środa, 24 października 2018

Jak zaspokoić potrzebę bezpieczeństwa i wartości?


Ta nieuchwytna cząstka mojej istoty, którą nazywam „ja”, ma więc dwie realne i głębokie potrzeby, które są niezależnymi,  osobowymi rzeczywistościami, i których nie można sprowadzić do biologicznej czy chemicznej analizy. Istnieją one w sposób osobowy, niezależnie od ciała fizycznego, a ich istnienie stanowi najważniejszy element naszej odpowiedzi na pytanie: co to znaczy być duchem.
    Te dwie potrzeby są odbiciem obrazu Boga. Bóg jest istotą osobową, która w samej swej naturze jest miłością i która, jako Bóg planu i celu, jest  autorem znaczenia. My także jesteśmy istotami osobowymi, ale w przeciwieństwie do naszego nieograniczonego, samowystarczalnego Boga, jesteśmy ograniczeni, zależni i upadli. Bóg jest miłością, a my potrzebujemy miłości. Wszystko, co Bóg robi, jest ważne, a my potrzebujemy robić coś, co jest ważne.

Potrzeby te można w ten sposób podsumować:

Bezpieczeństwo:
Pełna przekonania świadomość, że jestem bezwarunkowo i całkowicie kochany, że nie potrzebuję się zmienić, aby zdobyć tę miłość; kochany miłością ofiarowaną z wolnej woli, na którą nie można zasłużyć i której z tego względu nie można też stracić.

Wartość:
Świadomość, że wykonuję zadanie lub pracę, która jest rzeczywiście ważna, której rezultaty nie znikną z biegiem czasu, ale mają wieczną trwałość; zadanie, które w pierwszym rzędzie oznacza wywieranie znaczącego wpływu na drugą osobę, zadanie, do spełniania którego jestem w pełni zdolny.

     Tak więc fakt, że jestem osobą (czyli duchem), jest nierozerwalnie związany z posiadaniem tożsamości, która do efektywnego funkcjonowania wymaga bezpieczeństwa i wartości. Kiedy obie te potrzeby są zaspokojone, czujemy się wartościowymi ludźmi.
    Moja żona też jest istotą duchową, a więc ona także potrzebuje bezpieczeństwa i wartości. Jeśli jako małżeństwo, mamy osiągnąć jedność na poziomie naszego ducha to, co nazywam Jednością Ducha - to musimy znaleźć sposób, by się zjednoczyć na poziomie naszych najgłębszych potrzeb.
    Tylko jak? I w ten sposób powracamy do pytania, które postawiliśmy na początku tego rozdziału: Jak mąż i żona mogą dojść do głębokiej jedności na poziomie swych osobowych potrzeb? Wydaje się, że jeśli chcemy zaspokoić nasze osobowe potrzeby w małżeństwie, to mamy przed sobą cztery podstawowe możliwości działania. Możemy:

1. Zignorować nasze potrzeby;
2. Szukać satysfakcji w sukcesach zewnętrznych;
3. Szukać zaspokojenia naszych potrzeb u swego partnera;
4. Polegać na Panu, że zaspokoi nasze potrzeby.

Możliwość 1: Zignorować nasze potrzeby.

    Pierwszą możliwość można od razu odrzucić. Jeśli (według mnie) Pismo naucza, że te osobowe potrzeby są tak rzeczywiste jak nasze potrzeby fizyczne pożywienia, wody i schronienia, to ignorowanie ich prowadzi do katastrofy. Jeżeli nasze fizyczne potrzeby nie zostaną zaspokojone, czeka nas śmierć fizyczna. Gdy osobowe potrzeby bezpieczeństwa i wartości są zaniedbywane i niezaspokojone, czeka nas śmierć osobowa. Symptomem zbliżającej się osobowej śmierci jest między innymi poczucie braku wartości, rozpacz, chorobliwy strach, brak motywacji i energii, próba uśmierzenia bólu umierania przez narkotyki, seks lub alkohol, oraz poczucie pustki i znudzenia. Zostaliśmy stworzeni z realnymi potrzebami osobowymi i jeśli mamy być wiernymi zarządcami naszego życia, to nie wolno nam ich ignorować.

Możliwość 2: Szukać satysfakcji w sukcesach zewnętrznych.

    Działając poprzez upadły świat, szatan nauczył nas wierzyć kłamstwu. Nasza kultura każe nam mierzyć wartość człowieka jego osiągnięciami. Świat narzucił wielu Chrześcijanom przekonanie, że nasza potrzeba poczucia wartości może zostać zaspokojona bez wchodzenia w głęboką relację z żyjącym Bogiem.
    W naszym społeczeństwie wartość mężczyzny jest z reguły określana przez wysokość jego zarobków; prestiż jego zajęcia; usytuowanie, wartość i wielkość jego domu; zalety towarzyskie i fizyczna atrakcyjność; samochód i ubrania; wykształcenie; talent sportowy lub muzyczny. W kontekście religijnym dodatkową rolę odgrywają takie zdolności, jak śpiew, organizowanie różnych zajęć w kościele, itd.
    Jeśli chodzi o kobiety, to ich wartość często jest oceniana według ich pozycji towarzyskiej; stanowiska męża; osobistego uroku, zrównoważenia i taktu; stylu, marki i ceny ubrań, jakie nosi; urządzenia jej domu, a także jej towarzyskich talentów (elokwencja, przemawianie na zebraniach kobiet, itd.). Bardzo wiele małżeństw nieświadomie połknęło haczyk szatana. Możliwe, że ci „szczęśliwcy” pobłogosławieni pieniędzmi, miłym wyglądem i talentem, mają pewną imitację poczucia własnej wartości, która daje im częściowe zaspokojenie ich potrzeb. Ponieważ ból ich niezaspokojonych potrzeb zostaje stłumiony, może nigdy nie podejmą oni trudnej walki o zdobycie prawdziwego bezpieczeństwa i wartości. Może wydawać się, że ich życie jest szczęśliwe, dynamiczne i bezproblemowe - bez ciągłych zmagań z wewnętrznymi konfliktami. Jeśli zdarzy się, że nieprzyjemne myśli dosięgną progu ich świadomości, ludzie ci znieczulają je przez zwiększoną aktywność, nowe zakupy, podróże, czy innego rodzaju przyjemności.
    Ciekaw jestem ile chrześcijańskich małżeństw dobrze sytuowanych, prowadzących urozmaicone życie, nie osiąga nigdy wzajemnego porozumienia na najgłębszym poziomie ich osobowości, ale zagrzebuje swe wewnętrzne pragnienie miłości i celu pod stertą zewnętrznych sukcesów, jakież to smutne! Jakie puste! Lepiej jest już walczyć z czymś konkretnym, niż dla wygody zgodzić się na cień.
    Wybór możliwości drugiej - szukanie satysfakcji w zewnętrznych sukcesach zamiast w zmaganiach, jakie niesie ze sobą głęboka relacja - prowadzi niezawodnie do wytworzenia powierzchownej relacji, która będzie może przyjemna, ale nie zjednoczy męża i żony na najgłębszym poziomie.

Możliwość 3: Szukać zaspokojenia naszych potrzeb u swego partnera.

