wtorek, 10 października 2017

Upadek cywilizacji

Niedawno przeczytałem ponownie wyjaśnienia upadku Cesarstwa Rzymskiego przedstawione przez wielkiego historyka Edwarda Gibbona, który nie jest chrześcijaninem. Jego wyjaśnienia zrobiły na mnie ogromne wrażenie. A jeśli te wyjaśnienia nie są słuszne również w odniesieniu do obecnej sytuacji naszego kraju, znaczy to, że jestem kompletnym ignorantem! (Wielka Brytania 1966r.) Oto pięć podanych przez niego powodów upadku Rzymu:

1. Gwałtowny wzrost rozwodów, „podkopujący godność i świętość domu, który stanowi podstawę społeczeństw ludzkich” nie mówię tego ja, niewiele znaczący kaznodzieja ewangeliczny, ale wielki Edward Gibbon i oczywiście ma rację. Dom jest fundamentalną cząstką każdego społeczeństwa i jeśli następuje upadek domu, prędzej czy później wszystko się rozsypie.

2. „Coraz wyższe podatki i wydawanie środków publicznych na chleb i igrzyska".

3. „Szalona pogoń za przyjemnością i sportem. Z roku na rok sport staje się coraz bardziej podniecający i brutalny”.

4. „Gigantyczne zbrojenia, podczas gdy prawdziwym wrogiem była dekadencja rozwijająca się w samych ludziach”.

5. „Upadek wiary religijnej. Wiara stała się zaledwie formą i straciła wszelki kontakt z rzeczywistością”.

Cesarstwo Rzymskie było wspaniałą cywilizacją. Rzymianie byli prawdopodobnie największymi ekspertami świata w sprawach lokalnych rządów i systemów prawnych. System rzymski to była prawdziwa cywilizacja. Dodajmy do tego cywilizację grecką, która ledwo przeminęła i widzimy kulminację, szczyt ludzkich osiągnięć. Ale co się z tym wszystkim stało? Cesarstwo Rzymskie zostało pokonane przez barbarzyńców Gotów i Wandalów, przez nieuków i ignorantów. W jaki sposób pokonali oni tę wspaniałą cywilizację? Gibbon odpowiada, że to zepsucie wewnątrz samej cywilizacji, osłabiło i zniszczyło Cesarstwo. I to jest właśnie - powtórzę - historia ludzkiej cywilizacji.

Wszystkie ludzkie systemy upadały dlatego, że problemy wynikają z samych ludzi i żadne zewnętrzne zasady, prawa czy regulacje nie mogą tego zmienić. Nie potrzebujemy lepszych praw, potrzebujemy lepszej natury. Nie potrzebujemy lepszych instrukcji, ale lepszego ducha i lepszych pragnień. Dlatego też cała ludzka historia do niczego nie dochodzi. A jednak ziemskie władze zabraniają głoszenia ewangelii - jedynej rzeczy, która mogłaby uratować sytuację.



