środa, 18 grudnia 2019

Ewnagelizować przez sztukę?

Wszystko, co robimy, ma być z myślą o innych. Nasza przyszłość i zbawienie pozostają w ręku Jezusa Chrystusa, nawet jeśli nie udało nam się stworzyć czegoś użytecznego i przydatnego, bądźmy więc spokojni, otwarci. Twórz ze wszystkich swoich sił i daj z siebie to, co najlepsze. Artysta słyszy nieraz zdanie: „Bycie artystą to dobra rzecz, jeśli twoja twórczość może być użyta do ewangelizacji”. I sztuka staje się częstokroć narzędziem ewangelizacji. Przyjrzyjmy się jednak bliżej tej kwestii. Właściwie nie ma w tym nic niestosownego, ale musimy sobie uświadomić, że twórczość artystyczna nie powinna służyć do udowodniania wartości chrześcijaństwa; powinno być raczej na odwrót. Chrześcijaństwo jest prawdą; wszystkie sprawy, jakie mają miejsce na ziemi -fakty, wydarzenia, ludzkie cierpienie czerpią znaczenie ze swego związku z Bogiem. A skoro Chrystus przyszedł, by dać nam nowy wymiar człowieczeństwa, to człowieczeństwo i sens tworzenia sztuki znalazły w Nim swój fundament. l dlatego sztuka nie powinna być na usługach ewangelizacji, nawet jeśliby była jej pomocna. Wielu artystów, aby służyć dziełu ewangelizacji, wyrzeka się charakterystycznych rysów swojej twórczości i tym samym ją ogałaca. Haendel ze swoim „Mesjaszem”, Bach z ,,Pasją według św. Mateusza”, Rembrandt z „Zaparciem się św. Piotra” czy budowniczowie kościołów cysterskich nie ewangelizowali ani nie robili z własnych dzieł narzędzi ewangelizacji - oni tworzyli na chwałę Boga. Nie poszli na kompromis ze „światem”, nie wynajdowali nowych środków do propagowania religii ani też nie robili świętej reklamy. I dlatego posiadali głębię i treść. Ich prace nie były też jakimś akcentem końcowym ani siecią na dusze, lecz miały swój własny wyraz i zamykały się same w sobie, były dla Bożej chwały, przekazywały coś z Miłości, która rozpala i nadaje sens. Zbyt często sztuka dzisiejsza jest nieszczera i ma niską jakość w swych usiłowaniach przemawiania do wszystkich i komunikowania tak, że niczego nie komunikuje. Krótko mówiąc twórczość artystyczna ma własną wartość i znaczenie, z pewnością też w obrębie chrześcijaństwa. O tym chcę więcej powiedzieć później. Sztuka chrześcijańska - w głębokim tego słowa sensie -musi być chrześcijańska, musi uzewnętrzniać owoc Ducha wyrażający się w pozytywnej mentalności i radości z danego nam życia, co nie oznacza, że obiekty tej sztuki mają być „chrześcijańskie” w wąskim znaczeniu tego słowa. „Koncerty Brandenburskie” Bacha nie były mniej chrześcijańskie od jego „Pasji”, a „Żydowska Oblubienica” Rembrandta od postaci biblijnych jego pędzla. Istotnie, prosić artystę, by był ewangelistą to totalne nieporozumienie wynikające z niezrozumienia znaczenia sztuki, a tym samym też innych form ludzkiej działalności. Jesteśmy chrześcijanami bez względu na to, czy śpimy, jemy, pracujemy nad jakimiś zagadnieniami wszystko czynimy jako Boże dzieci. Nasze chrześcijaństwo nie zamyka się wyłącznie w pobożnych uroczystościach albo w dobrych uczynkach. Celem życia nie jest też ewangelizowanie, ale szukanie Królestwa Bożego.

Posłużmy się metaforą; sztuka nie jest kaznodziejstwem. Największe dzieło sztuki ciągle będzie miernym kaznodzieją. Można ją raczej porównać do nauczyciela, który musi mówić o matematyce, geografii, historii, botanice, a czasem, lecz raczej rzadko, o religii. Najlepszym jednak obrazem funkcji sztuki byłby system rur i wodociągów we współczesnym mieszkaniu. Tak jak instalacje sanitarne o czym często zapominamy - bez wątpienia są niezbędne w naszych domach, tak sztuka, niejednokrotnie niepostrzeżenie, spełnia ważną funkcję w naszym życiu w tworzeniu atmosfery, w określaniu słownictwa i ram poznania. Sama rzadko stanowi narzędzie propagandy, ale swego czasu miała wielki wpływ na kształtowanie się obecnych schematów myślowych i ogólnie przyjętych wartości. Często jesteśmy nieświadomi tego, że sztuka, podobnie jak instalacja sanitarna ma decydujący wpływ na bieg spraw w naszym otoczeniu. Sądzę, że nie mamy racji, gdy mówimy, że jest coś „poza" naszym działaniem. Najgłębsze dążenia, miłość i nienawiść, mądrość i głupota, wiedza i czucie, również krótkowzroczność i fałszywe ideologie wszystkie one -a i jeszcze inne nie istnieją „poza”, lecz „w” naszym działaniu. W związku z tym „tworzyć jako chrześcijanin” nie oznacza twórczości uzupełnionej chrześcijańskimi elementami. Malarstwo chrześcijańskie, jeśli już użyjemy takiego określenia, jeśli chce mieć jakieś wewnętrzne, głębokie znaczenie, nie może być malarstwem uzupełnionym o cechy chrześcijańskie. Nie musi ono być świątobliwe. Sztuka usprawiedliwia się, tłumaczy, sama przez się. Lecz ponieważ malarstwo jest dziełem człowieka i jako takie realizuje ludzką wyobraźnię, posiada charakter „duchowy” ukazując wnętrze człowieka. Rzeczy te są wzajemnie ze sobą powiązane - skomunikowane, ponieważ sztuka jest także łączeniem. A zatem wszystko, co ludzkie, świadczy o człowieku, a ten z kolei nigdy nie jest neutralny czy obojętny. Malarstwo jest obciążone treścią. Im jest lepsze, tym więcej niesie tego ładunku treściowego. Gdy przyjrzymy się bliżej jakiemuś dziełu, uświadomimy sobie, że materiały, technika, format i wszystkie inne techniczne elementy po to były dobierane, aby przy ich pomocy twórca mógł uzewnętrznić swoje myśli. Istnieje więc ścisła zależność między duchem i materią. Gdy więc ktoś twierdzi, że na przykład malarstwo jest właściwie tylko malarstwem w sensie samej umiejętności wytworzenia kolejnego przedmiotu, nie ma racji. Takie i podobne opinie mają na celu podkreślenie faktu, że nasza indywidualna duchowość nie ma z nim do czynienia, czyli że człowiek nie ma nic do powiedzenia, a człowieczeństwa samodzielnie istniejącego w dziele nie da się wyrazić. Staramy się jasno przedstawić, czym jest element chrześcijański w wytworach chrześcijanina nazywany przez Biblię owocem Ducha (List do Galacjan 5:22). Nie zapominajmy przy tym, że wymaga się od nas, by nasza twórczość nosiła znamiona realności i odzwierciedlała rysy naszej osobowości. Element chrześcijański nie przychodzi nigdy oddzielnie. Częstokroć zwracano się do mnie z pytaniem: „Co trzeba zrobić, by tworzyć jako chrześcijanin?” Mam wtedy odczucie, że ten ktoś chce się umieścić w pewnych sztywnych ramkach, jak gdyby chrześcijaństwo oznaczało trzymanie się pewnych zasad zwykle negatywnych. A gdy ktoś jeszcze pyta: „Czy mogę to zrobić? Czy to może być tak zrobione?” wtedy mi się wydaje, że człowiek ten traktuje swoją duchowość bardzo szablonowo. Nie jesteśmy przecież ludźmi z dodatkiem nadzwyczajnym zwanym chrześcijaństwem. Nasze człowieczeństwo reaguje na świat zewnętrzny i na Słowo Boże w sposób szczególny, właściwy dla naszej osobowości. Być chrześcijańskim twórcą oznacza szczególne powołanie do używania swego talentu na chwałę Boga jako aktu miłości do Niego oraz jako służby miłości wobec ludzi. Oznacza to też ciągłą wędrówkę, przygotowywanie się najlepiej jak potrafimy, szkolenie się we własnej „branży”, doskonalenie techniki i zasad tworzenia, uczenie się od innych na ich błędach, poszukiwanie własnego stylu, eksperymentowanie, osiąganie wytkniętych celów, ale też ponoszenie porażek. Pracować w taki sposób -całym sercem, umysłem i duchem, wykorzystując zdolności w otwartości i swobodzie działania, modląc się o mądrość i prowadzenie, myśląc przed rozpoczęciem działania -równa się przyjęciu na siebie swojej odpowiedzialności. Oczy wiście nie może nam też zabraknąć samokrytyki, ale być chrześcijańskim artystą nie oznacza być kimś doskonałym i nieomylnym. Chrześcijanie są często nierozsądni i popełniają błędy niekiedy z powodu grzeszności, a czasami dlatego, że zadanie jest ponad nasze siły lub źle nam doradzono w jakiejś sprawie, bo jesteśmy ludźmi i żyjemy w świecie napiętnowanym przekleństwem. Być dzieckiem Bożym nie znaczy być genialnym. Jeśli jesteś chrześcijaninem, nie wstydź się tego. Pracuj pełnią swoich możliwości, daj z siebie to, co najlepsze. Teraz jest czas bycia najlepszym. Wstydź się bycia gorszym i uważaj, bo okażesz się głupcem i zarozumialcem, jeśli będziesz starał się być kimś więcej, niż w istocie jesteś. Zachęcam cię do przeżywania wolności, lecz nie daj się pokonać przez grzech on odbiera wolność. Chodź Bożą drogą, lecz ma to wypływać z twoich przekonań, twego rozumowania, miłości i wolności. Droga ta nie jest listą zakazów i nakazów. Jest czymś o wiele bardziej realnym i prawdziwym. Jest oddaniem. Pracujmy więc najlepiej, jak tylko umiemy, gdyż czyniąc to uczestniczymy w działaniu i dokonujemy zmian.