Jeśli ignorowanie naszych potrzeb jest niebezpieczne, a szukanie zwodniczej satysfakcji w zewnętrznych sukcesach prowadzi do spłyconej relacji wzajemnej, to co mamy w takim razie zrobić z naszymi potrzebami? Przeważająca większość ludzi szuka u swego partnera odpowiedzi na to pytanie.
    Pomyślmy, co się w rzeczywistości dzieje w momencie zawierania małżeństwa: Dwoje ludzi - każde z nich ma osobowe potrzeby, które domagają się zaspokojenia - ślubuje sobie, że będą jednością. Kiedy wypowiadają przysięgę, że będą się kochać i wzajemnie szanować, kierują nimi silne, choć ukryte motywacje. Gdybyśmy w jakiś sposób mogli podświadome zamiary tych dwojga nagrać na taśmę magnetofonową, to być może usłyszelibyśmy takie słowa:

Pan młody:
Potrzebuję czuć, że jestem ważny i spodziewam się, że zaspokoisz te potrzebę akceptując każdą moją decyzję, dobrą czy złą,  szanując mnie bez względu na to, jak postąpię i popierając mnie we wszystkim, co będę robił. Chcę, żebyś mnie traktowała jak najważniejszego człowieka na świecie. Żenię sie z tobą po to, żeby przez ciebie znaleźć moje poczucie wartości. Taki związek, w którym Bóg każe ci być mi poddaną, wydaje mi się bardzo atrakcyjny.

Panna młoda:
Nigdy dotąd nie czułam się tak kochana, jak tego wymaga moja natura. Spodziewam się, że ty zaspokoisz tę potrzebę, okazując mi czułą miłość: nawet wtedy, gdy będę opryskliwa; troskliwość i uwage bez względu na to, czy zawsze będę wrażliwa w stosunku do ciebie oraz pełną akceptacji, romantyczną wrażliwość na moje zmienne nastroje. Liczę, że mnie nie zawiedziesz.

Małżeństwo zawarte w celu wykorzystywania drugiej strony do uspokajania własnych potrzeb (a mam, niestety wrażenie, że to właśnie stanowi podstawę większości małżeństw), można by słusznie określić jako relacje „pchła na psie”. Podobnie, jak głodna pchła wczepia się w dostarczającego jej pożywienie gospodarza oczekując posiłku, tak też każdy z partnerów jednoczy się z drugim w oczekiwaniu, że znajdzie to, czego domaga się jego lub jej natura. I oczywiście najbardziej frustrujące jest w takim małżeństwie to, że są tam dwie pchły, ale ani jednego psa!
    Niewątpliwie zdarzy się na przestrzeni lat, że mąż i żona będą mieli momenty porozumienia na głębokim poziomie. Pewna kobieta opowiadała mi jak bardzo czuła się zrozpaczona, kiedy lekarz wyszedł z sali operacyjnej, żeby jej oznajmić, że jej czteroletnia córeczka właśnie zmarła. Czuła w tym momencie straszny ból, przenikający do głębi jej istoty. Kiedy rzuciła się w ramiona swego męża, ten odepchnął ją chłodno i wyszedł ze szpitala. Została sama w momencie, kiedy właśnie najbardziej potrzebowała odczuć, że życie nadal ma sens. Kiedy potrzebowała czyjejś miłości, jej mąż zawiódł ją. Nie ma większej tortury niż takie całkowite obnażenie swoich potrzeb i nie otrzymanie pomocy. A każdy mąż i każda żona, bez względu na to, jak bardzo wierząca, wiele razy zawiedli swego partnera nie dając mu tego, czego potrzebował.
    Zastanów się przez chwilę nad swoim własnym małżeństwem. Czy nie ma w tobie uczucia urazy, o którym nie chcesz otwarcie mówić ze swoim partnerem, czy może tematu (jak seks, czas spędzany razem, czy jakieś denerwujące przyzwyczajenia), którego starannie unikasz? Dlaczego? Czemu jest nam nieraz tak trudno powiedzieć naszemu mężowi lub żonie co czujemy czy co nas niepokoi?
    Każdy żywy człowiek doświadczył kiedyś głębokiej urazy, został odepchnięty w momencie, gdy szukał akceptacji. Zawieramy małżeństwo mając nadzieję, ze będzie inaczej, lecz bez wątpienia spotkamy się wkrótce z krytyka i odrzuceniem. Ból, jaki to ze sobą niesie jest tak ostry, że wprost domaga się ulgi. Tak więc chronimy się za murami obronnymi emocjonalnego dystansu, wściekli na naszego partnera za to, że nas zawiódł, i nie mając zamiaru próbować więcej porozumienia na poziomie głębokich potrzeb z obawy, że znowu doznamy przykrości.
    Sytuację taką ilustruje następujący diagram. Warstwy ochronne maja na celu nie pozwolić, by odrzucenie, jakiego doznajemy, dotarło do „środka”, do miejsca, gdzie nas boli.
    Najróżniejsze sposoby zachowania mogą służyć nam jako warstwy ochronne. Oto kilka najbardziej popularnych (omówimy je dokładniej w rozdziale 3):

*Niechęć do dzielenia się głębokimi uczuciami;

* Reagowanie złością, kiedy prawdziwe uczucia zostały urażone;

*Zmiana tematu kiedy rozmowa zaczyna być niebezpieczna;

*Wyłączenie się, milczenie lub inne manewry mające na celu uniknięcie odrzucenia lub krytyki;

*Wynajdowanie sobie tyle pracy, spotkań, rozrywek, zajęć w kościele, lub tyle nowinek do opowiedzenia, że głęboka rozmowa jest niemożliwa.


Raz jeszcze podkreślam: celem każdej z tych warstw ochronnych jest zabezpieczenie się przed możliwością doznania urazy ze strony naszego partnera.

Jestem przekonany, że obecnie większość małżeństw żyje za grubymi murami obronnymi emocjonalnego dystansu, które odbierają im wszelką nadzieję osiągnięcia rzeczywistej jedności na poziomie najgłębszych, osobowych potrzeb. Cóż więc robić? Czy nie powinniśmy nauczyć się jak być bardziej kochający i wrażliwi dla siebie nawzajem? Czy nie możemy pokonać tego, co nas dzieli akceptując się wzajemnie tak, jak Bóg nas zaakceptował ze względu na Chrystusa? Oczywiście, że powinniśmy to robić. Biblia nam to nakazuje, a więc leży to w zakresie naszych możliwości. Jednak nigdy nie będziemy w stanie akceptować się wzajemnie w sposób doskonały.
    Nawet najbardziej akceptująca żona na świecie nie jest w stanie zaspokoić potrzeby własnej wartości swego męża. Ponieważ moja żona jest grzeszna, nie zawsze będzie tak się do mnie odnosić, jak powinna. A nawet gdyby to było możliwe, to nie może ona uczynić mnie zdolnym do dokonania czegoś nieprzemijającego - a jedynie to może mnie zadowolić.
    Nawet najbardziej kochający mąż na świecie nie jest w stanie zaspokoić potrzeby bezpieczeństwa swojej żony. Każda nasza motywacja zabarwioną jest egocentryzmem. Jesteśmy zupełnie niezdolni do zapewnienia naszym żonom bezwarunkowej i bezinteresownej akceptacji, jakiej one potrzebują. Po prostu nie możemy sami sobie wystarczyć.
    Chciałbym teraz krótko podsumować problemy, jakie niesie ze sobą możliwość trzecia. Jeżeli oczekuję od mojej żony zaspokojenia moich potrzeb, to nasza relacja zostanie nadszarpnięta przez (1) próby manipulacji w celu zdobycia tego, czego w moim odczuciu potrzebuję; (2) strach, że moja manipulacja nie da spodziewanych wyników; (3) złość i ból, kiedy nie odnosi ona sukcesu; i (4) dokuczliwe (być może nieświadome) poczucie winy, ponieważ moje podejście do małżeństwa jest z gruntu egoistyczne. Nieuniknionym skutkiem takiego podejścia będzie odsunięcie się od siebie poza warstwy ochronne, które blokują rozwój jedności.
    Dlatego też zmuszony jestem stwierdzić, że jeśli moja żona i ja mamy stać się jednością na poziomie naszego ducha (najgłębszym poziomie naszego istnienia), to nie wolno nam oczekiwać od siebie wzajemnie zaspokojenia naszych osobowych potrzeb. Co mamy więc zrobić?