 dr Martyn Lloyd-Jones - Autentyczne chrześcijaństwo - tom 3

poniedziałek, 29 maja 2017

Transpozycja

Opowiedzmy bajkę. Wyobraźmy sobie, że pewna kobieta zostaje wtrącona do lochu i tam rodzi oraz wychowuje syna. Chłopiec dorasta, widząc wokół siebie tylko mury lochu, słomę na podłodze i niewielki skrawek nieba za okratowanym okienkiem, umieszczonym zbyt wysoko, aby zobaczyć przez nie cokolwiek innego. Nieszczęsna kobieta jest plastyczką i w chwili aresztowania udaje jej się przemycić blok rysunkowy i pudełko kredek. Nie tracąc nadziei na uwolnienie, opowiada synowi o zewnętrznym świecie, którego nigdy nie oglądał. W dużej mierze pomaga sobie obrazkami. Rysuje mu pola, rzeki, góry, miasta, fale i plażę. On pilnie słucha i ze wszystkich sił stara się uwierzyć, że zewnętrzny świat jest o wiele ciekawszy i wspanialszy niż to, co widzi w lochu. Czasami mu się udaje. W zasadzie pojmuje wszystko stosunkowo dobrze, lecz pewnego dnia mówi coś, co zmusza matkę do zastanowienia. Przez minutę lub dwie nie mogą się dogadać. Aż w końcu dociera do niej, że przez wszystkie lata chłopak żył w błędzie. „Myślisz, że w realnym świecie są linie zakreślone kredką?”, pyta go. „A nie?" dziwi się chłopak. "Nie ma śladu kredek?”. Nagle koncepcja realnego świata zaczyna napawać go przerażeniem. Nie ma pojęcia, co zastępuje linie, które były tylko transpozycją kołyszących się drzew, światła migoczącego na wodzie, kolorowej, trójwymiarowej rzeczywistości, która nie jest zakreślona liniami, lecz w każdej chwili tworzy własne kształty, tak subtelne i różnorodne, że nie jest tego w stanie oddać żaden rysunek. Dochodzi do przekonania, że świat realny musi być w pewnym sensie mniej widzialny, mniej oczywisty niż matczyne rysunki. A przecież rzeczywistość nie ma linii obrysowujących, bo sama w sobie jest nieporównywalnie bardziej oczywista i widzialna. Z nami jest podobnie. „Jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy”, ale możemy mieć pewność, że będziemy czymś więcej a nie mniej niż na ziemi. Nasze naturalne przeżycia (zmysłowe, emocjonalne i te z wyobraźni) przypominają rysunki kreską na płaskim papierze i jeśli w życiu wyższym ich nie będzie, to tak jak nie ma linii kredek w naturalnym krajobrazie - ale nie znikną jak płomyk świecy, który został zdmuchnięty, lecz jak płomień, którego blask zniknął, bo ktoś rozsunął zasłony i wpuścił do wnętrza promienie wschodzącego słońca. 
Można do tego podejść od dowolnej strony. Można powiedzieć, że dzięki transpozycji nasze człowieczeństwo, nasze zmysły i inne rzeczy mogą być przekaźnikami piękna. Można też powiedzieć, że dzięki transpozycji niebiańskie piękno znalazło ucieleśnienie na tym świecie i w naszym doczesnym życiu. Ten drugi sposób wydaje się lepszy. Nasze obecne życie jest miniaturą, symbolem, uproszczeniem, czymś w rodzaju „Wegetariańskiego”, substytutu. Jeśli ciało i krew nie są w stanie przyjąć Królestwa, to nie dlatego, że są zbyt konkretne, zbyt oczywiste, zbyt wyraźne, zbyt „spełnione w swoim istnieniu”. One są zbyt nietrwałe, przemijalne i nierzeczywiste.

C.S. Lewis - Brzemię chwały

środa, 3 maja 2017

Reformacja - 500 lat

Jeżeli zamierzamy posługiwać się terminem „reformacja", to powinniśmy je uściślić. Była reformacja w szesnastym wieku i wiele innych reformacji, ale czym one były? Każda reformacja, jaka kiedykolwiek miała miejsce w życiu kościoła; każda reformacja, która wnosiła nowe życie, moc i energię do kościoła, jednocześnie wywierając wpływ na życie ludzi, wynikała z powrotu do Nowego Testamentu. Dlatego, że staram się pokazać, iż powrót do Biblii jest naszą jedyną nadzieją, podjąłem ten temat. Świat, w którym żyjemy, jest bardzo stary i ma długą historię. Gdyby tylko współcześni ludzie przeczytali trochę z jego historii, wiele z ich nierozsądnych pomysłów i wniosków musiałoby zostać skorygowanych. Twierdzenie, że problemy ludzkości różnią się od tych z przeszłości, jest jedną z najbardziej absurdalnych nauk. Różnią się? Ludzie w ogóle się nie zmienili. Są tacy, jakimi zawsze byli. Problemy Imperium Rzymskiego w jego końcowej fazie istnienia, były takie same jak te, z którymi teraz boryka się Zachód. Oczywiście przejawiają się one w nieco odmienny sposób. Mieszkańcy Rzymu podróżowali wtedy rydwanami; teraz latają samolotami. Ale to nie ma znaczenia. Pytanie brzmi: „Czym się zajmują?” Kiedy zaczniecie to analizować, znajdziecie wiele podobieństw Rzymianie ucztowali, interesowali się dietami, jedzeniem, piciem, tańcem i seksem. Wszystko to znajdziemy i dzisiaj, nawet perwersje. Świat jest dokładnie taki sam jak był w pierwszym wieku, za dni naszego Pana. Widzimy w nim tę samą dekadencję, tę samą niemoralność, tę samą rozpustę, ten sam brak nadziei, ten sam strach.