Hans Rookmaaker - Sztuka nie potrzebuje usprawiedliwienia 

czwartek, 21 listopada 2019

Ewangelia Jana, rozdział 6 | NPD










Nowy Przekład Dynamiczny - Nowy Testament we współczesnym języku polskim z komentarzem filologicznym, historycznym i teologicznym

niedziela, 3 listopada 2019

Uczeń wg Ewangelii Jana

W oryginalnym tekście Jan w ogóle nie używa rzeczownika „zaufanie” (wiara), natomiast stosuje czasownik „ufać” (wierzyć) aż 98 razy. Pokazuje to, że Jan nie rozpatruje wiary w kontekście zespołu przekonań intelektualnych. Nie są one dla niego podstawą do stwierdzenia, czy ktoś jest wierzący, czy nie. W swej relacji o Chrystusie pokazuje wiele osób, które rozumiały, że Jezus jest Mesjaszem (gr. Chrystusem), choć niewiele z nich było gotowych stać się Jego uczniami. Przedstawia także innych, którzy byli intelektualnymi zwolennikami Jezusa, a nawet jego wielbicielami, lecz ostatecznie nie potrafili się zdobyć na decyzję porzucenia wszystkiego i pójścia za Nim, a więc na przystąpienie do grupy Jego uczniów. Pokazuje też takich, którzy stali się uczniami, lecz po uczynieniu pierwszych kroków wiary nie wytrwali i odstąpili lub odwrócili się od Jezusa. Z przekazu Jana można więc wynieść wniosek, że jedynie naśladowanie postawy Jezusa oraz trwanie w całkowitej ufności do Niego i tylko do Niego jest w biblijnym sensie pełnią wiary chrześcijańskiej. W wierze tej nie ma miejsca dla innych „bogów”, innych „pośredników”, innych „świętych”. Jezus jest jedynym Zbawicielem (Dz 4,12), jedynym Pośrednikiem (1 Tm 2,5; Hbr 9,15) i jedynym Świętym (1 P 3,15), ponieważ On jest Bogiem bliskim (Mt 1,23; Ap 21,3) oraz Bogiem Wszechwładnym zasiadającym na Tronie w Niebiosach.

Dobra Wiadomość o ratunku w Chrystusie w relacji Jana (NPD)

wtorek, 15 października 2019

Cierpienie - modlitwa - charakter

Sam Bóg, nasz Pan, Jezus Chrystus i święci są przykładami sprzeczności, co do każdej normy zachowania, poza jedną, tj. normą osobistej odpowiedzialności wobec Boga na podstawie osobistego charakteru. W chwilach, gdy nadchodzą przypominające siebie próby, święci podejmują różne decyzje - czy wszystkie tak różne decyzje mogą być prawidłowe? Oczywiście mogą, ponieważ decyzje podejmowane są na podstawie osobistego charakteru i odpowiedzialności wobec Boga. Największy błąd popełniany przez świętych polega na tym, iż mówią: „Ponieważ tak się zachowałem w trakcie tego kryzysu, to jest to zasada właściwego postępowania dla wszystkich”. Nonsens! Bóg jest Suwerenny, a Jego drogi dają się poznać na podstawie dorobku konkretnego charakteru. Jeden z najgorszych sposobów rozumowania polega na stawianiu ryzykownych hipotez odnośnie woli Bożej. Żaden święty nie będzie wiedział, co zrobi w okolicznościach, w których jeszcze się nigdy nie znalazł. Chcę, abyście byli wolni od trosk, mówi apostoł Paweł. Święty to istota o olbrzymich możliwościach, ukształtowana poprzez zawiadujący wszystkim charakter Boga. Ponadnaturalne głosy, sny, ekstazy, wizje i manifestacje mogą, ale nie muszą być oznaką woli Bożej. Słowa Pisma Świętego, polecenia świętych, silne przekonanie odczuwane w trakcie modlitwy mogą, ale nie muszą być oznaką woli Bożej. Jedyny test, który można znaleźć w Biblii, to rozeznanie pomiędzy osobowym Bogiem a osobistą relacją z Nim, poświadczaną dalej w mowie i czynie. Uderzającą linią demarkacyjną wyznaczającą granicę pomiędzy Bożym prowadzeniem i wszelkim innym prowadzeniem jest to, że wszelkie inne ponadnaturalne prowadzenia tracą z oczu ludzką osobowość i Boską osobowość, i kończą się omdleniem w absolutną nicość. Na każdym etapie Boskiego prowadzenia, które widzimy w Biblii, te dwa elementy stają się coraz bardziej wyraźne: Bóg i ja sam.

***
Biblia jest Słowem Bożym. Musimy jednak znowu o to zapytać,ponieważ wszyscy poznaliśmy bojowników o Biblię jako Słowo Boże, których nie powinniśmy zbyt szybko nazywać świętymi, bo wielu z nich dowodziła praw z logiki, a nie z Biblii; tak iż padła odpowiedź bardziej ostrożna: „Biblia zawiera słowo Boże”. To najbardziej kardynalny błąd i prowadzi do mistycznego życia religijnego, które za sprawą tego, iż jest „szczególne” szybko staje się fałszywe (por. 2P 1:20). Biblia jest Słowem Bożym tylko dla narodzonych na nowo, którzy kroczą w światłości. Nasz Pan Jezus Chrystus, Słowo Boże, a także Biblia, słowo Boże, stoją lub upadają razem, nie można ich od siebie oddzielić bez katastrofalnych dla tego skutków. Nastawienie człowieka do naszego Pana determinowane jest przez jego nastawienie do Biblii.

***
Człowiek powinien w wielkim znużeniu odwrócić się od znacznej część religijnej literatury naszych dni, która jest bezmyślna, skupiona na zaspokajaniu podstawowych potrzeb. Myśleć dla chrześcijanina, to rzadkie osiągnięcie, tym bardziej, że ten osobliwy zakwas, który stawia na ignorancję, zbiera swoje gnuśne żniwo. Mówić o Platonie wśród większości kaznodziei chrześcijańskich, szczególnie pośród kaznodziei uświęcenia, nie tyle oznaczałoby napotkania beztroskiej ignorancji, co raczej próżnej pychy, która chlubi się nieznajomością niczego poza Biblią, co, z wielkim prawdopodobieństwem, oznacza również nieznajomością samej Biblii. Myślenie chrześcijańskie to rzecz trudna i rzadka; tak wielu zdaje się ignorować w swojej bezmyślności sam fakt, że pierwszym wielkim przykazaniem naszego Pana jest: Będziesz miłował Pana, Boga swego (...) z całej myśli swojej. Żaden umysł, poza Umysłem naszego Pana, nie skupił się tak bardzo na wątku Boskiego prowadzenia przez Symbole, jak właśnie umysł Platona. Zobaczył on to z wielką jasnością wizji, którą przewyższali jedynie prorocy inspirowani przez Boga. Nie dziwi zatem, iż wielu we wczesnych dniach myślącego chrześcijaństwa chciało włączyć go do grona Ojców Kościoła. Co mamy rozumieć pod pojęciem symbol? Symbol reprezentuje duchową rzeczywistość poprzez obrazy lub właściwości naturalnych rzeczy.

***
Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się, że musiałeś zrobić coś dla swojego psa, żeby ten wydobrzał, coś co bardzo boli - wyciągnąć cierń z jego łapy, przemyć ranę albo coś w tym stylu? Jeśli tak, to na pewno zapamiętałeś ten wyraz tępej elokwencji w oczach swojego psa, gdy spoglądał na ciebie; to, co mu robiłeś strasznie bolało, a jednak z jego oczu zdawało się przemawiać niezmierne zaufanie do ciebie, jakby mówił: Nie mam bladego pojęcia co robisz. To, co robisz, boli, ale nie przestawaj. Oto odpowiednia ilustracja cierpienia według woli Bożej. Patrzeć na cierpienie oczami, które nie znają Boga, to sprawić, że usta zniesławiają Najwyższego. Współczuć z cierpiącymi, nie poznawszy najpierw Boga, to nienawidzić Chrystusa.

***
Stoik pokonuje świat przez wyzbycie się namiętności; święty pokonuje świat poprzez namiętność. Cierpienie wyrażone przez aktywne czynienie dobra jest błogosławioną i dobroczynną reakcją na życie. Dla uświęconej duszy wola Boża jest jej absolutnym życiem, tak naturalnym jak oddychanie. Chory człowiek posiada intelektualną wiedzę o tym, czym jest zdrowie, a grzeszny człowiek posiada intelektualną wiedzę o tym, czym jest wola Boża; ale uświęcone serce jest wyrazem woli Bożej. Jego mottem jest: „Mój Ojciec może uczynić wszystko, co zechce ze mną, może błogosławić mi do śmierci albo dać mi gorzki kielich; pragnę czynić Jego wolę”.

***
Czy terror, który panuje na świecie, wywołuje panikę: panikę zrodzoną z tchórzostwa i egoizmu? Każdy, kto wpada w panikę, rzuca się po wszystko zawsze dla siebie, bez względu na to, czy jest to cukier, masło czy państwo. Jezus nigdy by nie pozwolił, aby jego uczniowie panikowali. Jedną z największych zbrodni, jaką mógł popełnić uczeń, wedle Jezusa Chrystusa, to martwić się. Gdy tylko zaczynamy kalkulować wykluczywszy Boga, popełniamy grzech. Nie obruszaj się, bo to prowadzi do złego (Ps 37:8). Stawmy czoła faktom. Niewielu z nas jest w stanie stawić czoła faktom, wolimy nasze fikcję. Nasz Pan uczy nas, abyśmy zawsze w pełni potrafili stawić czoła faktom i mówi: Gdy zaś usłyszycie o wojnach i rozruchach, nic lękajcie się.

***
Początkiem obżarstwa jest obojętność na obżarstwo wyrażana przez pobłażanie sobie. Musimy troszczyć się o to, abyśmy w trakcie obecnych okropieństw, gdy wojna, pożoga i cierpienie są wszechobecne, nie zamknęli się w naszym własnym świecie i nie zaczęli ignorować wymagań, które mają wobec nas nasz Pan i nasi bliźni, czyli służenia modlitwą wstawienniczą, gościnnością i troską o innych.

***
„Z Chrystusem jestem ukrzyżowany”. Narodzić się na nowo z Ducha Bożego oznacza, że musimy najpierw puścić zanim pochwycimy. Żyje wielu ludzi, którzy wierzą w Jezusa Chrystusa, ale którzy nie wyrzekli się niczego, a z tej przyczyny nigdy niczego nie otrzymali, w dalszym ciągu żyją życiem, które nie zostało wyrzeczone, a te wielkie słowa Apostoła Pawła brzmią dla nich zupełnie jak obcy język, są zupełnie niepraktyczne, jak „z kosmosu”, dosłownie „nie ma w nich nic”. Ale, błogosławione niech będzie imię Pańskie, zaiste coś w tych słowach jest! Na pierwszym etapie wyrzec się trzeba wszelkich pretensji. To, co Jezus Chrystus chce, abyśmy Mu pokazali, to nie nasza dobroć, uczciwość, ani nasze dzieła, ale nasz prawdziwie lity grzech, to jest wszystko, co On może wziąć. On tego, który nie znał grzechu, za nas grzechem uczynił, abyśmy w nim stali się sprawiedliwością Bożą; ale musimy zrzec się wszelkich pretensji do bycia czymkolwiek, musimy wyrzec się wszelkich roszczeń do bycia godnymi Bożej uwagi. To oznacza bycie przekonanym o grzechu.