Możliwość 4: Polegać na Panu, że zaspokoi nasze potrzeby.

Nasze osobowe potrzeby bezpieczeństwa i wartości mogą być prawdziwie i w pełni zaspokojone tylko w relacji z Panem, Jezusem Chrystusem. Innymi słowy, wszystko, cokolwiek jest nam potrzebne do efektywnego funkcjonowania jako osobowe istoty (a to nie zawsze oznacza uczucie szczęścia czy samorealizacji), otrzymujemy w każdej chwili w relacji z Chrystusem poprzez to, co On zechce nam dać.

1. Mamy potrzebę bezpieczeństwa. On kocha nas miłością, na którą nie zasłużyliśmy, miłością, która widzi wszystko, co szpetne w nas, a jednak nas akceptuje, miłością, której nie możemy w żaden sposób zwiększyć ani zmniejszyć, miłością raz na zawsze dowiedziona na Krzyżu, gdzie Chrystus swoją wylana krwią zapłacił pełną cenę za nasze grzechy aby ofiarować nam dar pełnej wiecznej miłości relacji z Bogiem. W tej miłości jestem bezpieczny.

2. Mamy potrzebę własnej wartości. Duch Święty w swojej łasce i mocy uzdolnił każdego wierzącego do wzięcia udziału w realizacji wielkiego Bożego planu zjednoczenia wszystkich rzeczy w Chrystusie. Ciało Chrystusa buduje się przez to, że każdy członek służy mu swymi darami. Jesteśmy więc zdolni do wyrażania swojej wartości poprzez służenie innym, zachęcanie naszych żon lub mężów, wychowywanie dzieci, znoszenie niesprawiedliwości bez szemrania i wierne robienie wszystkiego, aż do granic naszych możliwości, by przysporzyć chwały Bogu. Możemy żyć w ufności, że Bóg z góry przygotował dla nas dobre czyny, abyśmy je pełnili (Efez. 2,10) i że nasze posłuszeństwo przyczyni się do wypełnienia wiecznego Bożego planu. Prawdy te, kiedy je sobie dobrze uświadomimy i zaczniemy według nich postępować, dadzą nam z niczym nieporównywalne poczucie własnej ważności.
 
 Lawrence J. Crabb, Jr - Małżeństwo - święta budowla

środa, 5 września 2018

Spowiedź czy homologacja?

1 List Jana, rozdział 1

8 Lecz jeśli ktoś z nas twierdziłby, że nie ma w nim grzechu, znaczyłoby to tylko, że sam siebie oszukuje i nie ma w nim Prawdy. 9 Jeśli jednak zgadzamy się z Bogiem w kwestii naszych grzechów, to znaczy gdy przyjmujemy Jego punkt widzenia*, wówczas On - zgodnie ze swą obietnicą -  całkowicie je nam odpuszcza i okrywa nas sprawiedliwością Jezusa, która w oczach Najwyższego oczyszcza nas z wszelkiej nieprawości.

*W zdaniu tym mamy istotny warunek: „Jeśli jednak zgadzamy się z Bogiem w kwestii naszych grzechów...” inni tłumaczą „Jeśli wyznajemy nasze grzechy”, gdzie słowo „wyznajemy” jest tłumaczeniem gr. homologeo, które oznacza pełne zgodzenie się z czyjąś opinią, zgodne z kimś mówienie, potwierdzenie czegoś. Chodzi więc o zgodzenie się z Bogiem w tym, co On nazywa grzechem. Niestety, współczesne popularne rozumienie greckiej frazy „wyznawać grzechy” nie oddaje w pełni uznania przez człowieka swojej grzeszności. W powszechnym przekonaniu podkreśla fakt przekazania komuś informacji o swoim grzesznym zachowaniu lub postępku. Jednak nikt przecież nie może powiedzieć (wyznać) Bogu czegoś, czego On sam by wcześniej już nie wiedział. Nie możemy Go niczym zaskoczyć ani wyjawić Mu jakiejkolwiek choćby najmroczniejszej tajemnicy, której On by nie znał. Gdy grzeszymy, On doskonale wszystko widzi, nawet jeśli czynimy to tylko w głębi naszego serca. Homologeo zaś zwraca uwagę na to: (1) Czy zgadzamy się z Bogiem, że grzechem jest to, co On uważa za grzech i przyznajemy Mu słuszność, ponieważ to On definiuje, co jest święte, a co grzeszne, co jest światłością, a co ciemnością; (2) czy zgadzamy się z Bożym sposobem rozwiązania problemu naszego grzechu, a więc z tym, że jedynym rozwiązaniem problemu naszego grzechu jest krew Jezusa przelana na krzyżu. Do rozwiązania tego nie jesteśmy wstanie dodać czegokolwiek, gdyż Jego ofiara jest jedyną skuteczną i w pełni wystarczającą ofiarą za grzech; (3) czy zgadzamy się z Bogiem że wynikająca z grzechu krzywda powinna zostać naprawiona i naprawiamy to, co zostało zniszczone, o ile jest to jeszcze w naszej mocy; (4) czy zgadzamy się z Bożym stosunkiem do grzechu, a więc odrzuceniem grzechu, odłączeniem się od niego. Chodzi tu o znienawidzenie zarówno samego grzechu, jak i wszystkiego, co do niego prowadzi. Te cztery elementy zgodzenia się z Bogiem są istotą terminu homologeo. We współczesnym języku być może lepszym terminem niż „wyznanie grzechu” byłoby wręcz określenie: „homologowanie się wg Bożych standardów” lub „uzyskanie Bożej homologacji”. Wprowadzona w VI w. przez mnichów iroszkockich indywidualna spowiedź w konfesjonale (a więc w miejscu konfesji, czyli wyznania) wraz z ustalonymi przez nich księgami zawierającymi taryfy pokutne, zupełnie nie oddawały sensu homologeo.