A jedynym źródłem dobra w tym świecie była i jest ta Ewangelia. W Dziejach Apostolskich czytamy, że członkowie pierwszego kościoła, a w szczególności kaznodzieje „uczynili zamęt w całym świecie” (Dzieje Apostolskie 17:6). Nic nie wywarło na Imperium Rzymskie większego Wpływu niż chrześcijaństwo. Grecy mieli wielkich filozofów, którzy żyli, działali i umarli przed narodzeniem się Jezusa Chrystusa -tak więc nauka osiągnęła wyżyny. Rzymianie byli ekspertami w sztuce rządzenia, szczególnie jeśli chodzi o rządy lokalne. Nawet w dzisiejszych czasach system prawny wielu państw opiera się na prawie rzymskim. Rzymianie słynęli z prawa, porządku, umiejętności rządzenia i robili wszystko, co możliwe, aby poprawić los ludzi, tworząc pewnego rodzaju utopię. Starożytni bardzo interesowali się utopiami. Ale ponieśli całkowitą klęskę.

I właśnie w tamtym starym świecie nastąpiło zjawisko zwane kościołem chrześcijańskim. Wszystko zaczęło się od niesamowitych wydarzeń w dniu Pięćdziesiątnicy. Apostołowie i ci, którzy z nimi przebywali, modlili się razem w wieczerniku, kiedy nagle zstąpiła na nich moc Ducha Swiętego. Nie miało to nic wspólnego z tym, co robili; to nie było przez nich zorganizowane; nie wynikało z decyzji podjętej wiele miesięcy wcześniej, że należy zorganizować wielką kampanię i powołać komitety do jej planowania. Nie. Pozbawieni nadziei i słabi ludzie modlili się i czekali aż nagle zstąpiła na nich ogromna moc i wtedy zaczęli zwiastować. Trzy tysiące ludzi dostąpiło zbawienie po kazaniu wygłoszonym przez Piotra. „Pan zaś codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mieli być zbawieni" -właśnie taki był kościół.

Co w takim razie wiemy o tym kościele? Po pierwsze dowiadujemy się, że tamci ludzie „trwali w nauce apostolskiej" i wyjaśniliśmy już, dlaczego jej potrzebowali. Teraz powinniśmy przyjrzeć się kolejnej przyczynie ich zgromadzeń, która jest dla nas jednakowo ważna: „I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie." Chciałbym pokazać wam obraz kościoła chrześcijańskiego i społeczenstwa chrześcijańskiego, ponieważ w nich spoczywa jedyna nadzieja dla świata. Czytacie gazety czy one napawają was nadzieją? Interesujecie się polityką, ale czy znajdziecie w niej rozwiązanie moralnych problemów społeczeństwa? Być może uda się wam rozwiązać problemy w przemyśle, ale to się nie powiedzie, gdy wszyscy będą pracować coraz mniej za coraz większe wynagrodzenie. Tak właśnie upadł Rzym. Wszyscy chcieli spędzać czas w swoich wannach -a kiedy było się bardzo bogatym, to można było mieć nawet złotą wannę! Destrukcja przebiegała stopniowo. Imperium Rzymskie upadło i Zachód także chyli się ku upadkowi.
***

Dzisiejsza tragedia polega na tym, że ludzie mówią: „Nie ma znaczenia w co wierzymy, o ile trwamy W jedności - katolicy, protestanci i wszyscy inni. Różnice nie mają znaczenia, wszyscy jesteśmy jednością. Zjednoczmy się - nawet ci, którzy są wyznawcami innych religii świata. Zwołajmy wielki światowy kongres. Połączmy wszystkie religie. Świat śmieje się z tego iw tym akurat ma rację. Nie na tym polega chrześcijaństwo. Nie na tym polega wspólnota i jedność.