***
Gdy Chrystus jest kształtowany w nas poprzez moc odrodzenia, nasze naturalne życie doświadcza miecza, cierpienia, którego nigdy byśmy nie poczuli, gdybyśmy się nie narodzili na nowo z Boga. Naturalne w nas chce, aby Syn Boży wykonał Wielkie Boże Dzieła po naszemu. Cóż lepszego mogłoby być od Syna Bożego manifestującego swoją obecność w nas? Tysiące zbawionych jednego dnia. My sami, przemienieni i eksponowani jako wspaniałe okazy tego, co Bóg może uczynić!!! Coś cudownego uczynionego pod wypływem naszych naturalnych  (niegrzesznych) istnień!!! Chcemy, aby zrobił to lub tamto, żądamy, aby to zrobił, pospieszamy Go i mówimy „Najwyższy czas”, ale otrzymujemy od Boga prawdziwego szacha i nie jesteśmy w stanie ponownie otworzyć naszych ust do Niego. Gdy cuda nasze go Pana działają w nas, to zawsze manifestują się poprzez utemperowane, w pełni wstrzemięźliwe życie.

***
Życie Boże w nas manifestuje się poprzez duchową koncentrację, a nie przez pobożną samoświadomość, ponieważ pobożna samoświadomość wytwarza uwielbienie dla modlitwy, a to jest antychrześcijańskie.

***
Nie jest łatwo modlić się publicznie i niewielu z nas chętnie naraża swoją emocjonalną równowagę, aby spełnić prośbę naszego Pana, ale dlaczego niemielibyśmy zaburzyć naszej emocjonalnej równowagi? Dlaczego tak wiele publicznych spotkań modlitewnych ma być zrujnowanych przez gadatliwego brata, który tak naprawdę się nie modli, ale prowadzi wywód teologiczno-doktrynalny? Wszyscy ubolewamy nad takim nadużyciem publicznego spotkania modlitewnego, ponieważ to rzecz niegodziwa, aby zawłaszczać sobie czas świętych; a jednak tak na prawdę upomnieć należy pokornego świętego, który powinien się modlić, gdy nadarza się okazja, nie dając w ten sposób okazji do działania nieprzyjacielowi.

***
Modlitwa wstawiennicza jest częścią Bożego suwerennego planu. Jeśli nie byłoby świętych modlących się za nas, nasze życie byłoby bez porównania bardziej jałowe, a w związku z tym odpowiedzialność tych, którzy nigdy nie wstawiają się za innymi i którzy wstrzymują błogosławieństwo przeznaczone dla innych, zaiste jest straszna.

***
Właściwą doktryną czy ewangelią chrześcijaństwa jest całkowite uświęcenie, poprzez które Bóg bierze najmniej obiecującego człowieka i czyni go świętym.

***
Cóż za słabość! Nasz Pan mieszkał przez trzydzieści lat w Nazarecie ze swoimi braćmi, którzy w Niego nie wierzyli (J 7:5); spędził trzy lata w sławie, pośród skandalu i w nienawiści; zafascynował sobą tuzin analfabetów, którzy pod koniec tego trzyletniego okresu porzucili Go i uciekli (Mk 14:50); wreszcie, został aresztowany przez władze i ukrzyżowany poza miastem. Osądzony z każdego możliwego punktu widzenia, poza Duchem Bożym,Jego życie było największą manifestacją słabości, oczywistej dla pogan sądzących, że w tym momencie zarówno On sam, jak i jego szalona opowieść zostały unicestwione na zawsze.


Oswald Chambers - Dyscypliny chrześcijańskiego życia / tom 1 i 2

poniedziałek, 30 września 2019

Nowy Socjalistyczny Rząd Światowy

Ulegli niewolnicy dobroczynnego państwa1 (1958) 
Postęp oznacza zmierzanie w pożądanym kierunku, lecz to, czego każdy z nas pragnie dla rodzaju ludzkiego, często się od siebie różni. W rozdziale zatytułowanym „Możliwe światy”2 prof. Haldane przedstawił przyszłość, w której człowiek przewidziawszy, że Ziemia wkrótce nie będzie się nadawać do zamieszkania przygotował się do wędrówki na Wenus, drastycznie modyfikując swoją fizjologię oraz porzucając sprawiedliwość, litość i szczęście. Jego jedynym pragnieniem stało się przetrwanie. Mnie natomiast znaczniej bardziej obchodzi jakość ludzkiego życia niż jego długość. Postęp według mnie oznacza zmierzanie ku coraz większej dobroci i szczęściu w życiu poszczególnych jednostek. Sama długowieczność gatunku, podobnie jak i pojedynczych ludzi, wydaje mi się ideałem godnym pogardy. Posunę się więc jeszcze dalej niż C. P. Snow w odsuwaniu bomby wodorowej z centrum naszego zainteresowania na dalszy plan. Podobnie jak on, nie mam pewności, czy zagłada za jej sprawą jednej trzeciej ludzkości (tej części, do której również i ja należę) byłaby czymś złym dla tych, którzy przeżyją. Podobnie jak on, nie sądzę, byśmy wszyscy mieli zostać przez nią uśmierceni. Przypuśćmy jednak, że tak się stanie. Jako chrześcijanin z góry zakładam, że historia ludzkości pewnego dnia się zakończy. Nie próbuję jednak doradzać Wszechwiedzącemu, jaka byłaby ku temu najodpowiedniejsza data. Bardziej interesuje mnie to, jaki wpływ bomba wywiera na nas w obecnej chwili. 
Można spotkać młodych ludzi, którzy z powodu zagrożenia nią zatruwają sobie każdą przyjemność i unikają wszelkich obowiązków. Czyżby nie wiedzieli, że i tak wszyscy umierają, bądź to od bomby, bądź od czegoś innego (a wielu w sposób pożałowania godny)? Nic tu nie pomoże grymaszenie i dąsanie się. 
Nie zagłębiając się w temat, w moim mniemaniu poboczny, wracam do istoty zagadnienia. Czy ludzie stają się, lub są w stanie stać się lepsi i szczęśliwsi? Oczywiście, odpowiedzi na to pytanie można udzielić tylko i wyłącznie w formie przypuszczenia. Większość indywidualnych doświadczeń (a nie ma wszak żadnych innych) nigdy nie pojawia się w wiadomościach, a już na pewno nie w książkach historycznych. Człowiek nie potrafi w pełni pojąć nawet swoich własnych. Pozostają nam tylko ogólniki. Wszelako i wśród nich trudno jest zachować równowagę. Sir Charles wylicza wiele dowodów autentycznej poprawy. Musimy jednak przeciwstawić im Hiroszimę, oddziały Black and Tan3, gestapo, GPU, „pranie mózgów” i sowieckie łagry. Być może stajemy się bardziej życzliwi w stosunku do dzieci. Jednocześnie jednak gdzieś zapodziewa się nasza życzliwość wobec starców. Każdy lekarz powie nam, że nawet ludzie zamożni nie chcą się opiekować sędziwymi rodzicami. „Czy nie można umieścić ich w jakimś domu?” powiada Goneril4
Sądzę, że pożyteczniejszą rzeczą niż próba wprowadzenia równowagi będzie przypomnienie sobie, iż większość wspomnianych zjawisk, zarówno dobrych jak i złych, wynika z dwóch przyczyn. Obydwie prawdopodobnie zadecydują o tym, co będzie się z nami działo przez najbliższy czas. 
Pierwsza z nich to postęp i coraz intensywniejsze wdrażanie nauki. Jeśli chodzi o interesujące mnie cele, stanowi to dziedzinę neutralną. Będziemy w stanie leczyć, a z drugiej strony generować coraz więcej chorób (to wojna bakteriologiczna, a nie bomby, może przyczynić się do ostatecznej zagłady), przynosić coraz większą ulgę i zadawać coraz więcej cierpień, gospodarować coraz większą ilością zasobów lub je marnotrawić czy wręcz unicestwiać. Możemy stać się albo większymi dobroczyńcami, albo gorszymi szkodnikami. Domyślam się, że będziemy czynić zarówno pierwsze, jak i drugie naprawiać jedno, a psuć inne, likwidować state nieszczęścia, stwarzać zaś nowe, wystrzegać się jednej rzeczy, narażając się na inną. 