Listy Jana - Nowy Przekład Dynamiczny
Nowy Testament we współczesnym języku polskim z komentarzem filologicznym, historycznym i teologicznym.

piątek, 27 lipca 2018

Śluby na pokaz

Rozmowy o małżeństwie, obrączkach, kwiatach, prowadzeniu gospodarstwa (fuj!) domowego przyprawiają mnie o dreszcze. Obawiam się niekiedy, że mój realizm wstrzyma mnie przed prawdziwym pokochaniem kogoś na tyle, by odczuwać chęć zawarcia związku małżeńskiego. Jestem człowiekiem z cyganerii i nie dbam o to, by moje buty błyszczały.

***

Chrześcijańskie wesela w dwudziestym wieku, to najbardziej próżna i pozbawiona znaczenia forma. Ani śladu w tym realności. Świadkowie ubierają się na pokaz. Wszystko obraca się wokół ciała. Pieśni są absurdalne, jeżeli w ogóle ktoś zwraca uwagę na słowa, czego jednak nikt nie czyni. Słuchają tylko jak to jest śpiewane, a nie o czym. Świece to bezużyteczne a kosztowne drobiazgi. Pomocnicy nikomu nie pomagają, lecz wyglądają bardzo oficjalnie. Sama ceremonia to bezsensowna mieszanina przestarzałej gramatyki i frazeologii - brzmi jak uczniowski przekład czegoś z Cicerona. I to głupie pytanie, kto oddaje tą kobietę temu mężczyźnie. Kogo to obchodzi? Każdy wie, że to jej ojciec, wujek albo jakiś pacan, który poci się, stojąc przed ołtarzem. I po co mówić o katolikach! My, fundamentaliści, lubujemy się w nastrojowych widowiskach. Jestem pewien, że któryś z pomniejszych proroków znalazłby w tym temat do napomnień. Muszę to sobie przeczytać na moim własnym ślubie (jeśli do tego dojdzie!).

***

Ciężka satyna w kolorze kości słoniowej... dopasowany stanik... haft, tęczowe cekiny... tiara ze sztucznymi diamentami..., długie nawy, łzy i pochlipywania, kelnerzy w białych frakach, nie tworzą podniosłej uroczystości. To nic więcej niż kosztowna nuda, z której potem niewiele się pamięta. Jest we mnie coś, co opiera się tej pokazowej części ślubów z żarliwością, jaką odczuwam do niewielu innych spraw w życiu. Nie mogę znieść, gdy jakiś cherlak przechwala się swoimi osiągnięciami, a nie może poprzeć niczym swoich słów.


***

Nikt naprawdę nie rozumie dlaczego chcemy wziąć tylko ślub cywilny, ale zrobimy tak wierząc, że Bóg jest naszym Przewodnikiem i sędzią naszych motywów. Niewiele osób uważało nas za dobrze dobraną parę. Dla mnie te ich słowa nie mają żadnego znaczenia. Bóg nauczał nasze sumienia, by nie bać się niczego innego, jak tylko rozminięcia z Jego wolą.

***

Pobraliśmy się bez zbytniego zamieszania w USC w Quito w Ekwadorze. Było to cudowne proste 10 minut – niechlujny, wysoki pokój w starym budynku z czasów kolonialnych. Uroczysty urzędnik odczytał szybko monotonnym głosem kilka stron tekstu po hiszpańsku – było to przerywane tu i ówdzie naszym “tak”. Podpisaliśmy się w ogromnej księdze i zostaliśmy mężem i żoną. “Raduj się w Panu, a On spełni pragnienia twego serca” Ps 37,4.


Elisabeth Elliot - W cieniu Wszechmogącego - Życie i świadectwo Jima Elliota

niedziela, 1 lipca 2018

Rodowód Mesjasza / młode wino / prorok

W wersecie 1 Mateusz celowo umieszcza Dawida przed Abrahamem, zarzucając porządek chronologiczny pozostałej części genealogii. Dlaczego stawia Dawida na pierwszym miejscu? Aby podkreślić Jego postać. Wyeksponowanie Dawida w wersecie l stanowi w istocie klucz do całej księgi. Mateusz podkreśla, że Jezus jest królem Żydów, obiecanym potomkiem Dawida. Pamiętając o tym, możemy przejść do wersetu 6 i przypisać Dawidowi „podwójną cząstkę”. Innymi słowy, licząc Dawida podwójnie, listy przyjmują postać 14/14/14. Jeszcze bardziej uderzające jest to, że litery składające się w języku hebrajskim na imię „Dawid” mają wartość numeryczną równą 14. Choć nam taki rodzaj „numerycznej interpretacji” (gematria) zdaje się obcy, była to często stosowana rabinistyczna metoda interpretacji. W języku hebrajskim litery alfabetu służą również zapisowi liczb. Dzieci mogły uczyć się arytmetyki na literach własnego imienia, dzięki niemu owa „numerologia” była bardziej powszechna i rozpoznawalna. Mateusz, podobnie jak Łukasz i Jan, rozpoczyna swoją księgę w stylu doskonale dostosowanym do oczekiwań swych czytelników.
Inną uderzającą cechą genealogii Mateusza jest włączenie do niej kobiet. Genealogie bardzo rzadko zawierały imiona kobiet, choć nie było to zupełnie niespotykane (np. 1 Krn 1,32; 2,l7-21.24.26). Jednak uwzględniano jedynie te kobiety, które można było stawiać za przykład. Kobiety wymienione w genealogii przedstawionej w Ewangelii Mateusza wywołałyby raczej skandal. Tamar dopuściła się prostytucji i kazirodztwa (1 M 38,6-30). Rahab była prostytutką z pogańskiego Jerycha (Joz 2,1.3; 6,17.23.25; Hbr 11,31)7. Rut była Moabitką. Batszeba popełniła cudzołóstwo (2 Sm 12,24), a ponieważ jej mąż był Chetyjczykiem, być może również pochodziła spoza Izraela. Historia każdej z tych kobiet podkreśla wiarę pogan w zestawieniu z ich żydowskimi odpowiednikami: Tamar wobec Judy, Rahab wobec Izraelitów, Rut wobec pokolenia epoki sędziów, żona Uriasza wobec Dawida.
Dla tych kobiet nie powinno być miejsca w rodowodzie Mesjasza! Mimo to znalazły się tam, przypominając nam, niczym neon, o Bożej łasce. Kiedy Maria była oskarżana, że poczęła w wyniku gwałtu (lub gorzej) i spotkała się z ostracyzmem ze strony bliskich i przyjaciół, każda z tych kobiet mogłaby stanąć obok niej i powiedzieć: „Kochanie, wiem jak się czujesz”.

