Jego obecności. Nie odsuniesz Go spekulacjami na temat sąsiadów zza płotu ani wspomnieniami odbytych lektur. Ileż będzie warta cała ta paplanina z drugiej ręki, kiedy rozproszy się owa znieczulająca mgła, którą nazywamy „naturą” albo „realnym światem”, a Obecność, w której zawsze pozostawałeś, stanie się namacalna, bezpośrednia i nieunikniona?

C.S. Lewis - Chrześcijaństwo po prostu

niedziela, 14 marca 2021

Dlaczego czytam Tozera

 A.W. Tozer był pastorem Kościoła Southside Alliance w Chicago w latach 1928-1959. Wysłuchałem wielu jego kazań — zawsze z pożytkiem dla siebie — i oczekiwałem na wydanie kolejnych książek tak niecierpliwie, jak miłośnik kryminałów wyczekuje kolejnej części ulubionej powieści. Do dzisiaj regularnie czytam jego książki i zawsze odnajduję w nich coś nowego. Jego kazania, podobnie jak i książki, cechuje niezwykła intensywność. Tozer chodził z Bogiem i znał Go osobiście. Słuchanie zwiastowania Tozera było tak bezpieczne, jak otwarcie pieca hutniczego i zaglądanie do środka! Piszę ten rozdział, aby nie dopuścić do tego, by młode pokolenie wzrastało, nie znając Tozera. Na początek zachęcam do lektury The Pursuit of God (Szukanie Boga) — to jedne z najlepszych rozważań napisanych przez amerykańskiego pastora. Czytanie jej jest jak czyszczenie okularów dla oczu duszy — pozwala dostrzec więcej. To najskuteczniejszy lek na gorączkę, w której człowiek może pomylić aktywizm ze służbą. Ta książka gani mnie, ilekroć niedostatecznie oddaję się uwielbieniu. Z tych i wielu innych powodów staram się ją czytać co najmniej raz w roku. Następnie polecam przeczytać The Divine Conquest (Boży podbój) i The Knowledge of the Holy (Poznanie Świętego) - w mojej opinii jest to najlepsze współczesne studium przymiotów Boga. Lektura tych trzech pozycji umożliwi czytelnikowi poznanie podstaw myśli Tozera na temat Boga, Chrystusa, Ducha Świętego, Kościoła, Biblii i odpowiedzialności wierzących w dzisiejszym świecie. To doskonałe przygotowanie do rozpraw duchowych Tozera, jak The Root of the Righteous (Korzeń sprawiedliwych), Born After Midnight (Narodzenie po północy), Of God and Men (Bóg i ludzie), That Incredible Christian (Niesamowity chrześcijanin), Man: The Dwelling Place of God (Człowiek: mieszkanie Boga), jak również The Christian Book of Mystical Verse (Chrześcijańska poezja mistyczna) — ostatnia pozycja polecana jest szczególnie miłośnikom poezji i pieśni. Kazania Tozera często stawiają nas przed pytaniami: Czy Bóg jest dla mnie prawdziwy? Czy moje chrześcijańskie doświadczenie jest zaledwie zbiorem definicji, listą właściwych doktryn, czy raczej żywą relacją z Bogiem? Czy doświadczam Boga bezpośrednio? A może jedynie czerpię doświadczenie z drugiej ręki, od innych? Czy moje serce pragnie osobistego uświęcenia? Te pytania są dziś szczególnie aktualne, być może nawet bardziej, niż jesteśmy gotowi przyznać.

Jestem przekonany, że wielu ewangelicznych pastorów nigdy nie miało kontaktu z tym bogactwem duchowej literatury, którą inspirował się Tozer, a może nawet celowo jej unikało, dlatego chciałbym gorąco polecić tę listę czytelnikowi. Pojawiają się tam takie nazwiska, jak William Law, który wywarł duży wpływ na Wesleyów, czy William Temple, piastujący do śmierci w 1944 roku urząd arcybiskupa Canterbury. Jest John Knox, szkocki prorok Reformacji, Francois Fenelon, bliski przyjaciel Madame Guyon; George Fox, twórca bractwa Kwakrów; John Wesley i Francis Asbury, wielcy przywódcy metodystyczni; Henry Scougal, którego Life of God in the Soul of Man (Życie Boga w duszy ludzkiej) to najwybitniejsze rozważania religijne napisane w Szkocjii, Soren Kierkegaard, melancholijny duński filozof; Dietrich Bonhoeffer, niemiecki teolog; czy choćby Thomas Kelly, kwakier i młody pisarz, któremu przedwczesna śmierć uniemożliwiła rozwój wielkiej kariery. Ponadto znajdziemy tam wybór dzieł anonimowych autorów, jak choćby Theologia Germanica, którą Luter umieszczał tuż obok Biblii i dzieł Augustyna czy Chmura niewiedzy, z której uwielbiał cytować sam Tozer.