Drugą przyczyną jest zmiana stosunków między rządem a poddanymi. Sir Charles wzmiankuje o naszym nowym podejściu do przestępczości. Ja natomiast wspomnę o pociągach wypełnionych po brzegi Żydami, których zwożono do niemieckich komór gazowych. Sugestia, że istnieje tu wspólny element, wydaje się szokująca, lecz uważam ją za ściśle zgodną z prawdą. Według filozofii humanitaryzmu, wszelkie przestępstwa mają charakter patologiczny i wymagają nie kary, ale leczenia. Pogląd ten oddziela pomoc okazywaną przestępcy od koncepcji sprawiedliwości i zasłużonej kary, a sprawiedliwe leczenie jest wszak bez sensu. 
Zgodnie z dawnym podejściem, opinia publiczna mogła zaprotestować przeciwko zbyt rygorystycznemu wyrokowi (protestowała na przykład przeciwko naszemu staremu prawu karnemu), gdy wykraczał poza to, na co dany człowiek „zasłużył”. Kara stanowiła zagadnienie etyczne, na temat którego każdy mógł wyrazić swoją opinię. Terapeutyczne traktowanie przestępcy można oceniać jedynie na podstawie prawdopodobieństwa odniesionego sukcesu. Jest to zagadnienie techniczne, o którym mogą się wypowiadać tylko eksperci. W ten sposób przestępca przestaje być traktowany jako osoba mająca prawa i obowiązki, a staje się jedynie przedmiotem, nad którym może pracować społeczeństwo. Na tym właśnie w swojej istocie polegało traktowanie Żydów przez Hitlera. Byli oni przedmiotami zabijanymi nie dlatego, że zasłużyli na karę, lecz ponieważ według jego teorii stanowili chorobę społeczną. Skoro społeczeństwo może naprawiać, przerabiać i zmieniać ludzi według swojego widzimisię, to owo widzimisię może oczywiście być nie tylko humanitarne, lecz także mordercze. Powyższe rozróżnienie jest nadzwyczaj ważne. Tak czy inaczej, władcy stali się właścicielami. 
Zwróćmy uwagę, jak mogłoby funkcjonować „humanitarne” podejście do przestępczości. Skoro zbrodnie są chorobami, dlaczego choroby miałyby być traktowane inaczej niż zbrodnie? A kto potrafi zdefiniować chorobę, jeśli nie ekspert? Jedna ze szkół psychologii już uznaje moją religię za nerwicę. Jeśli owa nerwica stanie się kiedyś niewygodna dla władzy, czy coś mogłoby stanąć na przeszkodzie, aby poddać mnie przymusowemu „leczeniu”? Jak to czasami bywa, może ono być bolesne. Nic jednak nie pomoże pytanie: „A co ja zrobiłem, by na to zasłużyć?” Funkcjonariusz, który nas „naprostowuje”, odpowie: „Ależ panie kolego, nikt pana nie obwinia. My nie wierzymy już w sprawiedliwość opartą na zasłużonej karze. My poddajemy pana leczeniu”. 
Takie podejście jest niczym więcej, jak skrajnym zastosowaniem politycznej filozofii zadomowionej w większości współczesnych społeczeństw. Wkradła się ona do nas bez naszej wiedzy. Dwie wojny wymusiły ogromne ograniczenia wolności, a my, choć wśród narzekania, przyzwyczailiśmy się do naszych pęt. Coraz większa złożoność oraz ryzyko naszego życia ekonomicznego zmusiły rząd do tego, by przejąć władzę nad wieloma sferami działalności, które niegdyś zależały od dobrej woli lub przypadku. Nasi intelektualiści ulegli najpierw niewolniczej filozofii Hegla, potem Marksowi, a wreszcie lingwistycznym analitykom. 
W rezultacie obumarła klasyczna teoria polityczna wraz ze swoimi stoickimi, chrześcijańskimi i naukowo-prawniczymi podstawowymi koncepcjami (prawo naturalne, wartość jednostki, prawa człowieka). Współczesne państwo istnieje nie po to, żeby strzec naszych praw, lecz by świadczyć nam dobro, lub czynić nas dobrymi ludźmi tak czy owak, by robić coś dla nas lub zrobić coś z nas. Z tego powodu nowy przydomek „przywódca” został nadany tym, którzy niegdyś byli „władcami”. Staliśmy się bardziej ich podopiecznymi, uczniami lub zwierzętami domowymi. Nie zostało nam już nic, o czym moglibyśmy im powiedzieć: „To nie wasz interes”. Całe nasze życie bowiem jest ich interesem.
Używam słowa „oni”, ponieważ byłoby dziecinadą nie zdawać sobie sprawy z tego, że faktyczna władza ma, i zawsze musi mieć, charakter oligarchiczny. Nasi panowie muszą być liczniejsi niż jedna osoba oraz mniej liczni niż ogół. Oligarchowie jednak zaczynają na nas patrzeć w nowy sposób. 
Tu, jak sądzę, mamy do czynienia z prawdziwym dylematem. Prawdopodobnie nie potrafimy, i z pewnością nie będzie nam się chciało, wracać do naszego pierwotnego stanu. Jesteśmy niczym oswojone zwierzęta (czasem należące do dobrych, a czasem do okrutnych panów) i prawdopodobnie zginęlibyśmy z głodu, gdybyśmy wydostali się z naszej klatki. Na tym polega trudność naszego dylematu.Ile jednak cennych dla mnie wartości może przetrwać w coraz dokładniej zaprogramowanym społeczeństwie? Oto trudność druga. 
Wierzę, że człowiek jest szczęśliwszy, a jego szczęście staje się bogatsze, gdy posiada „umysł człowieka wolnego”. Wątpię jednak, czy może go posiąść bez ekonomicznej niezależności, którą nowe społeczeństwo chce obalić. Ekonomiczna niezależność bowiem pozwala na edukację nie kontrolowaną przez władze. W dorosłym życiu ten, kto niczego nie potrzebuje, nie chce nic od władzy, może krytykować jej posunięcia i okazywać lekceważenie jej ideologii. Czytajmy Montaigne'a: oto głos człowieka na swojej własnej zagrodzie oraz jedzącego baraninę i rzepę wyhodowaną na własnym polu. Kto jeszcze może tak powiedzieć, gdy państwo jest dla wszystkich dyrektorem i pracodawcą? Bez wątpienia, nim ludzie zostali ujarzmieni, taką wolnością cieszyło się tylko niewielu. Wiem o tym. Dlatego z przerażeniem podejrzewam, że nasz jedyny wybór to albo społeczeństwa z nielicznymi ludźmi wolnymi, albo społeczeństwa nie mające ich w ogóle. 
Nowa oligarchia, w swoim dążeniu do tego, by nas zaprogramować, musi coraz bardziej działać w oparciu o swoje roszczenia do wiedzy. Skoro mamy doznawać matczynej opieki, to matka powinna o wszystkim wiedzieć najlepiej. Oznacza to, że władza musi w coraz większym stopniu konsultować się z naukowcami, aż w końcu politycy w ścisłym tego słowa znaczeniu staną się marionetkami uczonych. Technokracja stanowi formę rządów, do której musi zmierzać zaprogramowane społeczeństwo. Panicznie boję się specjalistów u steru władzy, ponieważ zabierają głos w kwestiach wykraczających poza ich specjalność. Niech uczeni mówią nam o nauce. Władza natomiast obejmuje kwestie dotyczące dobra człowieka, sprawiedliwości oraz winna wyznaczać cele, do jakich warto zmierzać i jakim kosztem. Wykształcenie naukowe nie dodaje rangi opiniom wypowiadanym na takie tematy. Do lekarza należy zwrócenie mi uwagi, że jeśli nie uczynię tak a tak, umrę. Na pytanie jednak, czy warto żyć, może równie dobrze odpowiedzieć każdy inny człowiek. 

Po trzecie, nie podobają mi się aspiracje władzy, a więc powody, dla których wymaga ode mnie posłuszeństwa. Sięgają one bowiem zbyt daleko. Nie odpowiadają mi magiczne ambicje czarownika, ani boskie prawa Bourbonów. Nie tylko dlatego, że nie wierze w magię i w politykę Bossueta5. Wierzę w Boga, lecz nie znoszę teokracji. Każda władza bowiem składa się jedynie z ludzi, i gdy przyjrzymy się jej dokładnie, stanowi ona tylko środek zastępczy. Jeśli dodaje do swych nakazów słowa „tak mówi Pan”, kłamie, i to w sposób bardzo niebezpieczny. 
Z tych samych powodów drżę na wieść o władzy w imię nauki. W ten sposób dochodzą do głosu tyrani. W każdym wieku ludzie chętni do trzymania nas pod kontrolą, jeśli mają trochę rozsądku, wysuwają pewne tezy, które dzięki nadziejom i obawom epoki wydają się niezwykle przekonujące. Zbijają na nich swój kapitał. Raz była to magia, innym razem chrześcijaństwo. W obecnym czasie z pewnością będzie to nauka. Być może prawdziwi uczeni nie traktują zbyt poważnie „nauki” tyranów. Nie traktowali poważnie ani teorii rasistowskich Hitlera, ani biologii Stalina. Można im jednak nałożyć kaganiec. 
Musimy podkreślić ważność słów sir Charlesa, przypominających nam, że miliony ludzi na Wschodzie wciąż głodują. Dla nich moje obawy wydawałyby się czymś mało istotnym. Głodny człowiek myśli o jedzeniu, a nie o wolności. Musimy podkreślić również wagę twierdzenia, że nic prócz nauki, i to zastosowanej w sposób globalny, a więc wprowadzającej bezprecedensową kontrolę ze strony władzy, nie może napełnić żołądków i zapewnić medycznej pomocy całej ludzkiej rasie. Mówiąc krótko, nie może tego zapewnić nic prócz światowego państwa dobroczynnego. Przyznawanie pełnej racji tym prawdom mówi mi o skrajnym niebezpieczeństwie, na jakie narażona jest ludzkość w obecnym czasie. 
Z jednej strony doświadczamy rozpaczliwej potrzeby: głodu, choroby i strachu przed wojną. Z drugiej natomiast, wierzymy, że istnieje jakaś koncepcja, która mogłaby ją zaspokoić - wszechwładna globalna technokracja. Czyż nie stwarza ona idealnej możliwości powstania niewolnictwa? Właśnie tak pojawiało się ono w przeszłości: poprzez istnienie ogromnej potrzeby (prawdziwej lub pozornej) u jednej ze stron, oraz zdolności (prawdziwej lub pozornej), by ją zaspokoić u drugiej. W świecie starożytnym poszczególne jednostki sprzedawały się w niewolę, aby móc się wyżywić. Podobnie dzieje się ze społeczeństwem. Oto mamy znachora, który może wybawić nas od czarowników, wojownika od barbarzyńców oraz Kościół od piekła. Dajmy im to, czego żądają, i powierzmy się ślepo w ich ręce. Oby nas tylko wyratowali! Być może straszliwa transakcja odbędzie się raz jeszcze. Nie możemy winić ludzi za to, że się na nią godzą. Trudno byłoby im tego odmawiać. Z drugiej jednak strony, trudno byłoby znieść, gdyby tak uczynili. 
Zagadnienie postępu zmusza nas do zadania sobie pytania, czy potrafimy znaleźć jakikolwiek sposób, by podporządkować się światowemu systemowi paternalistycznej technokracji bez utraty całej osobistej prywatności i niezależności. Czy istnieje możliwość, by zdobyć cały miód oferowany przez dobroczynne superpaństwo, unikając jednocześnie jego żądła? 
Nie dajmy się na to nabrać. Szwedzki smutek to tylko przedsmak. Życie na swój własny sposób, nazywanie swego domu własnym zamkiem, radość z owoców swojej pracy, kształcenie własnych dzieci zgodnie z sumieniem, możność oszczędzania, by mogły żyć w pomyślności po śmierci rodziców - oto życzenia głęboko zakorzenione w białym i cywilizowanym człowieku. Ich spełnienie jest prawie tak samo niezbędne dla naszych cnót, jak i dla naszego szczęścia. Ich całkowite udaremnienie może spowodować katastrofalne skutki, zarówno moralne, jak i psychologiczne. 
Wszystkie te niebezpieczeństwa czyhają na nas nawet wtedy, gdy struktura społeczeństwa, na którą wskazują nasze potrzeby, okaże się bezprecedensowym sukcesem. Czy jednak jest on czymś pewnym? Jaką mamy gwarancję, że panujący nad nami ludzie dotrzymają, lub potrafią dotrzymać obietnicy, która pierwotnie zainspirowała nas, aby się im zaprzedać? Nie dajmy się oszukać przez sformułowania mówiące, iż „człowiek bierze los w swoje ręce”. Tak naprawdę może stać się tylko jedno: pewne osoby wezmą w swoje ręce los innych. Będą to tylko ludzie, z których każdy ma jakieś wady, a niektórzy będą odznaczać się chciwością, okrucieństwem i nieuczciwością. Im dokładniej zostaniemy zaprogramowani, tym bardziej staną się oni potężni. Czyżbyśmy odkryli jakiś nieznany powód, dlaczego tym razem władza nie miałaby doprowadzać ludzi do zepsucia, tak jak to czyniła w przeszłości? 

Przypisy: 
1  Od czasów rewolucji francuskiej do wybuchu I wojny światowej w roku 1914 powszechnie zakładano, że postęp ludzkości jest nie tylko możliwy, lecz nieunikniony. Dwie straszliwe wojny oraz wynalezienie bomby wodorowej spowodowało, że ludzie zaczęli poddawać w wątpliwość to ufne założenie. „The Observer” zaprosił pięciu znanych pisarzy, aby odpowiedzieli na następujące pytania: „Czy człowiek w dzisiejszych czasach się rozwija? Czy postęp jest nadal możliwy?”. Niniejszy artykuł, jako drugi z kolei, stanowi odpowiedź na pierwszy z nich, autorstwa C. P. Snowa pt. Człowiek w społeczeństwie, „The Observer”, lipiec 1958. 
2 Jest to jeden z esejów z książki J.B.S. Haldane’a pt. Possible Worlds and other Essays, Londyn 1927. Patrz też: „The Last Judgement” w tej samej książce. 
3  Odznaczające się okrucieństwem oddziały brytyjskie, wysłane do Irlandii w celu zdławienia rewolucji Sinn Fein w latach 1919-1921; przyp. tłum.
4 Z Króla Leara W. Szekspira. 
5 Jacques Bcnigne Bossuet, Politique tiree des propres paroles de l’Ecriture-Sainte, Paryż 1709.