***

Jedynie Łukasz dodaje przenikliwą obserwację (5,39), że ludzie z reguły wolą stare od nowego. Jezus cytuje to przysłowie, ale to nie znaczy, że się z nim zgadza. To prawda, że stare wino jest lepsze. Tu jednak kończy się zasięg tej metafory. W przypadku Królestwa nowe (ewangelia) jest lepsze od starego (Prawa). Mimo to wspomniana zasada nadal się sprawdza: Ludzie wolą to, co znane. Przywykają do starych dróg i nadal chcą nimi podążać. Taka jest natura rytuałów.
Nie chodzi jedynie o upływ czasu, bo współcześnie i ewangelia jest dość wiekowym przesłaniem. Ludzie nadal czują się wygodniej pod Prawem niż pod łaską. Mimo iż Prawo potępia nas wszystkich, przynajmniej mówi nam czarno na białym, czego się od nas oczekuje. Jezus natomiast wzywa nas, abyśmy podążali za nim bez pewności, dokąd nas to zaprowadzi. Kto wie, kiedy Jezus poprowadzi nas do ludzi podobnych do Mateusza i jego przyjaciół grzeszników! Postanowienia Prawa mogą być mroczne, ale te ścieżki są już wydeptane; ewangelia, choć niesie wolność, przeraża swymi nieskończonymi oczekiwaniami.


***

Wydaje się, że Jezus opuścił Kafarnaum po uzdrowieniu córki Jaira i udał się prosto do Nazaretu. Od tej chwili Kafarnaum przestaje być bazą działalności Jezusa. Powraca do ,,domu” z całym zastępem uczniów jako prominentny rabin. I nie poszedł tam jednie po to, by odwiedzić bliskich. Większość z nich i tak zapewne przeniosła się do Kafarnaum (J 2,12). Jezus przybywa jako wizytujący rabin, a nie lokalny bohater.
Zgromadzeni w synagodze, choć byli zachwyceni naukami Jezusa, zakłopotani jego mądrością i zadziwieni jego cudowną mocą, odrzucili go. Dlaczego? Nie dlatego, że to, co mówił, nie miało sensu, albo że nie potrafił potwierdzić swoich nauk właściwymi dowodami, lecz dlatego, że znali go zbyt dobrze. Wielu z nich posiadało wykonane przez niego meble lub mieszkało w domach wykonanych przez Jezusa i/lub jego ojca. Znali jego rodziców i może nawet pomagali w opiece nad małym Jezusem i jego rodzeństwem (czterema braćmi i co najmniej dwiema siostrami).
Z pewnością ten „chłopak z sąsiedztwa” nie może uważać się za Mesjasza.
Prowincjonalna duma to dziwna rzecz. Ludzie są dumni, kiedy ich dzieci wyjeżdżają i osiągają sukces. Lecz gdy wracają do domu, starają się przypomnieć im, kto zmieniał im pieluchy. To tak, jakby mówili: „Oczywiście, że odniosłeś sukces, przecież jesteś jednym z nas. Ale nie wpadaj w pychę, bo jest tu wielu, którzy są wciąż lepsi od ciebie!”. 

Mark E. Moore - ŻYCIE JEZUSA CHRYSTUSA. Chronologiczna historia na podstawie Ewangelii tom 1/2 

czwartek, 14 czerwca 2018

Odnowa wszystkiego

Wielka nadzieja i oczekiwanie chrześcijańskiej wiary skupia się na jednym dramatycznym i zaskakującym wydarzeniu, nagłym jak błyskawica i ostrym jak miecz: fizycznym powrocie Jezusa Chrystusa, a wraz z nim odnowie wszystkich rzeczy. Obydwa aspekty są ze sobą połączone, jak Bóg Ojciec i Bóg Syn: odnowa wszechrzeczy czeka na przyjście naszego Pana, a Jego przyjście rozpocznie odnowę wszystkiego.

***


Gdzie jest to rzekome przyjście? Współczesna wersja pytania jest jeszcze sprytniejsza: „Przecież w każdym wieku uważano, że Jezus się pojawi. Nawet św. Paweł tak sądził i się mylił. Kto wie, kiedy ono nastanie? Może jeszcze upłynąć kolejne tysiąc lat”. Brzmi to rozsądnie... za wyjątkiem faktu, że jest to postawa niedozwolona. Owszem, w każdej epoce twierdzono, że Chrystus może wrócić w każdej chwili, i całkiem słusznie. Mieli rację, sądząc w taki sposób, gdyż „każdy moment" mógł być ich momentem. Słusznie oczekiwali Jego powrotu, gdyż tak rozkazał im sam Chrystus. Byli mądrzy, tak postępując, gdyż jest to antidotum na tak wiele szkodliwych rzeczy. Gdy „zły sługa” zakłada, że jego Pan wciąż jeszcze jest daleko, zwraca swoje serce ku żądzom tego świata, próbując zaspokoić swoje pragnienie królestwa wszystkim, co znajduje się w jego zasięgu.

***

Połowa oczekujących (przypowieść o głupich i mądrych pannach), nie została wpuszczona na ucztę z wszelkimi dalszymi tego konsekwencjami. Zdecydowanie doceniam Jezusa w tej kwestii. W każdej swojej historii przyznaje, że Jego nadejście wydaje się być odległe. W tej ostatniej stwierdza, że pan młody faktycznie się opóźnia. Jezus nie unika tematu, lecz wraca do tej samej lekcji: Czuwajcie, wypatrujcie jego powrotu i bądźcie gotowi. Pilnujcie by płonęły wasze lampy, nawet jeśli nadejdzie o drugiej lub trzeciej straży.


***
Rozmyślać? Mamy rozmyślać nad Jego powtórnym przyjściem? Nie masz pojęcia ile dobra wyświadczysz swojej duszy, dopóki sam tego nie spróbujesz. Gdy ów dzień coraz bardziej się przybliża, kościół zaczyna przenosić swoje zainteresowanie z „nieba” na nadchodzące królestwo, na odnowę wszechrzeczy. Gwarantuję ci jedną rzecz, przyjacielu. Jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek przedtem. Istnieją wszelkie powody ku temu, by oczekiwać, że dźwięk trąby może zagrzmieć w każdej chwili. Jeśli to, przez co obecnie przechodzi świat, nie wygląda na bóle porodowe, to nie wiem, co innego może na nie wskazywać.
***

Przede wszystkim radykalnie powinna zmienić się nasza postawa wobec śmierci.
Kurczowe trzymanie się życia, które obserwujemy w naszym świecie, drastyczne kroki, gdy ktoś bardzo posunął się w latach, chwytanie się wszelkich form leczenia nie powinny mieć miejsca wśród chrześcijan. Nie ma w tym żadnego sensu. Po co rozpaczliwie kupować sobie lub komuś bliskiemu rok lub dwa lata istnienia? Utraciliśmy Perspektywę. Mamy przed sobą wieczność. Przed nami jest świat odnowiony na zawsze. T.S. Eliot napisał piękny wiersz o mędrcach, którzy odwiedzili Chrystusa, i o tym, jak wygląda ich życie po powrocie do swoich dawnych zajęć:

„Wróciliśmy do swych miejsc, do królestw,
Lecz spokoju nie zaznając, w dawnej tkwiąc epoce, 

Z obcym ludem, bogów swych się trzymającym. 
Cieszyłbym się, gdyby śmierć kolejna przyszłam."

***

Craig, podczas swojego ostatniego pobytu w szpitalu, zanim trafił do domowego hospicjum, opowiedział mi o krzykach, jakie słyszał późną nocą na oddziale onkologicznym. „Można było usłyszeć krzyki przerażenia” powiedział „Nie był to ból, lecz przerażenie w obliczu samotnej śmierci śmierci bez Boga”. Właśnie dlatego musimy pokonać osobistą niechęć do ewangelizacji. Mój Boże! Mamy przecież do zaoferowania najwspanialszą na świecie nadzieję!