Pewnego razu rozmawiałem przy kolacji o mistykach z Martynem Lloyd-Jonesem, który podzielił się wówczas interesującą historią. Zamieszczam ją w książce za jego pozwoleniem. „Występowałem kiedyś z dr. Tozerem na jednej konferencji — zaczął opowieść - Bardzo wysoko ceniłem jego służbę i towarzystwo. Pewnego razu zwrócił się do mnie słowami: «Łączy nas podejście do spraw duchowych, jednak do tych samych wniosków doszliśmy innymi drogami». Zapytałem go, co ma na myśli. «Chodzi o to — odparł — że pan szedł ścieżką purytan, podczas gdy ja szedłem ścieżką mistyków». Muszę przyznać, że miał całkowitą rację!” Powyższa historia zdaje się dowodzić, że doktryna i pobożność zostały połączone przez Boga i żaden człowiek nie powinien ośmielać się ich rozdzielać. Zrozumienie doktryny powinno kierować nas do silniejszego oddania Chrystusowi, a pogłębiona pobożność powinna sprawiać, że będziemy lepiej służyć Bogu i pozyskiwać dla Niego więcej dusz. Jezus doskonale wyraził tę jedność w słowach: „Zamieszkajcie we mnie, a Ja w was (...). Beze mnie bowiem nic uczynić nie możecie.” To właśnie głoszą ewangeliczni mistycy, a głos ten jest niezwykle potrzebny w dzisiejszym Kościele.

 


A.W. Tozer z książki Warrena Wiersbe – 10 osób, które powinien znać każdy chrześcijanin

środa, 10 lutego 2021

Leczenie dusz

Pierwszą rzeczą, którą chcę powiedzieć pracownikom chrześcijańskim, jest to, abyście nigdy nie współczuli głupiej duszy. Współczujcie chorej duszy, współczujcie nienormalnej duszy - współczucie jest potrzebne niemal w stosunku do każdej duszy, ale nie duszy głupiej; nigdy nie okazujcie współczucia w obliczu głupoty w podejściu duszy do Boga.

***

Chcę jeszcze skierować słowo ostrzeżenia do pracowników Bożych, a szczególnie nauczycieli szkół niedzielnych i zwiastujących ewangelię - wystrzegajcie się sideł jakimi jest stawianie w waszym umyśle czegokolwiek nad Jezusem Chrystusem. Jeśli na pierwszym miejscu postawicie potrzeby swoich ludzi, to coś stanie pomiędzy wami a mocą Bożą.

Oswald Chambers - Pracownicy Boży - leczenie dusz


czwartek, 21 stycznia 2021

Czy jesteśmy razem?