   C.S. Lewis - Nieodparte racje

poniedziałek, 2 września 2019

Gorliwe bobry, które obsługują klatki dla religijnych wiewiórek


Wśród chrześcijan wszystkich wieków, należących do rozmaitych kierunków doktrynalnych, panowała pełna zgoda co do jednej rzeczy: wszyscy oni wierzyli, że chrześcijanin mający poważne duchowe aspiracje, powinien nauczyć się długo i często rozmyślać o Bogu. Gdy tylko chrześcijanin zacznie dążyć do wzniesienia się ponad mierny poziom obecnego religijnego doświadczenia, wówczas szybko odkryje potrzebę poznania samego Boga jako ostatecznego celu wszelkiej chrześcijańskiej doktryny. Gdy będzie się starał zgłębić świętą cudowność Trójjedynego Boga, wówczas odkryje, że wytrwałe i inteligentnie ukierunkowane rozmyślanie o Osobie Boga jest koniecznością. Chcąc dobrze znać Boga, musi nieustannie o Nim myśleć. Nie ma drogi na skróty do czystej duchowości, o czym świadczy wszystko, co odkrył człowiek o sobie lub o Bogu. Jest to wolny dar, ale niezwykle kosztowny. Oczywiście wymaga to nabycia szerokiego zakresu wiedzy teologicznej. Szukanie Boga poza Jego własnym objawieniem zawartym w Piśmie jest nie tylko daremne, lecz również niebezpieczne. Trzeba także poznać Jezusa Chrystusa jako Pana i Odkupiciela, oraz położyć w Nim zupełną ufność. Chrystus nie jest jedną z wielu dróg umożliwiających dostęp do Boga. Nie jest też najlepszą z wielu dróg; On jest jedyną drogą „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (Jana 14,6 BT). Odmienne wierzenia są niechrześcijańskie. Jestem przekonany, że brak wielkich świętych w tych czasach, nawet wśród tych, którzy prawdziwie wierzą w Chrystusa, jest spowodowany po części naszym brakiem chęci poświęcenia wystarczającej ilości czasu na pielęgnowanie poznania Boga. My, należący do nerwowego Zachodu, jesteśmy ofiarami filozofii, która oparta jest na tragicznym niezrozumieniu aktywności. Zdobywanie i wydawanie pieniędzy, wyjścia i powroty, organizowanie i promowanie, kupowanie i sprzedawanie, praca i zabawa jedynie to składa się na życie. Jeśli nie układamy planów lub już teraz nie trudzimy się, by je zrealizować, to czujemy się nieudacznikami, ludźmi bezpłodnymi, bezowocnymi eunuchami, pasożytami żerującymi na społeczeństwie. W wielu kościołach ewangelia pracy (jak ją ktoś nazwał) wyparła Ewangelię Chrystusową.
Usiłując wykonać dzieło Pańskie, często tracimy kontakt z Panem tego dzieła, a także dosłownie doprowadzamy naszych ludzi do wyczerpania. Słyszałem, jak niejeden pastor chełpił się tym, że jego zbór jest „żywy”, wskazując na dowód w postaci napiętego kalendarza, w którym każdego wieczora i każdego dnia widniały terminy licznych spotkań. Oczywiście to niczego nie dowodzi, prócz tego, że pastor i zbór kierują się złą filozofią duchową. Wiele z tych czasochłonnych zajęć jest bezużytecznych, a inne są wprost śmieszne. „Ale - mówią gorliwe bobry, które obsługują klatki dla religijnych wiewiórek - te zajęcia tworzą wspólnotę i trzymają ludzi razem”.
Odpowiadam na to, że to, co one tworzą wcale nie jest żadną wspólnotą. I jeśli najlepszą rzeczą, którą Kościół ma do zaoferowania jest trzymanie ludzi razem, to nie jest to Kościół w nowotestamentowym znaczeniu tego słowa. Centralnym punktem, który przyciąga prawdziwy Kościół jest Pan Jezus Chrystus. Jeśli chodzi o wspólnotę, to niech Duch Święty ją nam zdefiniuje: „I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach” (Dzieje 2 ,.42).
Świecki człowiek nigdy nie odpoczywa. Musi „gdzieś chodzić” i „coś robić”. Jest to skutek Upadku, symptom głęboko usadowionej choroby, lecz ślepi przywódcy religijni karmią ten straszny niepokój, zamiast leczyć go za pomocą Słowa i Ducha.
 Jeśli wiele zajęć, w które angażuje się przeciętny zbór, prowadzi do zbawienia grzeszników lub do doskonalenia wierzących, to łatwo i triumfalnie można by je było usprawiedliwić, lecz tak nie jest. Moje obserwacje doprowadziły mnie do przekonania, że wiele, być może większość zajęć, w które angażuje się przeciętny zbór; w żaden sposób nie przyczynia się do wykonania prawdziwego dzieła Chrystusa na ziemi. Mam nadzieję, że się mylę, lecz obawiam się, iż mam rację.
Nasze religijne zajęcia powinny być ułożone w taki sposób, żebyśmy mieli mnóstwo wolnego czasu na pielęgnowanie owoców odosobnienia i ciszy. Jednakże trzeba pamiętać, że możliwe jest marnowanie okresów wyciszenia, które udało się nam wyrwać dla siebie wśród zgiełku dnia. Nasze rozmyślanie ma być skierowane ku Bogu; w przeciwnym wypadku możemy spędzać nasz czas na ponownej rozmowie z samymi sobą. Może to przyczynić się do wyciszenia naszych nerwów, ale nie doprowadzi nas ani trochę dalej w naszym duchowym życiu.
Przychodząc do Boga powinniśmy umieszczać siebie w Jego obecności, ufając, że nie my jesteśmy stroną czynną, tylko On. Bóg długo czekał, by się nam objawić, czekał aż do tego czasu, w którym nasz hałas i nasza aktywność ucichły na tyle, byśmy mogli Go usłyszeć i poczuć. Następnie powinniśmy skupić uwagę naszych dusz na Trójjedynym Bogu. Nie jest ważne, czy jedna Osoba Trójcy, czy inna domaga się naszego obecnego zainteresowania. Możemy ufać, że Duch skłoni nasze umysły ku Osobie, o której w danej chwili najbardziej musimy rozmyślać.
Jeszcze jedno. Nie próbuj wyobrażać sobie Boga, gdyż będziesz miał zmyślonego Boga; i na pewno nie rób tego, co niektórzy czynili: nie „ustawiaj krzesła dla Niego”. Bóg jest Duchem. On mieszka w twoim sercu, a nie w twoim domu Rozmyślaj o Piśmie, i niech wiara pokaże ci takiego Boga, jaki jest w nim objawiony. Nic nie może się równać z tym chwalebnym widokiem.


Aiden Wilson Tozer - Niezwykły chrześcijanin 

czwartek, 25 lipca 2019

Charakter


Mistrzowska strategia diabła wobec nas, chrześcijan, nie sprowadza się do fizycznego zabijania nas (chociaż mogą być szczególne sytuacje, w których śmierć fizyczna lepiej pasuje do jego planu), lecz polega na zniszczeniu naszej mocy do prowadzenia duchowej walki. Jak bardzo mu się to udało. W tych dniach przeciętny chrześcijanin jest zupełnie niegroźny. Bóg o tym wie. Taki jest dzieckiem noszącym z wielkim wstydem zbroję wojownika; jest chorym orlątkiem, które nigdy nie potrafi wznieść się na swoich skrzydłach; jest wyczerpanym pielgrzymem, który wycofał się z podróży i siedzi z nieruchomym uśmiechem na twarzy, próbując czerpać przyjemność z wąchania zwiędłych kwiatów, które zerwał po drodze.

*** 

W tych dniach nasze kościoły są pełne (lub pełne w jednej czwartej części) chrześcijan słabego rodzaju, których trzeba karmić dietą złożoną z nieszkodliwej rozrywki, by podtrzymać ich zainteresowanie. Niewiele wiedzą o teologii. Niewielu z nich czytało któregoś z wielkich chrześcijańskich klasyków, lecz większość dobrze zna religijną fikcję i filmy, które budzą silne emocje. Nic dziwnego, że ich stan moralny i duchowy jest tak słaby. Takich można jedynie nazywać słabymi zwolennikami wiary, której nigdy nie zrozumieli.

***

Tajemnica Życia tkwi w teologii i w niej znajduje się także klucz do nieba. Nauka przychodzi nam z trudem, łatwo zapominamy, i pozwalamy, by wiele rzeczy rozpraszało naszą uwagę. Dlatego powinniśmy skłonić nasze serca do studium teologii. Powinniśmy ją głosić z naszych kazalnic, śpiewać o niej w naszych hymnach, nauczać jej naszych dzieci i uczynić ją tematem rozmów podczas spotkań z naszymi chrześcijańskimi przyjaciółmi.

***

Ludzkie serce jest z natury heretyckie. Popularne wierzenia religijne trzeba starannie sprawdzać na podstawie Słowa Bożego, gdyż prawie na pewno są one błędne. Na przykład legalizm jest czymś naturalnym dla ludzkiego serca. Łaska w swym prawdziwym, nowotestamentowym znaczeniu jest czymś obcym dla ludzkiego rozumu, nie dlatego, że jest sprzeczna z rozumem, ale dlatego, iż znajduje się poza nim. Doktryna łaski musiała być objawiona; nie można było jej odkryć.

***

Skoro Bóg wybrał cię, żebyś był szczególnym obiektem Jego łaski, to możesz oczekiwać, że uhonoruje On cię surowszą dyscypliną i większym cierpieniem niż w przypadku mniej uprzywilejowanych ludzi, od których nie wymaga On, by aż tyle znieśli. I tu uprzedzę zarzut, który na pewno ktoś podniesie, mianowicie, że Bóg nie ma wśród Swoich dzieci „ulubieńców”. Pismo Święte i historia chrześcijaństwa zgodnie wykazują, że ma. Gwiazda od gwiazdy różni się jasnością pośród świętych na ziemi, jak również wśród uwielbionych w niebie.

***

Chcąc wykonać Swoje najważniejsze dzieło łaski wewnątrz ciebie, będzie musiał odebrać twemu sercu wszystko, co najbardziej kochasz. Wszystko, w czym pokładasz zaufanie, będzie musiało cię opuścić. Tam, gdzie zwykle znajdowały się twoje skarby, będą teraz leżały stosy popiołów. Nie chodzi tu o nauczanie o uświęcającej mocy ubóstwa. Jeśli bieda czyniłaby ludzi świętymi, to każdy kloszard siedzący na ławce w parku byłby świętym. Lecz Bóg zna sekret usuwania z naszych serc rzeczy, które w nich nadal pozostają. On po prostu powstrzymuje nas przed radowaniem się nimi. Pozwala nam je zachować, lecz czyni nas psychologicznie niezdolnymi do tego, by nasze serca za nimi poszły. Zatem są one użyteczne, nie będąc przy tym szkodliwymi. To wszystko Bóg osiągnie za cenę zwykłych przyjemności, które aż do tej chwili były wsparciem dla twego życia i dawały ci do niego chęć. Teraz, podczas troskliwej kuracji prowadzonej przez Ducha Świętego twoje życie może stać się beznamiętne, pozbawione smaku, i do pewnego stopnia uciążliwe.