***

Nieustanna presja zachodniego chrześcijaństwa, by „być praktycznym”, zdradza jego najczęstsze odstępstwo pokazuje jak obsesyjnie skupia się na obecnej chwili.
Owszem, powinniśmy ucieleśniać Bożą miłość w dzisiejszym świecie. Ludzkość niedomaga. Jej sprawy się sypią. Musimy przejąć się planetą i całym stworzeniem. Musimy zwalczać niesprawiedliwość. Mówimy jednak o całej tej pracy z taką beztroską. Nie rozumiemy, że może ona być najboleśniejszą pracą na świecie. Ci, którzy działają w pierwszych szeregach na rzecz sprawiedliwości społecznej, mają tragicznie wysoki współczynnik wypalenia zawodowego. Bez chwalebnej nadziei, wypełniającej twoje serce, zostaniesz zmiażdżony przez ból tego świata.


***

To nie jest pobożne życzenie; to nie tylko „ach, jakie to urocze". Albo wierzysz, że królestwo nadchodzi, albo nie wierzysz wcale. Jeśli wierzysz, to teraz już rozumiesz, że oznacza ono odnowę wszystkich rzeczy: „Oto czynię wszystko nowe” (Ap 21 :5).
Biorąc pod uwagę odurzającą, patologiczną niewiarę i antyromantyzm naszej postmodernistycznej kultury, będziesz musiał podjąć bardziej świadomą decyzję, by chwycić się nadziei. Dopuszczenie do siebie myśli: odnowa wszechrzeczy może być prawdą, nie jest uchwyceniem się jej; akceptacja typu „OK, sądzę, że to prawda”, też nie jest. Musimy się jej uchwycić tak, jakbyśmy obejmowali osobę siedzącą przed nami na motocyklu podczas szalonej przejażdżki. Musimy się jej „uchwycić” tak, jakbyśmy znaleźli się na szczycie drabiny, która według nas może nagle się przewrócić. Uścisk jest znacznie lepszym wyrażeniem; musimy tę nadzieję mocno uścisnąć.





John Eldredge - Wszystko od nowa - odrodzenie nieba, ziemi i wszystkiego, co nam bliskie

poniedziałek, 14 maja 2018

We wszechmocnym Bogu to absolutnie proste

Mówi się, że człowieka, który się nie modli, czeka w życiu cierpienie; ale ja w to wątpię. Modlitwa jest przeszkodą na drodze do realizacji osobistych ambicji i zapracowany człowiek po prostu nie ma czasu, aby się modlić. Ucierpi na tym Boże życie, które jest w nim, które karmi się nie pokarmem, lecz modlitwą. Jeśli postrzegamy modlitwę jako sposób na rozwój osobisty, nie będzie w niej nic wartościowego; także w Biblii próżno szukać takiego pojmowania modlitwy. 

***

Jak trudno jest żyć świętym życiem, ale we wszechmocnym Bogu to absolutnie proste, gdyż tak wiele dał, aby uczynić to możliwym. Wystrzegajcie się podkreślania tego, ile modlitwa kosztuje nas; Bóg zapłacił najwyższą cenę, abyśmy mogli się modlić. Jezus nie powiedział im: „zadręczajcie się”, ale "czuwajcie ze Mną".

***


Zwycięzca to ten, który walczy i zwycięża; więcej niż zwycięzca to ten, który walczy z łatwością i odnosi przytłaczające zwycięstwo. Toczymy walkę nie przeciw ciału i krwi, lecz przeciw władzom i zwierzchnościom. Nie możemy zagrozić im swoim intelektem czy organizacją, odwagą, zamysłem czy przenikliwością, nie możemy im zagrozić w żaden sposób, o ile nie będziemy opierać się na Odkupieniu. 


***

Tak jak Chrystus znał serce i umysł, swojego Ojca, tak przez potężny chrzest Duchem Świętym Jezus może podnieść ze sobą każdą duszę do okręgów niebieskich, aby objawić jej mądrość i zrozumienie umysłu Bożego. 


***


Myślimy o modlitwie jako o przygotowaniu do pracy albo o odpoczynku po wykonaniu pracy, podczas gdy modlitwa jest w swej istocie pracą. To najwyższa aktywność wszystkiego, co w nas szlachetne.


***

Abraham nie miał w sobie krzty fanatyzmu, nie trzymał się wiernie tego, co Bóg powiedział, ale samego Boga, który to powiedział. Bóg powiedział: Ofiaruj Izaaka, a potem: Nie rób tego. Fanatyk powiedziałby wtedy: „Będę trzymał się tego, co Bóg powiedział; ten drugi głos pochodzi od diabła”.


***

Według Nowego Testamentu modlitwa jest Bożą odpowiedzią na nasze ubóstwo, a nie mocą. którą wykorzystujemy, aby uzyskać odpowiedź.



Oswald Chambers - Jeśli prosić będziecie

sobota, 7 kwietnia 2018

Piekło świadczy o chwale Nieba

Im dłużej studiujemy przypowieści Jezusa, które wydawały się proste, gdy je czytaliśmy, tym bardziej złożone się stają. Kto chce brodzić w płytkiej interpretacji, wkrótce wejdzie w głąb i albo nauczy się pływać, albo zostanie zmuszony do pospiesznego powrotu.

***
Pewien morderca przed egzekucją powiedział kapelanowi: „Proszę pana, gdybym wierzył w to, co pan i – jak twierdzicie – wierzy Kościół, to nawet gdyby Anglia była pokryta potłuczonym szkłem od krańca do krańca, poszedłbym przez nią nawet na czworakach i uważałbym to za rzecz wartą wysiłku, gdybym w ten sposób mógł wybawić choćby jedną duszę od takiego wiecznego piekła.

***
Podłożem prawdziwej, głębokiej bojaźni jest raczej uświadomienie sobie świętości i chwały Wszechmocnego Boga, a nie mizernej siły demonów. To Bóg ma moc zniszczyć człowieka, którego stworzył (Rdz 6,7). On także jest „pochłaniającym ogniem” (Hbr 12,29). Dlaczego zatem Jezus mówi o nim „Ten”, nie zaś „Ojciec”? Według mnie, zrobił to, aby nie łączyć owego ciepłego i emocjonalnie bliskiego określenia (Abba), z tym, co niektórzy teologowie nazywają „dziwnym dziełem Boga”. Jest jednak jeszcze jeden, bardziej wyrafinowany powód, dla którego Jezus mógł się posłużyć tym zaimkiem. Chrystus twierdzi w innych miejscach, że to On sam będzie sądził narody i wysyłał „przeklętych” do piekła (Mt 25,41; por. 1 Kor 5,10). Z kolejnych wersetów wynika, że On wraz z Ojcem, stanowiąc Jedno, będą sądzić (Dz 17,31; Ap 6,16 nn). 