Ludzkie wyobrażenia na temat tego, co prowadzi do powstania „wspólnoty", mogą być dość mylne. Niektórzy postrzegają wspólnotę jako zjawisko społeczne. Taką tezę często głosi kościół i chciałbym się jej sprzeciwić, ponieważ nie ma to nic wspólnego z chrześcijaństwem. Ludzie uważają, że wspólnota polega na wypiciu razem filiżanki herbaty i zjedzeniu ciastka. Znam też innych ludzi, którzy myślą o wspólnocie w następujący sposób: na końcu lub w trakcie nabożeństwa, pastor mówi: „Teraz wszyscy weźmy udział we wspólnocie” i prosi, aby uścisnąć dłoń ludzi siedzących obok nas i wszyscy ściskają sobie dłonie. Wspaniała wspólnota! Takie są wyobrażenia ludzi na temat wspólnoty - powierzchowna przyjaźń, uprzejmość i jowialność. W taki sposób zostało wypaczone pojęcie „wspólnoty”. Pamiętam ewangelicznego kaznodzieje, który opowiadał mi o pewnym człowieku, który nie był wierzący i wyznawał dość liberalne poglądy. Kaznodzieja powiedział do mnie: „Czasami wydaje mi się, że mam więcej wspólnego z nim, niż z wieloma wierzącymi.” „No cóż”, odpowiedziałem, „to zależy, co rozumiesz przez wspólnotę. Jeżeli uważasz, że jest milszy od wierzących, to się z tobą zgodzę, ale nie na tym polega wspólnota." To, że ten człowiek jest miły, grzeczny i uprzejmy wcale nie oznacza, że możesz trwać z nim we wspólnocie. Możesz z nim spędzić cały dzień i nie pokłócić się na żaden temat, ale nie na tym polega wspólnota.

Co więcej, pozwólcie, że podkreślę, że wspólnota nie może być utożsamiana z instytucjonalizmem, który moim zdaniem odstrasza wielu ludzi od kościoła chrześcijańskiego. Patrzą na kościół i nie widzą w nim nic, poza wielką instytucją, wielką organizacją. To dotyczy nie tylko kościoła rzymskokatolickiego, ale także protestanckiego. Przyjrzyjcie się współczesnemu kościołowi katolickiemu i protestanckiemu w Wielkiej Brytanii. Czy to samo Widzicie w Dziejach Apostolskich? Czy istnieje tam ktoś taki jak papież? Czy możesz mieć wspólnotę z papieżem? Spójrz ile wymogów protokolarnych musisz spełnić, aby go zobaczyć. Spójrz na ludzi przyglądających mu się z daleka, dla których zaszczytem jest ucałowanie jego pierścienia. Czy to jest wspólnota? Nie. Właśnie z tego powodu ludzie są poza kościołem i dlatego nie chcą słyszeć o chrześcijaństwie. Patrzą na to i nie chcą tego. I ja jestem tu po to, aby powiedzieć, że także tego nie chcę. Chrześcijaństwo nie jest instytucją, do której mogą należeć wszyscy bez wyjątku. Bóg mi świadkiem, że jestem zmęczony mężami stanu, którzy za życia nigdy nie przekroczyli progów kościoła, ale chcą, aby na ich pogrzebie śpiewano chrześcijańskie hymny. Protestuję w imieniu Boga! Zarzucają nam, że jesteśmy hipokrytami, ale czy to nie jest czysta hipokryzja? Dlaczego chcą chrześcijańskich hymnów na pogrzebach? Dlaczego nie śpiewają ich, gdy są żywi? Kościół jest na tyle bezmyślny, że pozwala się wykorzystywać, ale to nie ma nic wspólnego z nowotestamentowym chrześcijaństwem. To w Dziejach Apostolskich widzimy prawdziwą wspólnotę.

Cóż więc ona znaczy? Sprawdziłem definicję tego słowa i znalazłem tam stwierdzenia: „głęboka więź", „prawdziwa społeczność", „bliski związek, którego najlepszym przykładem jest małżeństwo”. Tego słowa używa się również dla określenia „partnerstwa w biznesie”. Prawdziwa wspólnota nigdy nie jest czymś powierzchownym. Jest głęboka i ważna. Staje się najważniejszą rzeczą w życiu. Kiedy ludzie zostają chrześcijanami, tworzą jedność. Stają się członkami wspólnoty. Razem tworzą rodzinę. Są połączeni nierozerwalnymi więzami.
***