A. W. Tozer - Niezwykły chrześcijanin

wtorek, 14 maja 2019

Pięćdziesiątnicy nie są zachwyceni spotkaniami niepięćdziesiątników


Pewnego dnia wszedłem na górę by się modlić. Był to wspaniały dzień. Ta góra była jedną z największych gór Walii. Słyszałem o pewnym człowieku, który również wszedł na tę górę by się modlić, a Duch Pana nawiedził go tak cudownie, że jego twarz jaśniała jak anielska. Każdy w pobliskiej wiosce o tym wiedział. Gdy poszedłem tam i spędziłem dzień w obecności Pana, odczułem jak otaczała mnie i napełniała Jego cudowna moc.

Dwa lata wcześniej przybyło do naszego domu dwóch młodzieńców z Walii. Byli tylko prostymi chłopakami, lecz stali się bardzo gorliwi dla Boga. Przyszli do naszej misji i zobaczyli jak Bóg działa.
Wówczas powiedzieli do mnie:
- Nie bylibyśmy zdziwieni, gdyby Pan przyprowadził cię do Walii, abyś postawił na nogi naszego brata Lazarusa.
Wyjaśnili, że przywódca ich zgromadzenia był człowiekiem spędzającym całe dnie pracując w kopalni cyny, a do późnej nocy głosił kazania, w wyniku czego podupadł na zdrowiu, zachorował na gruźlicę i od czterech lat jest bezradnym inwalidą, który musi być karmiony przy użyciu łyżeczki.
Gdy byłem na szczycie góry przypomniałem sobie scenę przemienienia Pańskiego i zrozumiałem, że jedynym celem tego, że Pan obdarował nas mocą swojej chwały jest to, abyśmy byli przygotowani do bardziej użytecznego działania. Pan powiedział do mnie:
Chcę abyś poszedł i uzdrowił Lazarusa.
Podzieliłem się tym z towarzyszącym mi bratem i napisałem kartkę pocztową do człowieka, którego nazwisko dostałem od dwóch młodzieńców z Walii. Napisałem tak: „Gdy dziś byłem na górze się modlić, Bóg mi powiedział, że mam iść postawić na nogi Lazarusa”. Kiedy przybyliśmy na miejsce, poszliśmy do człowieka, do którego wysłałem kartkę. On popatrzył na mnie i powiedział:

Czy ta kartka jest od ciebie?
-Tak - odpowiedziałem.
Na to on:
- Czy myślisz, że w to uwierzymy? Masz! Zabieraj się stąd! - wykrzyknął rzucając we mnie tą kartką. Zawołał służącego i powiedział:
- Weź tego człowieka i pokaż mu Lazarusa.
A zwracając się do mnie dodał:
- Chwila, w której go zobaczysz, będzie najbardziej odpowiednia byś wrócił do domu.

Wszystko co powiedział było prawdą z naturalnego punktu widzenia. Stan tego człowieka był zupełnie beznadziejny. Był zbiorem kości z naciągniętą na nie skórą. Wyglądał jak bez życia. Wszystko w nim mówiło, że są to już ostatnie jego chwile. Powiedziałem do niego:
- Czy mógłbyś krzyczeć? Pamiętasz jak pod Jerychem ludzie krzyczeli podczas gdy mury stały mocno? Bóg ma podobne zwycięstwo dla ciebie jeśli tylko będziesz wierzył.

W tym człowieku nie było ani odrobiny wiary, ani też nie mogłem go do niej nakłonić. On postanowił sobie, aby nie mieć jej ani cząsteczki.
Błogosławioną rzeczą jest uczyć się, że Boże Słowo nigdy nie zawodzi, nigdy nie podlega ludzkim planom. Bóg może działać z mocą, jeśli tylko trwasz w wierze nawet pomimo zniechęcenia ze strony ludzkiej. Kiedy przyszedłem z powrotem do tego człowieka, który otrzymał moją kartkę, powiedział:
- Czy jesteś teraz już gotowy, aby wyjechać?

Nie byłem zachęcony tym, co widziałem. Popychało mnie tylko to, czemu wierzyłem. Żaden człowiek, kiedy wierzy, nie ma względu na to, co czuje. Człowiek, który doświadczył napełnienia Duchem Świętym, potrafi śmiać się ze wszystkiego i wierzyć Bogu. Jest coś w dziele Pięćdziesiątnicy, co jest inne, od czegokolwiek na świecie. W jakiś sposób masz tę świadomość, że Bóg jest rzeczywiście realny. Gdziekolwiek Duch Święty jest obecny, tam też manifestują się Jego dary, a gdy ich nie widać, wątpię w to, by On tam był. Dlatego też pięćdziesiątnicy nie są zachwyceni spotkaniami niepięćdziesiątników. Musimy pamiętać, aby w naszym życiu nie szukać żadnych „przedstawień” jakie oferują niektóre kościoły. Kiedy „,przychodzi” Bóg, wówczas On sam się nam przedstawia. Jesteśmy wtedy goszczeni przez Pana panów i Króla królów!

Trudna to była sytuacja w tej walijskiej wiosce, wydawało się zupełnie niemożliwe, by nakłonić ludzi do wiary.

Czy jesteś już gotów by wyjechać? zostałem zapytany. Pewien mężczyzna i kobieta zaprosili nas, abyśmy u nich zostali. Powiedziałem do nich:
- Chciałbym wiedzieć ilu z was może się modlić?
Nikt nie chciał się modlić. Zapytałem, czy mógłbym zebrać siedmiu ludzi, aby modlić się o wyzwolenie dla tego biednego człowieka. Mogłem liczyć na tych dwóch ludzi, u których mieszkaliśmy, na mojego przyjaciela, z którym przyjechałem i byłem jeszcze ja sam. Brakowało jeszcze trzech innych. Powiedziałem zebranym, że ufam, iż niektórzy z nich zostaną pobudzeni do cudownego przywileju modlitwy i przyjadą rano, aby się z nami modlić o uzdrowienie Lazarusa. Nigdy nie będę dawał miejsca ludzkim opiniom. Jeśli Bóg coś mówi, to masz temu uwierzyć. Nie jadłem nic tego wieczora. Kiedy kładłem się spać miałem wrażenie jakby diabeł próbował złożyć na mnie to wszystko, co złożył na tego biednego człowieka w łóżku. Gdy w nocy się obudziłem miałem kaszel i wszystkie dolegliwości chorego na gruźlicę. Skulnąłem się z łóżka na podłogę i wołałem do Boga, aby uwolnił mnie z mocy diabła. Krzyczałem dość głośno, by obudzić każdego w domu, ale jakoś nikogo nie udało mi się wyrwać ze snu. Bóg dał zwycięstwo, a ja wróciłem do łóżka tak wolny jak zawsze w moim życiu. O piątej rano Pan mnie obudził:
- Nie łam chleba dotąd, aż będziesz go łamał wokół Mojego Stołu, a o szóstej dał mi te słowa: a ja go podniosę. Szturchnąłem łokciem mojego towarzysza, który spał ze mną. Burknął: uff! Szturchnąłem go znowu i powiedziałem:
- Słyszysz? Pan powiedział, że go podniesie.
O ósmej powiedzieli mi:
- Przekąś coś.

Lecz dla mnie modlitwa i post są największą radością jaką i ty możesz mieć, gdy jesteś prowadzonym przez Boga. Gdy poszliśmy do domu Lazarusa, było nas razem osiem osób. Nikt mi nie powie, że Bóg nie zawsze odpowiada na modlitwę. Lecz On też czyni więcej niż to, o co się modliliśmy. On daje obficie ponadto wszystko o co prosiliśmy lub o czym myśleliśmy.

Nigdy nie zapomnę jak Boża moc zstąpiła na nas, gdy weszliśmy do pokoju chorego. To było cudowne! Gdy okrążyliśmy łóżko nakłoniłem jednego brata, aby złapał rękę chorego, a ja złapałem drugą, każdy z nas chwycił rękę osoby najbliższej.

Powiedziałem:
- Nie będziemy się modlić, będziemy tylko używać imienia Jezusa.

Wszyscy uklękliśmy i szeptaliśmy to jedno słowo: „Jezus, Jezus, Jezus...”. Moc Boża zstąpiła, a później odeszła. Pięć razy zstępowała i ustępowała, a ten człowiek leżał nieporuszony. Dwa lata wcześniej ktoś był, aby go uzdrowić i diabeł wykorzystał to niepowodzenie, by zniechęcić Lazarusa.

Powiedziałem:
- Nie martw się tym, co diabeł mówi. Jeśli Bóg mówi, że cię podniesie to tak musi być. Zapomnij o wszystkim poza tym, co Bóg mówi o Jezusie.

Szósty raz moc Boża zstąpiła, a usta chorego zaczęły się poruszać i z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Powiedziałem do niego:
- Moc Boża jest tutaj, twoim zadaniem jest to zaakceptować.

Wtedy on zaczął wyznawać:
- Miałem gorzkość w swoim sercu i wiem, że zasmuciłem Ducha Bożego, teraz jestem bezradny. Nie mogę ruszyć swoimi rękoma ani nawet podnieść łyżki do ust.

Powiedziałem:
- Żałuj, a Bóg cię usłyszy.

Był skruszony i wołał:
- O, Boże niech to będzie dla Twojej chwały. Gdy wyrzekł te słowa, moc Boża przeszła przez niego.

Prosiłem Pana, aby nigdy nie pozwolił mi opowiadać tej historii inaczej niż to było w rzeczywistości, gdyż zrozumiałem, że Bóg nie może błogosławić wyolbrzymienia. Kiedy znów zawołaliśmy: Jezus! Jezus! łóżko wraz z chorym zatrzęsło się. Powiedziałem do tych, którzy byli ze mną:

Możecie wszyscy zejść na dół. Bóg sam dokończy dzieła. Nie zamierzam mu asystować. Usiadłem i patrzyłem jak ten człowiek wstaje i ubiera się. Powiedziałem do niego:
- Teraz mów innym, co ci się przytrafiło.

Schodząc po schodach śpiewaliśmy pieśń chwały. Wkrótce było głośno w całej okolicy o tym, że Lazarus został uzdrowiony. Ludzie przychodzili z Llanelly i z całego regionu by go zobaczyć i usłyszeć jego świadectwa, a Bóg darował zbawienie wielu. Ten człowiek głosił podczas spotkań na wolnym powietrzu, a mnóstwo ludzi zostało uświadomionych i przemienionych. To wszystko stało się przez imię Jezusa, przez wiarę w Jego imię. Tak! Wiara, której źródłem jest On dała temu człowiekowi donośny głos, który mogli usłyszeć wszyscy obecni ludzie.