W roku 2009 wydany został nowy dokument pt. „Deklaracja manhattańska. Wołanie chrześcijańskiego sumienia”. Była to kolejna próba wypracowania wspólnego stanowiska odnośnie do takich zagadnień jak świętość życia, tradycyjne małżeństwo czy wolność religijna. Sygnatariuszami byli członkowie Kościołów ewangelikalnych, katolicy i wyznawcy prawosławia. Wiele aspektów dokumentu było podobnych do inicjatywy ECT (Ewangelicy i katolicy razem) z 1994r., w prace nad nim zaangażowane były po części te same osoby. Niestety w dokumencie ponownie wyrażono aprobatę wobec Kościoła rzymskokatolickiego jako wspólnoty chrześcijańskiej. W Deklaracji manhattańskiej ogłoszono: „Chrześcijanie są spadkobiercami dwutysiącletniej tradycji głoszenia Słowa Bożego.” Kim jednak są chrześcijanie, o których mówi się w deklaracji? Dokument odnosi tradycję do „prawosławnych, katolików i ewangelikalnych chrześcijan”. Ponadto wzywa chrześcijan, by jednoczył się w imię „Ewangelii”, „Ewangelii drogocennej łaski" i „Ewangelii Jezusa Chrystusa”, i mówi o tym, że naszym obowiązkiem jest głosić tę Ewangelię zarówno „w porę, jak i nie w porę”. Dokument ten wprowadza zamieszanie co do Ewangelii i zaciera różnicę w zasadniczej kwestii: kto jest chrześcijaninem, a kto nie. Nie wierzę bowiem w to, że Kościoły rzymskokatolicki i prawosławny głoszą tę samą Ewangelię co ewangelikalni chrześcijanie. Z tych właśnie powodów nie mogłem podpisać Deklaracji manhattańskiej, nie mogli tego również zrobić tacy duchowni jak John MacArthur, Michael Horton czy Alistair Begg. Zgadzaliśmy się z dziewięćdziesięciu dziewięcioma procentami zawartości tej deklaracji; wszyscy stanowczo wspieramy świętość życia, tradycyjne małżeństwa czy wolność religijną. Nie możemy jednak zgodzić się z jej ekumenicznymi twierdzeniami. Zakrawa na ironię to, że twórcy ECT chcieli między innymi przezwyciężyć relatywizm w kulturze. Jednakże to oni ostatecznie zrelatywizowali najważniejszą prawdę ze wszystkich - Ewangelię.

***

Kościół posłużył się zdolnością do nieomylnego rozpoznaną i usankcjonowania ksiąg nieomylnych. Można zilustrować różnicę pomiędzy protestanckim a rzymskokatolickim stanowiskiem, wyobrażając sobie, że Bóg dał nam dziesięć ksiąg, przy czym pięć z nich było nieomylnych, a pięć pozostałych zawierało błędy, i nałożył na nas obowiązek określenia które z nich są nieomylne. Jeśli jesteśmy omylni, możemy poprawnie wskazać cztery z pięciu nieomylnych ksiąg. Możemy również zidentyfikować jedną omylną księgę jako nieomylną. Nasze decyzje oczywiście nie mogą zmienić natury ksiąg. Nieomylna księga, której nie wybraliśmy, w dalszym ciągu będzie nieomylna, nawet jeśli pomyliliśmy się i nie umieściliśmy jej w naszym „kanonie”. Podobnie księga omylna, którą wybraliśmy, nie może stać się nieomylna ponieważ jesteśmy omylni, nasze decyzje nie mogą mieć w tej materii takiego skutku.
Oczywiście, gdybyśmy byli nieomylni, to poprawnie zidentyfikowalibyśmy pięć nieomylnych ksiąg, nie pomijając żadnej z nich i nie włączając do kanonu żadnej księgi omylnej. Nie moglibyśmy popełnić omyłki, ponieważ mielibyśmy nieomylną zdolność do rozpoznania nieomylności. Do tej właśnie zdolności Kościół rzymski rości sobie prawo w dziedzinie historycznego wybrania i zgromadzenia ksiąg Biblii.