***
 Na domiar wszystkiego, akcent przypowieści pada na grzech zaniedbania, nie na jakiś grzech, który się realizuje konkretnym czynem. Chodzi więc o to, czego nie zrobiliśmy, a nie o to, co komu wyrządziliśmy. Niewywiązanie się z obowiązku nakarmienia domowników, nierozważne gospodarowanie olejem do lamp, nieumiejętność posługiwania się talentami i nieokazanie miłości wobec braci jednym słowem, ZANIEDBANIA! To wystarczy, by znaleźć się w tym samym miejscu, w którym będą przebywać obłudnicy (por. Mt 24,51). 


***
Można niestety być bardzo zajętym pracą w Kościele, ale wykonywać ją błędnie, w złym czasie, ze złą motywacją, w złym celu i z niewłaściwymi ludźmi. W dalekosiężnej perspektywie liczy się więc nie ilość, ale jakość naszej służby.

***

Najgorszym losem chrześcijanina, który szczerze trudzi się w służbie dla Pana, będzie stwierdzenie, że jego starania poszły na marne, że nie były wystarczająco dobre i trwałe, jednak taki człowiek wejdzie do Bożego Królestwa, pomimo że nie udało mu się zbudować niczego wartościowego. 
Jednak to nie jest najgorszy bieg wydarzeń dla „chrześcijanina", który z własnej woli trwa w grzechu, prowadzi życie wg swej starej natury lub jedynie w nowy sposób dogadza swojej starej naturze.

***

Przypis wydawcy: <<Autor bazując na semantyce popularnego przekładu, domyślnie zakłada, że Jezus zstępując do Otchłani, głosił tam Ewangelię. Jednak przekaz biblijny tego nie mówi. Jezus zstąpił do Otchłani, aby tam coś ogłosić, ale nie chodziło tu o Dobrą Nowinę. To subtelne rozminięcie się z treścią zapisu 1 P 3,19-20 skutkuje dalszym dość skomplikowanym wywodem, który wręcz zdaje się przeczyć innym poglądom Autora. Rzecz w istocie wydaje się znacznie prostsza, co doskonale widać w Nowym Przekładzie Dynamicznym: „Przecież również sam Chrystus został kiedyś umęczony za nasze grzechy, sprawiedliwy za niesprawiedliwych. Uczynił to, aby wprowadzić was przed Boży Majestat. W ten sposób, w swojej doczesnej ludzkiej naturze, pokonał śmierć, a ożywiony w Duchu, poszedł oznajmić swój triumf także tym niematerialnym bytom, które pod strażą czekają na Dzień Sądu. Należą do nich duchy wszystkich ludzi, którzy na wzór naszych poprzedników z czasów Noego, nie okazali Bogu posłuszeństwa, chociaż Najwyższy cierpliwie na to czekał.” (1 P 3,19-20 NPD)>>

***

Wiara i rozum współistnieją w doskonały sposób, ale w niektórych sprawach to wiara musi się stać przewodnikiem rozumu, inaczej bowiem droga, którą pójdzie rozum, okaże się ślepa i nigdy nie dojdziemy do ostatecznego celu.

***
Jaka to kara? Na zawsze utracić istnienie czy też na zawsze istnieć? Pismo św. wypowiada się w tej sprawie jednoznacznie, mówiąc o diable, że będzie on „cierpieć katusze we dnie i w nocy na wieki wieków” (Ap 20,10). Nie wystarczy wzruszyć na ten werset ramionami jako „trudny” (tylko dlatego, że nie pasuje do jakiejś konkretnej teorii) albo „symboliczny” (bez wyjaśnienia, cóż takiego symbolizuje), jak to mają w zwyczaju czynić anihilacjoniści (cytuję tu z ich konkretnych wypowiedzi bez podawania autorów). Jeśli język cokolwiek znaczy, to diabeł i jego aniołowie w istocie doświadczą niekończących się cierpień w piekle”.
Inni są gotowi przyznać, że taki los czeka upadłych aniołów, zaprzeczają jednak, że stanie się on również udziałem upadłych ludzi. Czy Pismo św. daje podstawy do takiego rozgraniczenia? Czy też raczej mówi o takim samym losie wszystkich upadłych istot, czy to niebieskich, czy ziemskich?


***
Niewielu ludzi dobrowolnie wybrałoby piekło (taki wybór byłby skrajną formą masochizmu) . Jednak wielu zdecydowało się iść drogą, która tam prowadzi czy to dlatego, że nie zdają sobie z tego sprawy, czy też nie wierzą, że zostaną ukarani, wielu bowiem ludzi nie traktuje swoich grzechów jako wystarczająco ciężkich, by zostać skazanymi na taki los (oddaje to powszechna konstatacja „przecież nikt nie jest doskonały”). Być może twierdzą nawet, że ich obecne słabości nie sprawiają nikomu krzywdy, dlatego są niewinne. Kiedy odkryją, jak wstrętna była ich postawa i postępowanie z punktu widzenia Boga, przeżyją ogromny szok.

***
Ci ludzie, którzy nie usłyszeli Ewangelii, znajdą się w grupie tych, „którzy nie znają Boga” (czyli nie trwają w relacji z Najwyższym) a ten fakt zakłada, że mieli możliwość nawiązania jakiejś relacji z Bogiem, choć nikt nie powiedział im o Jego Synu. Wszyscy ludzie bowiem uzyskali dostęp...

***

Ponadto nasza postawa wobec piekła określa nasze rozumienie samego Boga. Niewiara, iż ktokolwiek może zostać wrzucony do piekła ostatecznie tworzy bardziej sentymentalny niż biblijny obraz Boga, który istnieje, i który objawił się w Jezusie. „Kochający Ojciec” (Bóg rzeczywiście nim jest) zasłoni „suwerennego Króla” i „bezstronnego Sędziego” (Bóg także nimi jest). Teologia redukcjonistyczna deformuje informacje zawarte w Nowym Testamencie, nie wspominając o pozostałych aspektach Pisma Świętego. 

***
W oczach Pana osobista świętość wierzącego ma znacznie większą wartość niż jego efektywność służby.

***
„Nasi przyjaciele, którzy pragnęliby pozbyć się kary wiecznej, powinni zaprzestać dowodzenia przeciwko Bogu, a raczej okazać posłuszeństwo Bożym nakazom, póki jeszcze czas”.
Augustyn z Hippony (O państwie Bożym)




David Pawson - Piekło istnieje... Naprawdę!