Piotr i Jan byli bardzo pracowitymi ludźmi, gdy byli z Jezusem. Oni to otrzymali cudowne objawienie mocy imienia Jezusa. To oni roznosili chleb i ryby po tym, jak Jezus pomnożył pokarm. Siedząc przy stole razem z nim, Jan często wpatrywał się w Jego oblicze. Piotr często był ganiony, lecz Jezus w ten sposób okazywał swą miłość do niego. Tak, On kochał tego krnąbrnego, samowolnego Piotra. O, jak on wspaniale kocha! Ja też byłem krnąbrny i samowolny o upartym usposobieniu, lecz zobaczcie jak cierpliwym był Bóg. Jestem tu po to, aby powiedzieć, że w Jezusie, w tym cudownym imieniu jest moc, zdolna przemienić każdy charakter, zdolna uzdrawiać. Jeśli będziesz spoglądał na Niego jak na Bożego Baranka, jak na umiłowanego Syna Boga, na którego została włożona niegodziwość nas wszystkich, jeśli tylko uznasz, że Jezus zapłacił cenę naszego odkupienia, abyśmy byli wolni, będziesz mógł wejść do nabytego dziedzictwa zbawienia, życia i mocy.

Smith Wigglesworth - Zawsze wzrastająca wiara 

piątek, 10 maja 2019

Pochwycenie a Święto Trąbek

ZAPISANE W TORZE: Powiedz ludowi Izraela: W siódmym miesiącu, pierwszy dzień tego miesiąca ma być dla ciebie dniem całkowitego odpoczynku, abyś sobie przypominał o świętym zebraniu ogłoszonym przez dźwięk szofaru. Nie wykonuj wtedy żadnej pracy i przynieść ofiarę ogniową dla ADONAJ (Kpł 23.24-25) 

Jako młody chłopiec dorastałem w dzielnicy Nowego Jorku, Queens. Do dziś żyją w mojej pamięci te sceny, kiedy odzywał się głos szofaru, ogłaszającego Święte Dni. Zwoływano zgromadzenie na cześć Pana. Kiedy uwierzyłem w Jeszuę Mesjasza, zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak prosty dźwięk szofaru (baraniego rogu) mógł odgrywać tak ważną rolę w Piśmie. Tak naprawdę, to co zgodnie z tradycją jest nazywane Rosz ha-Szana, czyli żydowskim Nowym Rokiem, w Piśmie Świętym nosi nazwę Jom Terua, co w tłumaczeniu oznacza „Dzień Trąbienia”
Tradycja żydowska utrzymuje, że dęcie w trąby to pewnego rodzaju przypomnienie o istnieniu. Jozue używał właśnie rogu baraniego, użył go także Abraham na ofiarę zamiast Izaaka.
Pismo mówi o wiele więcej na temat proroczego znaczenia Święta Trąbek. Wskazuje bowiem ono na czas, kiedy Izrael ponownie zgromadzi się w swojej ziemi (Iz 27,13), oraz na chwile, kiedy Ciało Mesjasza będzie zgromadzone, „złapane” na spotkanie z Panem (1 Kor 15,51-52; 1 Ts 4,16-18).

Z BARANÓW I ZE SREBRA

Tak naprawdę Biblia mówi o dwóch rodzajach trąb: srebrnych oraz z baraniego rogu. To, do czego były wykorzystywane, stanowi ciekawą historię w Piśmie Świętym.
Srebrne trąby w Księdze Liczb 10,2 wskazują na przypomnienie odkupienia: Sporządź sobie dwie trąby srebrne. Masz je wykuć. Będą one służyły do zwoływania całej społeczności i dawania znaku do zwijania obozu.

Dlaczego użyto srebra? Prawdopodobnie dlatego, że srebro pochodziło z podatku świątynnego, czyli inaczej pół szekla świątynnego, który ludzie musieli opłacić, żeby zademonstrować swoje wykupienie z niewoli (Wj 30,13-16)
Ważne jest rozumieć, że nikt nie mógłby kupić własnego odkupienia, a pół szekla było jedynie symbolem czyjegoś odkupienia.

POCHWYCENIE

Trąby w Piśmie były używane przy wielu okazjach i dla różnych celów:
- Zwołanie zgromadzenia
- Nakaz wyruszenia dla ludu Izraela
- Sygnał do rozpoczęcia wojny
- Przygotowanie do jakiegoś ogłoszenia
- Ostrzeżenie przed nadchodzącym sądem
-Wezwanie do świętowania i oddawania czci

Zawsze kiedy zadęto w srebrne trąby na znak zgromadzenia, alarmu, uwielbienia czy wojny, odkupiony lud Boży reagował.
Przede wszystkim wykorzystywano je w Świątyni. Jednak zaraz po zburzeniu Świątyni w 70 roku naszej ery zaprzestano używania tych instrumentów oraz przyborów świątynnych. Wówczas róg barani był obecny przy każdych świętach. Zawsze istniało przekonanie co do tajemniczości tego święta, ponieważ niewiele wzmiankuje się w Piśmie Świętym na jego temat. Rabini od wieków starali się znaleźć odpowiedź na tę tajemnicę, analizując duchowe przeżycia ludu izraelskiego. Niektórzy przyglądali się wersowi z Księgi Wyjścia 19,16, gdzie trąby zapowiadały zejście Mojżesza wraz z Torą z góry Synaj. Inne tradycje rabinistyczne uczą, że dęcie w trąby jest przypominaniem o tym, jak Jozue i Izraelici dęli w szofar podczas zdobywania Jerycha (Jz 6). Jednak co najważniejsze, szofar jest wzięty jako symbol złożenia przez Abrahama ofiary w miejsce Jego syna Izaaka (Rdz 22).

Mimo że szofar przypomina nam o cudownej Bożej pracy wykonanej w przeszłości, Pismo odsłania przed nami o wiele więcej na temat tego tajemniczego święta. Co ciekawe, nie wskazuje ono jedynie na przeszłość, ale mówi również o przyszłości.

Pismo, również w Starym Przymierzu, uczy o koncepcji zmartwychwstania (Dn 12,2). Dokładnie tę myśl przekazuje nam Święto Trąbek. Tajemnica ta znana jest jako „Pochwycenie”. W Nowym Przymierzu przeczytać możemy dwa fragmenty Pisma, które dotyczą tego przyszłego wydarzenia. W obu z nich widzimy, że dzieje się to przy udziale trąb:

Oto oznajmiam wam tajemnicę: Nie wszyscy zaśniemy, ale wszyscy zostaniemy przemienieni, w jednej chwili, w oka mgnieniu, na dźwięk trąby ostatecznej. Trąba zabrzmi i umarli powstaną jako niezniszczalni, a my zostaniemy przemienieni... (1 Kor 15,51-52, NP).

Paweł pisze również:

Gdyż sam Pan zstąpi z nieba z wyraźnym rozkazem, przy wtórze głosu archanioła i przy dźwiękach trąby, w którą Bóg każe zadąć. Wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie. Potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi zostaniemy porwani w obłokach, w powietrze, na spotkanie Pana i tak już na zawsze z Nim
pozostaniemy. Tymi słowami dodawajcie sobie otuchy.
(1 Ts 4,16-18,NP).

Pewnego dnia zabrzmi dźwięk Bożej trąby. Naszym zadaniem jest być gotowym, aby na ten dźwięk zareagować. To prawda, że doktryna o „Pochwyceniu” (z łacińskiego rapturo, użyte w łacińskim przekładzie Listu do Tesaloniczan w znaczeniu „złapany”) bywa pomijana i kojarzona jest raczej z tematyką science-fiction. W rzeczywistości to wydarzenie ma dla nas ogromne znaczenie. W Piśmie jest przedstawione jako pewnik, coś co niebawem się wydarzy. jednak ze względu na to, że nikt nie zna dokładnego czasu przyszłego dźwięku szofaru, Święto Trąbek jest skonstruowane tak, aby sprowokować nas do czujności i służby. Mamy wypatrywać tej błogosławionej nadziei i pojawienia się chwały naszego cudownego Boga i Zbawiciela, Mesjasza Jeszui (Tt 2,13). Oczekiwanie sprawia, że jesteśmy zmotywowani do służenia przed Panu. Jak pisze Jan w swoim pierwszym liście:

Drodzy, teraz jesteśmy dziećmi Boga, a czym będziemy się jeszcze okaże. Choć już wiemy, że gdy się okaże, będziemy podobni do Niego, gdyż zobaczymy Go takim, jakim jest. I każdy, kto łączy z Nim taką nadzieję, oczyszcza się, podobnie jak On jest czysty. (1 Jn 3,2-3, NP)

TEN, KTO CZYTA, NIECH ROZUMIE

Trąba Pańska będzie nie tylko wzywała wierzących na spotkanie Pana w powietrzu, ale ta sama Trąba będzie rozpoczynała ostatnie siedem lat obecnych czasów, znanych jako „czas niedoli Jakuba” (Jr 30,7). To o tym okresie wspominał Jeszua:

Wtedy bowiem będzie Wielki ucisk, jakiego nie było od początku świata aż dotąd ani nigdy nie będzie. A gdyby te dni nie były skrócone, żadne ciało nie byłoby zbawione. Ale ze względu na wybranych dni te będą skrócone. Jeśli wtedy ktoś wam powie: Oto tu jest Chrystus, albo: jest tam nie wierzcie. (Mt 24,21-22, UBG)

Niezwykle trudno jest wyobrazić sobie okropne przerażenie, jakie będą przeżywać ludzie, którzy zostaną pozostawieni. Nagle, bez żadnego wyraźnego znaku, miliony ludzi znikną z planety. W połowie wypowiedzianych zdań, w połowie kroku, nasi najbliżsi, dzieci, małżonkowie, przyjaciele. współpracownicy. Wszyscy nagle znikną. Zapanuje społeczny i polityczny chaos. Wśród tych dramatycznych wydarzeń, swoistej pustki, pojawi się fałszywy mesjasz, Antychryst.