***

Kościół rzymskokatolicki uznaje jednak historycznie dwa źródła objawienia: Pismo i tradycję. Zagadnienie to koncentruje się wokół deklaracji Soboru Trydenckiego, jak również stwierdzeń, które padły podczas XX-wiecznych debat prowadzonych na ten temat. W wyniku rozwoju tak zwanej nouvelle thćologie, „nowej teologii", w postępowym skrzydle Kościoła rzymskokatolickiego wyrażano chęć odejścia od teorii dwóch źródeł objawienia. Dziwnym trafem dyskusję tę sprowokował uczony anglikański, który podczas pracy nad doktoratem na temat historycznych podstaw Soboru Trydenckiego natknął się na pewne znaczące informacje. Zauważył, że w pierwszym szkicu czwartej sesji Soboru Trydenckiego zapisano, że Boża prawda częściowo znajduje się w Piśmie, a częściowo w tradycji. W szkicu tym powtarzało się łacińskie sformułowanie partim, partim, wskazujące na to, że objawienie częściowo zawarte zostało w Piśmie, a częściowo w tradycji, i mówiące wprost o dwóch źródłach objawienia. Jednakże ostateczny szkic nie zawierał słów partim, partim, ale po prostu słowo et, czyli „i” - a zatem stwierdzono, że Boża prawda zawarta jest w Piśmie i w tradycji (Vatikaans Concilie). Istotne jest pytanie, dlaczego zmieniono słowa w dokumencie soborowym, usuwając formułę partim, partim na rzecz bardziej niejednoznacznego et. Jeśli Boża prawda zawarta jest w Piśmie i w tradycji, czy możemy również powiedzieć, że zawarta jest w Piśmie i w Westminsterskim wyznaniu wiary? Jako prezbiterianin wierzę, że Westminsterskie wyznanie wiary odpowiednio wyraża wiarę chrześcijańską i zawiera Bożą prawdę - Pismo jest w nim cytowane i objaśniane. Jednakże nie uważam, że Westminsterskie wyznanie wiary jest natchnione lub nieomylne. Podobnie uważam, że Bożą prawdę można znaleźć w kazaniu czy wykładzie, ale nie znaczy to, iż znajduje się tam jej źródło. Et może zatem wskazywać na to, iż Boża prawda znajduje się w Piśmie i w tradycji, ale że tradycja nie jest źródłem objawienia.
Dalsze studia ujawniły, że gdy pojawił się pierwszy szkic czwartej sesji soboru, dwóch rzymskokatolickich teologów zaprotestowało przeciwko użyciu sformułowania partim, partim. Podstawą ich zastrzeżeń było to, że użycie tych słów zniszczy unikalność i wystarczalność Pisma Świętego. W tym momencie sesja soboru została przerwana przez wojnę. Zapisy debaty czwartej sesji soboru w tym miejscu się kończą, dlatego nie wiemy, dlaczego parim, partim zostało zamienione na et. Czy uczestnicy soboru ugięli się przed protestem dwóch uczonych, czy też et pozostawiono specjalnie jako zamierzoną niejednoznaczność?

***

XVI-wieczna niezgoda co do autorytetu i kanonu Pisma istnieje zatem do dzisiaj, stanowiąc barierę nie do przejścia w zjednoczeniu protestantów z Rzymem. Jeśli protestanci i katolicy zgodziliby się, że istnieje tylko jedno źródło objawienia, Pismo Święte (bez apokryficznych ksiąg w Biblii rzymskokatolickiej), to moglibyśmy zasiąść do dyskusji na temat znaczenia tekstów biblijnych. Jednak już od Soboru Trydenckiego wszelkie próby dyskusji protestantów i katolików na temat Biblii obracały się wniwecz ze względu na encykliki papieskie lub orzeczenia soborów.

***

To część problemu związanego z dyskusjami pomiędzy Kościołem rzymskokatolickim a grupami protestanckimi. Wiele z tych ostatnich nie troszczy się zbytnio o różnice doktrynalne, stąd ich przedstawiciele są chętni do tego, by rozpoczynać dyskusje i podpisywać ekumeniczne uzgodnienia z Rzymem. Jeśli jednak potraktujemy poważnie biblijną doktrynę usprawiedliwienia, o zbliżeniu stanowisk w tej kwestii nie może być mowy. Nie może być jedności dopóty, dopóki nie ustąpi któraś ze stron - te dwa stanowiska są ze sobą po prostu sprzeczne. Ktoś ma rację, a ktoś się myli, ten zaś, kto znacząco narusza Ewangelię Nowego Testamentu, zasługuje na potępienie. Zgadza się to ze słowami apostoła Pawła skierowanymi do Galacjan: „Lecz choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba głosił wam ewangelię inną od tej, którą wam głosiliśmy, niech będzie przeklęty” (Ga 1:8, UBG). Jedna bądź druga strona, protestantyzm bądź katolicyzm, zasługuje na Bożą anatemę.