czwartek, 15 marca 2018

Udręka

Pozostawmy więc Jemu określenie czasu trwania udręki, a sami tylko módlmy się i żyjmy bogobojnie, gdyż naszym zadaniem jest powrót do życia cnotliwego, natomiast dziełem Bożym jest uwolnienie nas od utrapień.
W porównaniu z tobą, poddanym dzisiaj próbie, Bóg bardziej chce ugasić ogień, oczekując twojego zbawienia. Wiedz, że tak, jak z samozaspokojenia narodziły się utrapienia, tak po czasie utrapień trzeba oczekiwać spokoju. Nie zawsze jest zima i nie zawsze jest lato; nie stale morze jest wzburzone i nie stale panuje cisza. Noc, jak i dzień nie trwają wiecznie, podobnie i trwoga, Nadejdzie czas spokoju, jeśli tylko w czasie udręki nie zapomnimy o składaniu dziękowań Bogu. Wrzuceni do pieca trzej młodzieńcy nie przestraszyli się płomieni i nie pozbyli się bogobojności; objęci ogniem, wznosili święte modlitwy z większą serdecznością niż ci, którzy bezpiecznie siedzieli w pałacu. Płomień był dla nich ścianą, ogień ich odzieżą, a piec źródłem. Związani byli, gdy wrzucono ich do pieca, a wyszli uwolnieni z więzów. Ogień objął ciała śmiertelne, ale je nie tknął, jakby były nieśmiertelnymi; nie rozpoznał natury, ale uszanował pobożność. Tyran związał nogi, a nogi obezwładniły siłę ognia. O cudowne zdarzenie! Uwięzionych uwolnił ogień, a uwolnieni uwięzili płomienie. Pobożność młodzieńców zmieniła naturę rzeczy, a właściwie, nie zmieniła natury, ale, co jest bardziej zadziwiające, zmieniła jej istotę. (Pobożność) nie tyle zgasiła płomień, ale pozostawiwszy go odebrała mu jego moc. Ponadto, cudowne i dziwne jest, że (płomień) nie tylko nie tknął ciał świętych, ale także nie ruszył ich ubrań i butów. Tutaj buty młodzieńców zgasiły ogień, a niegdyś w czasach apostołów, ubranie Pawła odpędzało szatana i choroby, a cień Piotra przeganiał śmierć. Nie wiem, jak to ująć, gdyż żadne słowa nie opiszą tego cudu. A płomień przygasał i rozpalał się. Przygasał, gdy dochodził do ciał świętych młodzieńców, natomiast rozpalał się, gdy trzeba było ich uwolnić z więzów; w końcu zniszczył więzy, ale nie dotknął pięt. Widzisz tę zbieżność? Ogień nie stracił swojej mocy, ale też nie ośmielił się sięgnąć dalej niż okowy. Tyran związał, a ogień uwolnił, abyś mógł poznać brutalność barbarzyńcy i pokorność żywiołu. Dlaczego prześladowca związał ich, zamierzając wrzucić w ogień? Aby wspaniałym był cud, żeby zadziwiającym był znak, abyś zdarzenia nie uznał za złudzenie wzroku. Jeśliby ogień nie był ogniem, nie spaliłby więzów, a co istotniejsze, nie Spaliłby żołnierzy stojących przed piecem. Tymczasem, swoją moc okazał paląc Stojących obok pieca, a swoją pokorność okazał wobec znajdujących się wewnątrz pieca. Zwróć uwagę, że diabeł, zbrojąc się przeciwko Bożym sługom, niszczy swój oręż, przecież nie za sprawą swojej woli. Dzieje się tak, albowiem Przemądry i Najskuteczniejszy Bóg obraca diabelski oręż i podstęp przeciwko jemu samemu; tak właśnie tam się stało. Szatan, pod którego podszeptami działał tyran, nie dopuścił, aby świętych ściąć mieczem, ani rzucić bestiom na pożarcie, ani innym sposobem uśmiercić; podsunął pomysł, aby wrzucić ich w ogień, który sprawi, że nie zachowa się najmniejsza cząstka świętych młodzieńców, gdyż prochy spalonych ciał zmieszają się z popiołem drewna.Jednak Bóg spowodował, że ten zamysł, jak to opisałem, obrócił się przeciwko niewiernym.

Ogień jest bogiem u Persów; barbarzyńcy, do dzisiaj mieszkający w tamtych stronach, także oddają jemu pokłon. Bóg, chcąc zniszczyć naturę pogańskiego obyczaju, dozwolił na wybór tego rodzaju kaźni; tym samym, w obecności wszystkich czczących ogień, pozwolił swoim sługom odnieść zwycięstwo, udowadniając zarazem, że bogowie pogan boją się nie tylko Boga, ale także sług Bożych.


Św. Jan Chryzostom - Mowy do Antiocheńczyków o posągach

czwartek, 1 lutego 2018

Łaska i pokój

       Mój tata przypominał wielu z nas; teologia i jego serce nie szły w parze. Na papierze potrafił przekonać samego siebie: „Jestem wolny, jestem zwycięzcą; wiem, że Bóg mnie kocha”. Ale w sercu nigdy nie był do tego w pełni przekonany.
       Pomagało mu dalsze zagłębianie się w twórczość purytanów, o czym rozmawialiśmy podczas naszej ostatniej konwersacji. Tata z chytrym uśmiechem wyciągnął książkę i powiedział:
-Czytam nawet Jana Kalwina. Chcę zrozumieć Boży pokój najlepiej, jak potrafię.
       Tata nie czułby się dobrze, gdyby ludzie dowiedzieli się, że czyta Kalwina, ale chrześcijanin, który chciał głębiej poznać Bożą łaskę mógł być pewien, że Kalwin pięknie ten temat ujął w swoich dziełach.
       Tata powiedział mi, że nie wierzy w twierdzenie „raz zbawiony, zbawiony na zawsze”, które przypisuje się Kalwinowi. Czytał natomiast Kalwina ze względu na jego głębokie zrozumienie zakresu łaski i pewności Chrystusowego dzieła, jakie dla nas wykonał. Tata świadomie próbował pozbyć się wewnętrznego głosu, który mówił: „Nie jestem wystarczająco dobry. Bóg mnie nie kocha, muszę robić więcej". Zawsze potrafił uciec z tej walki za pomocą większej pewności, większego poświęcenia, większej odwagi, pełniejszego poddania się Bożym celom na ziemi, ale teraz te drogi ucieczki już dla niego nie istniały. Musiał znaleźć prawdziwą łaskę, coś, co było poza jego umysłem i emocjami.
       Wierzę, że Boża łaska spoczęła na tacie pewnego dnia, gdy opadał z sił. Roger Hayslip musiał zabrać go do szpitala, a tata zapomniał swoich butów. Gdy dreptał po szpitalu w skarpetkach, jakiś pacjent zatrzymał się i powiedział uprzejmie:
 - Proszę, niech pan weźmie moje buty. Ja dostanę drugą parę.
        Tata całe życie poświęcił, pomagając innym, czego częścią było jego słynne oddanie butów dziecku z ulic Nowego Jorku. Teraz, gdy tata najbardziej tego potrzebował, wydawało się, że Bóg prosi go, żeby przyjął tę samą, kochającą łaskę.
        Przyjął. W ostatnich dniach swojego życia tata zwracał się w stronę ludzi nie po to, by dawać, ale by otrzymywać. Stał się bardziej przyjacielem ludzi, cieszył się innymi i tym, że ich potrzebował. W końcu chyba przyjął fakt, że nie miał już żadnych gór do zdobycia, więc teraz mógł dzielić się z innymi otwartym sercem, na tyle, na ile był w stanie.
        Zaczął regularnie dzwonić do wujka Dona i cioci Ruth, słuchając i zadając wiele pytań.
- Dzwonił, żeby po prostu porozmawiać, czego nigdy wcześniej nie robił - mówi wujek Don. - Pytał o mój artretyzm, a ja pytałem, jak sobie radzi. Wiem, że z Ruth prowadził długie rozmowy telefoniczne.


Gary Wilkerson - David Wilkerson (Biografia) - Krzyż, sztylet, i człowiek, który uwierzył