Niech was nikt w żaden sposób nie zwodzi. Ten dzień bowiem nie nadejdzie, dopóki najpierw nie przyjdzie odstępstwo i nie objawi się człowiek grzechu, syn zatracenia; który się sprzeciwia i wynosi ponad wszystko, co się nazywa Bogiem lub co jest przedmiotem czci, tak że zasiądzie w świątyni Boga jako Bóg, podając się za Boga. (2 Ts 2,3-4, UBG)

Fałszywy mesjasz nie będzie manifestował swojego sprzeciwu wobec Boga. Będzie raczej w subtelny sposób sprzeciwiał się prawdzie i zwodził, tak jak zwiódł Ewę w ogrodzie Eden. Syn grzechu będzie twierdził, że jest prawdziwym mesjaszem. Będzie zwodził świat, obiecując pokój. Jak pisze Daniel: zniszczy wielu przez pokój! Jego celem będzie zbuntować świat przeciwko Bogu i poprowadzić ludzi do nagłej zagłady (Dn 8,25).
Fałszywy zbawca pójdzie na miejsce Świątyni w Jerozolimie, która ma być odbudowana, i ogłosi się Bogiem. Następnie wypowie wojnę Izraelowi. Jeszua to przepowiedział:

Gdy więc zobaczycie w miejscu świętym ohydę spustoszenia, zapowiedziana przez proroka Daniela - kto czyta, niech zwróci na to uwagę - wtedy przebywający w Judei niech uciekają w góry. (Mt 24,15-16, UBG)

Nadchodzi dzień, kiedy człowiek będzie musiał rozliczyć się ze swoim Stwórcą. Pan Bóg w swojej wielkiej miłości ma wobec człowieka wielką cierpliwość i nie chce aby ktokolwiek zginął, ale pragnie, aby wszyscy przyszli do upamiętania (2 Pt 3,9). Pozwala okolicznościom sprawiać, abyśmy nie mogli uczynić nic, poza zwróceniem się do Niego. Dokładnie w takim położeniu będzie Izrael w czasie, który ma nadejść (Joel 2,1-2, 12-15).
Naśladowcy Mesjasza nie postrzegają nadziei dla Izraela tylko w kategoriach powrotu do ich ziemi, ale również do Pana. Docierajmy więc do ludzi i pragnijmy przyprowadzać ich do Mesjasza, kiedy jest jeszcze czas. Więc róbmy to, zanim nadejdzie dzień gniewu.
Jeszua powiedział, że musimy wykonywać uczynki Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień, ale nadchodzi noc, kiedy nie będzie mógł wykonywać pracy żaden człowiek (Jn 9,4). Zgodnie z Pismem, przewartościowujmy nasze życia, ustalajmy właściwe priorytety i plany, dbając o tych, którzy staną na naszej drodze. Jako że oczekujemy na wielkie Święto Trąbek, czyli pełny chwały powrót naszego Pana, Dobra Nowina jest przeznaczona tak samo dla Żydów, jak i dla Greków.


 Sam Nadler - Mesjasz w świętach Izraela



środa, 10 kwietnia 2019

Julia i Aslan

— Czy chce ci się pić? — zapytał Lew.
— UMIERAM z pragnienia —powiedziała Julia.
— A więc pij.
— Czy mogłabym... czy byłoby... czy mógłbyś odejść, kiedy będę pić? — wyjąkała Julia.
Lew  tylko  na nią popatrzył, a w jego gardle odezwało się coś, co mogło być początkiem straszliwego ryku. Patrząc na jego cielsko, Julia pojęła, że równie dobrze mogłaby prosić górę, aby się przesunęła.
Cudowny, pluszczący śpiew strumienia doprowadzał ją do szału.
— Czy przyrzekniesz, że nie... że nic mi nie zrobisz, jeśli się zbliżę?
— Ja nie przyrzekam — powiedział Lew. Julia była już tak spragniona, że zrobiła krok do przodu, nawet o tym nie wiedząc.
— Czy ty zjadasz dziewczynki?
— Połykałem już dziewczynki i chłopców, kobiety i mężczyzn, królów i cesarzy, miasta i państwa — powiedział Lew. Nie powiedział tego tak, jakby się chwalił albo jakby tego żałował, albo jakby był zły. Po prostu to powiedział.
— Nie mam odwagi, aby podejść i pić — odezwała się Julia.
— A więc umrzesz z pragnienia — rzekł Lew.
— Och, nie! — zawołała Julia, robiąc jeszcze jeden krok w jego stronę.
— Czy nie mogłabym pójść i poszukać sobie innego strumienia?
— Nie  ma  innego  strumienia — odpowiedział Lew.
C.S. Lewis - Opowieści z Narnii

środa, 27 lutego 2019

Cierpienie przyczyną ateizmu?


Zgodnie z Bożą wolą zbawienie można znaleźć tylko w Chrystusie. Jego pragnieniem jest to, żeby wszyscy się upamiętali i byli zbawieni. W ramach swojej przyzwalającej woli pozwala On tym, którzy Go odrzucą, aby byli zgubieni na wieki. Nie jest prawdą, że każde zdarzenie jest skutkiem bezpośredniej woli Bożej, prawdą natomiast jest to, że każde zdarzenie jest rezultatem przyzwalającej woli Bożej. Grzech przyniósł światu zniszczenie, choroby i śmierć, ale Bóg wprowadził w życie swój plan zbawienia i uratowania upadłych, oddzielonych od Niego grzeszników i przywrócenia ich do pełnej miłości społeczności z Nim. Zrozumienie kwestii zagadnienia stworzenia i upadku pomaga nam zyskać podstawy do zaufania kochającemu, wszechmocnemu Bogu.

Niewierzący odrzucają Boga. Większość ateistów używa cierpienia i zła jako argumentów przeciwko chrześcijańskiemu teizmowi. Niektórzy trzymają się Boga, którego sami wymyślili. Odrzucają, albo korygują Boga Biblii, zwłaszcza jeśli chodzi o Jego dobroć, moc czy wiedzę. Oczywiście, wszyscy ateiści i wszystkie religie muszą zmagać się z trudną rzeczywistością zła i cierpienia.
Niektórzy stali się ateistami z powodu okropieństw Holokaustu. Richard Rubenstein, radykalny żydowski teolog, powiedział: „Jestem przekonany o jednym: wśród dymów Auschwitz zniknęło coś jeszcze oprócz ciał mojego ludu. Umarł tam Bóg przymierza”.
Elie Wiesel znalazł się w Auschwitz w wieku 15 lat. Jego matka, ojciec i młodsza siostra zostali zabici przez nazistów. On przeżył, ale ucierpiała jego wiara w Boga. W obrazowy sposób opisywał szczegóły egzekucji przez powieszenie i śmierć w płomieniach. „Nigdy nie zapomnę płomieni, które na zawsze strawiły moją wiarę. (...) Nigdy nie zapomnę chwil, w których ginął mój Bóg, a marzenia mojej duszy obróciły się w popiół”. To, co pisał później, pokazuje, że wierzył w Boga, nawet jeśli wyrażał gniew i sprzeciw wobec Niego.
W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku Reeve Robert Brenner przepytał tysiąc osób, które przeżyły Holokaust, jak wpłynął on na ich wiarę. Prawie połowa powiedziała, że w żaden sposób. Jedenaście procent stwierdziło, że porzuciło wiarę w Boga i już jej nie odzyskało, Brenner zauważył, że ich ateizm był w znacznym stopniu emocjonalną reakcją, pełną zranienia i gniewu na Boga za to, że ich opuścił. Pięć procent porzuciło ateizm i z powodu Holokaustu uwierzyło w Boga."

Tragiczna śmierć trzech tysięcy osób w Twin Towers w Nowym Jorku, 11 września 2001 roku, spowodowała wiele okrzyków skierowanych przeciwko Bogu. Pewien program w telewizji publicznej cytował niektóre z tych wypowiedzi.
Ann Ulanov, profesor psychiatrii i religii w Union Theological Seminary w Nowym Jorku, powiedziała: „To, co się stało 11 września, to coś tak strasznego - i takie pozostanie przez lata - że może zniszczyć każdy obraz Boga, który opiekuje się nami i ma plan dla mnie, dla tych, których kocham, dla moich znajomych, mojego narodu i całego świata”. Mówiła też: „Obraz wszechdobrego Boga może zostać zniszczony, a jednak również nieboski obraz może zostać zniszczony, ponieważ dzięki fali dobroci, dzięki prostym aktom życzliwości nastąpiła zmiana u wielu ludzi, którzy myśleli, że już w nic nie można wierzyć”.
Ortodoksyjny rabin Brad Hirschńeld powiedział, że chciałby wierzyć w „bardzo osobistego, bardzo opiekuńczego i bardzo troskliwego Boga”. Stwierdził, że wie, iż jest to śmieszne „wierzyć w takiego Boga, bo gdyby taki Bóg istniał, już dawno zostałby zrzucony z tronu” w trakcie ludzkiej historii.
Episkopalny ksiądz z Manhattanu, Joseph Griesedieck, niedługo po 11 września powiedział, że razi go kontrast między ugrzecznionym uwielbieniem a horrorem strefy zero: „Przed 11 września oblicze Boga jawiło mi się jako mocne, bezpieczne i logiczne. Jako oblicze, na którym choć czasami wydawało się odległe można było polegać, że będzie. On wszystko utrzymywał w porządku; słońce wschodziło i zachodziło. On się o nas troszczył i można było na Nim polegać. Po 11 września Boże oblicze było dla mnie niczym pusta tablica. Nie można było na Nim polegać w żaden sposób, w jaki można - jak sądziłem - polegać na Bogu. To właśnie czułem, gdy stałem w strefie zero. Bóg wydawał się nieobecny. Było to przerażające, ponieważ te Jego atrybuty, na których wcześniej polegałem, gdy myślałem o Bogu, nagle zniknęły i wydawało mi się, że nie pozostało mi nic oprócz tego, co nazywamy wiarą. Ale wiarą w co? Nie byłem tego pewien.
Ateista Ian McEwan powiedział: „Czułem się utwierdzony, bardziej niż zwykle, w mojej niewierze. Jaki Bóg, jaki kochający Bóg, mógł zezwolić na coś takiego?”. Uznaje on modlitwę za „niemal infantylne wołanie do istoty, która mogła zainterweniować - ale, jak widać, tego nie zrobiła”. Odrzuca on wiarę w Boga jako „obrazę rozumu”.

W piosence zatytułowanej „Dear God” („Drogi Boże”) zespół XTC skarży się Bogu na to, że zawodzi ludzi, wywołuje wojny i topi dzieci, sugerując, że jest „tylko jakąś nieziemską ściemą”. Piosenka kończy się zaprzeczeniem wiary w „Dobrego Boga”.
Interesującym jest to, że Ci, którzy wyznają niewiarę w Boga, wciąż obwiniają Go za różne rzeczy. Sednem tego, jak ludzie reagują na cierpienie, jest to, jak odnoszą się do Boga. Częste postawy to: zaufanie i akceptacja, pytania i brak wiary, obwinianie i oskarżenia oraz odrzucenie i zaprzeczenie.

Philip Yancey wyróżnił dwie sprawy związane z cierpieniem: jego przyczynę i naszą reakcję. Możemy nigdy nie zrozumieć przyczyny konkretnego przypadku swojego cierpienia. Jednakże możemy kontrolować naszą reakcję.
Najważniejsza rzecz, z jaką spotykają się chrześcijanie, którzy cierpią, to nie pytanie: „Czy Bóg jest za to odpowiedzialny?”, ale „Jak powinienem reagować na te straszne rzeczy, które mnie spotykają?”

Podstawowe zrozumienie Bożej roli w ludzkim cierpieniu jest kluczowe dla wyrobienia sobie odpowiedniego podejścia do problemu cierpienia. Pierwsze dwie części tej książki mówiły o Bożym nauczaniu na temat cierpienia i o tym, jak Jego rola pomaga nam w odpowiedni sposób kontrolować naszą reakcję na cierpienie i zło. W tej części problem zła i cierpienia zostanie omówiony bardziej szczegółowo. Będzie mowa o tym, jak powinniśmy rozumieć problem cierpienia i zła oraz jak należy się do niego odnosić. Ostatni rozdział omawia niewłaściwe rozwiązania tego problemu.


Lynn Gardner - Gdzie jest Bóg, gdy cierpimy?