R. C. Sproul - Czy jesteśmy razem? Katolicyzm okiem protestanta

Wielka tajemnica wiary

Filozoficzne metody poszukiwania odpowiedzi na pytania przypominają mi metody działania tajnych służb śledczych. Podobnie jak: „dajcie nam człowieka, a my znajdziemy na niego paragraf”, filozofia uczy: „powiedzcie, co mamy udowodnić, a my to udowodnimy. Jeśli dogmat papieża nie zgadza się z Pismem Świętym, Watykan uznaje dogmat za ważniejszy, czyli tym samym Pismo Święte za herezję. Ciągle aktualna encyklika papieża Leona XIII Providentissimus Deus (O studiowaniu Biblii) z 18 listopada 1893 roku nakazuje wprost katolickim badaczom Biblii tak ją tłumaczyć i objaśniać, by pasowała ideologicznie do nauk Watykanu. Wystarczyło niekiedy zmienić tylko jedno słowo, by zmienił się sens całego przesłania.

***

Nieraz jednak ta papieska nieomylność postrzegana była nawet przez najgorliwszych katolików jako co najmniej niezrozumiała. Oto 14 mają 1999 roku Jan Paweł II, podczas wizyty delegacji irackiej w Watykanie, publicznie ucałował Koran, świętą księgę islamu! Zdjęcie papieża trzymającego w rękach i całującego Koran obiegło wtedy cały świat. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że papież zna bardzo dobrze cały Koran. Czyżby zatem oficjalnie podpisywał się on pod prawem zabijania innowierców (Koran, sura 5:17 oraz 48:29)? Dla mnie wyglądało to tak, jakby prezydent Izraela pocałował „Mein Kampf” Hitlera. Co czuli wtedy prześladowani w każdym islamskim kraju katolicy, widząc w gazetach ich papieża całującego Koran? Czy oni też krzyczą teraz: santo subito? Czy ktoś widział, żeby Jan Paweł II kiedykolwiek publicznie pocałował Pismo Święte, na którym podobno opiera się katolicyzm albo przynajmniej trzymał je w swoich rękach?


Jan Paweł II, również jako pierwszy papież w historii, przekroczył progi meczetu. 6 maja 2001 roku wszedł on do Wielkiego Meczetu Umajjadów w Damaszku. W imię międzywyznaniowego dialogu pokojowego Jan Paweł II pokłonił się wtedy Allahowi! Niewielu niestety zdaje sobie sprawę, że obowiązkowe zdjęcie butów przy wejściu do meczetu jest jak uklęknięcie przed krzyżem po wejściu do kościoła katolickiego. Meczet uważany jest przez muzułmanów za miejsce święte i bezwzględnie każdy MUSI tam oddać chwałę Allahowi.

***
Jednym z pierwszym papieskich dekretów wydanym ex cathedra, czyli z mocą nieomylności urzędu, był dogmat o nierozerwalności zbawienia wiecznego z przynależnością do Kościoła katolickiego ogłoszony przez papieża Innocentego III na Soborze Laterańskim IV w 1215 roku. Wkrótce potem w 1302 roku papież Bonifacy VIII potwierdził to swoim dogmatem o zbawieniu tylko przez poddanie się papieżowi w Rzymie. Miało to też na pewno podkład polityczny, bowiem w całej Europie szalał wtedy antyheretycki terror, zapoczątkowany przez papieża Urbana II. W 1095 roku podczas synodu w Clermont we Francji, wezwał on wszystkich chrześcijan do świętej wojny z heretykami, czyli przede wszystkim muzułmanami okupującymi Jerozolimę. Wyprawa na Jerozolimę zapowiadała się obiecująco, zwłaszcza że Urban II publicznie i uroczyście obiecał wtedy, iż każdy rycerz a nawet jego rodzice będzie miał odpuszczone grzechy, a jeśli polegnie na polu walki, pójdzie prosto do Nieba. Nie mogło być lepszej zachęty do walki co złupię u Żydów to moje, a jak zginę, pójdę prosto do Nieba. To samo jest dzisiaj mottem przewodnim dla czerpiących swe natchnienie z Koranu samobójców islamskich.
Dzięki tym obietnicom zgromadził Urban II kilkadziesiąt tysięcy ochotników, którzy w 1099 roku zdobyli Jerozolimę, krwawo rozprawiając się nie tylko z okupantami, ale i z Żydami. Do światowej historii przeszło na przykład spalenie żywcem prawie tysiąca izraelskich mężczyzn, kobiet i dzieci chroniących się w jerozolimskiej synagodze. Krzyżowcy grabili przy tym, co tylko się dało. Pokaźna część łupów zasiliła też wtedy papieski skarbiec. A wszystko to w imię uwalniania chrześcijaństwa z islamskiej nawałnicy. Za swoje osiągnięcia papież Leon XIII podniósł Urbana II w 1881 roku do rangi błogosławionego. Również następni papieże: Innocenty II (1130-1143), Celestyn II (1143-1144), Eugeniusz III (1145-1153) i Innocenty III (1198-1216) wsławili się wyprawami krzyżowymi nie tylko przeciwko muzułmanom, lecz także heretyckim sektom w całej Europie.
Wojny krzyżowe ciągnęły się przez około 250 lat, niosąc śmierć, grabieże i strach u wszystkich niepodzielających katolickiego światopoglądu. Z tego samego powodu w imię walki z heretykami lecz tylko na lokalnych, narodowych frontach, ukonstytuował wspomniany już papież Innocenty III, Świętą Inkwizycję. Jak Karol Marks był ojcem duchowym komunizmu, tak Innocenty III był ojcem duchowym inkwizycji. Dopiero jednak jego następca Grzegorz IX (1231-1233) wprowadził w życie papieską Inkwizycję jako walkę przeciwko wszystkim tym, którzy mogliby w jakikolwiek sposób zagrażać kościelnej dyktaturze. W majestacie papieskiego prawa torturowano i spalono na stosach setki tysięcy ludzi w całej zachodniej i centralnej Europie.

***

Rozpad Cesarstwa Rzymskiego w V wieku przyczynił się także do podziału Kościoła na wschodni (Konstantynopol) i zachodni (Rzym), Kościół wschodni na soborze w Konstantynopolu w 692 roku zatwierdził nowe prawo regulujące małżeństwa wśród duchownych. Biskupi nie mogli być już żonaci, natomiast księża i diakoni mogli, a nawet powinni zachować dotychczasowe związki małżeńskie. I do dziś w Kościele prawosławnym obowiązuje to samo prawo. Kościół zachodni nie zabraniał małżeństw wśród duchownych. Papieże, biskupi, księża mieli rodziny, żony, dzieci. Jedynym problemem było obowiązujące wówczas prawo dziedziczenia. Otóż każdy syn miał prawo do spadku po zmarłym ojcu. A jeśli ojcem był biskup czy ksiądz? Należała mu się też jakaś odprawa z majątku kościelnego. Papież Pelagiusz I (556-561) wydał więc dekret pozbawiający synów nowych księży prawa do spadku. Niedługo później papież Grzegorz I, zwany Wielkim (590604) pierwszy mnich wybrany papieżem rozciągnął to prawo na wszystkich bez wyjątku synów księży. Tylko synów, bowiem córki i tak nie miały żadnych praw spadkowych w ówczesnym świecie.

Żeby skończyć wszelakie niedomówienia, papież Benedykt VIII w roku 1022 zabronił zawierania małżeństw i nawet posiadania konkubin wszystkim nowo wyświęcanym księżom. Mimo to liczba żonatych księży, jak również ich dzieci, wcale nie malała. Nie było bowiem prawa kanonicznego zabraniającego bycia księdzem komuś już żonatemu. Korzystali z tego przede wszystkim ci, którzy mieli same córki, które i tak nie dziedziczyły nic po ojcu. Mogły liczyć tylko na przyzwoity posag. Dopiero papież Innocenty II na Soborze Laterańskim II w 1139 roku unieważnił wszystkie małżeństwa księży, ze skutkiem natychmiastowym musieli się oni rozwieść ze swoimi żonami. Od tej daty w całym Kościele rzymsko-katolickim obowiązuje celibat. Tylko w nim; bowiem w kościołach protestanckich księża zaczęli się żenić, a zakonnice wychodzić za mąż. Przestały obowiązywać doktryny papieskie, zaczęto wprowadzać w życie przykazania biblijne. W 1 Liście do Tymoteusza (3:1-4) tak pisze św. Paweł: „Jeśli ktoś dąży do biskupstwa, pożąda dobrego zadania. Biskup więc powinien być nienaganny, mąż jednej żony, trzeźwy, rozsądny, przyzwoity, gościnny, sposobny do nauczania, nie przebierający miary w piciu wina, nieskłonny do bicia, ale opanowany, niekłótliwy, niechciwy na grosz, dobrze rządzący własnym domem, trzymający dzieci w uległości, z całą godnością.” Żeby nie było dwuznaczności w zrozumieniu tego skomplikowanego przesłania, na dole strony w Biblii Tysiąclecia jest odnośnik po słowach: mąż jednej żony; cytuję: „Tzn. raz żonaty lub uczciwie żyjący z jedną żoną. Kościół zachodni podniósł później wymagany stopień wstrzemięźliwości wprowadzając celibat”. Wygląda więc na to, według teologów katolickich, że życie z jedną żoną to wstrzemięźliwość jeden krok przed celibatem. Nie wiem, czy nawet najlepszy satyryk wymyśliłby podobne porównanie.


Grzegorz Nowak - Oto wielka tajemnica wiary

środa, 13 stycznia 2021

Byłam lesbijką

Pewnego wieczoru, po obejrzeniu filmowej adaptacji historii Dawida i Goliata, podzieliłam się z Santorią moimi zmaganiami z pożądliwością. Opowiedziałam, jakim pożądliwość jest dla mnie olbrzymem, jak robi, co chce, zmuszając mnie do posłuszeństwa - ten grzech naprawdę miał gadane. Właściwie natychmiast, bez żadnego wahania, nie biorąc nawet oddechu, aby nieco ochłonąć czy może odpuścić sobie powiedzenie mi, kim powinnam być i co robić, Santoria odpowiedziała: 

- Jackie, czy walczysz z tym grzechem za pomocą Ewangelii ?
- Za pomocą Ewangelii? Jak? - zapytałam, niepewna czy jej rada jest w jakimkolwiek stopniu praktyczna. Miałam nadzieję, że nauczy mnie jakiejś specjalnej formuły modlitewnej gromiącej grzech, a nie że poprosi, abym po prostu pamiętała o Ewangelii.
- Umierając na krzyżu i zmartwychwstając, Jezus dał ci moc zwyciężać grzech. Dosłownie. W tym sensie, że nie musisz w ogóle poddawać się grzechowi. Za każdym razem, gdy jesteś kuszona, po prostu pamiętaj, że tak naprawdę Jezus już go pokonał. Nie jesteś niewolnicą. Jesteś wolna. Musisz tylko w to uwierzyć i żyć tą prawdą.

Skonsternowana i zaintrygowana jak nigdy, spojrzałam na nią:
- Chcesz mi powiedzieć, że do walki z grzechem wystarczy mi sama Ewangelia?
Powstrzymując wzbierający w piersi śmiech, wzbudzony prostolinijnością mojego pytania, całkowicie pewna swego Santoria odpowiedziała mi prosto w twarz:
- Tak, Jackie. Ewangelia nie tylko cię zbawiła, ona także cię podtrzymuje.

Wielu nowo nawróconych, szukając podpory nie w Ewangelii, ale na własną rękę, wkroczyło na ścieżkę zadufania w sobie i dobrych uczynków, a nie Ewangelii. Ewangelii, której istotą jest to, że Święty Bóg stworzył dla samego Siebie lud, a lud ten zgrzeszył, łamiąc Jego święte prawa. Wskutek tego zasłużył na osąd, który sprawiedliwy Bóg zobligowany jest wydać. Miłość Boga skłoniła Go jednak do posłania Swego Syna, Jezusa, Boga wcielonego, aby wziął na Siebie grzechy wielu i aby został osądzony tak jak ludzie winni być osądzeni. Bożym celem było to, aby ludzie mogli prowadzić życie, na jakie nie zasługują. Mając wszelką moc uczynić to i o wiele więcej, Jezus powstał z martwych, pokonując śmierć. Wszystkim nakazał pokutować oraz wierzyć w Swoje imię, aby ci, którzy robią to dzięki łasce, zostali zbawieni i napełnieni Duchem Świętym. Duch Święty z kolei zapieczętował wierzących na dzień odkupienia, odkąd będą żyć na wieki życiem otrzymanym wówczas, gdy uwierzyli.


Jackie Hill Perry
Byłam lesbijką