Gdzie był kościół w tamtych czasach? Można było go znaleźć wśród prastarych ludzi zwanych Waldezjanami, Żyjącymi na północy Włoch. Oni spoty kali się po domach, a kiedy im na to nie pozwalano, gromadzili się w jaskiniach, wysoko w górach. Wbrew wszystkiemu spotykali się w małych grupach. To był kościół. Później w Czechach byli również zwolennicy Jana Husa; zwolennicy Johna Wycliffe'a w Anglii, a to wszystko jeszcze zanim miała miejsce reformacja protestancka. Na tym polega istota kościoła. Nie jest on wielką instytucją, ale składa się z prostych ludzi, którzy uwierzyli w prawdę, poznali Pana, trwają w jego nauce i razem się modlą. Później nastąpiła reformacja protestancka i ludzie natychmiast zaczęli ponownie spotykać się w małych grupach. Nieco później znajdujemy kościół wśród Purytan i we wspaniałej historii szkockich prezbiterian. Poczytaj o tym, a przekonasz się, czym jest kościół i czym jest chrześcijaństwo. Zwykle prezbiterianie musieli spotykać się gdzieś wysoko w górach. Pewnego razu zwiedzałem miejsce zwane Communion Stones na południu Szkocji, niedaleko Dumfries - jedno z najbardziej niesamowitych miejsc, w jakich kiedykolwiek byłem. Trzeba było zejść z głównej drogi, przemieszczać się mniej uczęszczanymi drogami do granicy gospodarstwa rolnego, aż doszło się do podwórza. Następnie trzeba było iść zboczem wzgórza do przesmyku między wzniesieniami, za którym rozpościerało się miejsce niemal stworzone do spotkań, przypominające mały amfiteatr, pośrodku którego stał duży kamień. W tym właśnie miejscu, w siedemnastym wieku, szkoccy chrześcijanie spotykali się w niedzielne popołudnia, aby spożywać Wieczerzę Pańską. Jeden lub dwóch ludzi stało na czatach przy przesmyku, aby ostrzec pozostałych przed angielskimi żołnierzami, którzy mogli ich aresztować. To byli prości, nic nie znaczący ludzie, ale w swoich sercach mieli Bożą łaskę. Ryzykowali Życiem, aby się spotykać, ale ich życie było przemienione i dlatego byli gotowi na spotkanie ze swoim Bogiem. 


dr Martyn Lloyd-Jones - Autentyczne Chrześcijaństwo tom 1

sobota, 18 marca 2017

"Wyjdźcie z niego, mój ludu"

Czułem się, jakby Bóg zdejmował z mojego umysłu i ducha poszczególne warstwy, jedna po drugiej, pokazując mi w zupełnie inny niż dotychczas sposób, zepsucie, niewiarę i sprzeczność istniejącą między jego Słowem a fałszywą doktryną i nieprawością Kościoła katolickiego. Gdy Słowo Boże zaczęło nabierać dla mnie całkiem nowego znaczenia, zacząłem dotkliwie zdawać sobie sprawę z iluzji, w której żyłem przez tak wiele lat. Biblia, którą czytałem i słowa, nad którymi rozmyślałem całymi latami, nagle stały się nowe, gdy Duch Święty, rzucając na nie światło, dał mi nowe ich zrozumienie. Ale był to zaledwie początek tego, co miał mi objawić Duch Święty w kwestii tego, w czym tkwiłem przez całe lata życia w Kościele katolickim. 
Jestem przekonany, że im bardziej ktoś jest wierny Kościołowi katolickiemu i zaangażowany w nim, tym mocniej diabeł trzyma życie takiej osoby w garści stąd bierze się ślepota i życie w złudzeniu. Więzy te mogą zostać zerwane jedynie przez miłosierną i zbawczą moc Boga, poprzez szukanie Go całym sercem i pełne podporządkowanie się i posłuszeństwo jego Słowu. O wiele więcej ludzi wyszłoby z tej niewoli, gdyby szukało Bożej rady, nie szło na kompromis z jego Słowem i zaczęło żyć w posłuszeństwie. Bóg z pewnością pociągnie do odpowiedzialności wszystkich tych, którzy tego nie zrobią. Jego serce jest zasmucone, ponieważ tak wielu ludzi będzie zgubionych z powodu tego, że uparcie odmawiają podążania za Nim, dopóki można Go znaleźć. Ślepota i niewiedza nie będą wytłumaczeniem przed sędziowskim tronem Boga. On już dał swoje Słowo, swojego Syna, swoją drogę i wyjawił swoje wymagania względem ludzi i Kościoła. To, co Bóg mi ukazał, nie było prywatnym objawieniem, ale jest dostępne dla każdego katolika, który szczerze będzie szukał Pana i zagłębiał się w Pismo z pragnącym sercem. Bóg wskaże kierunek każdemu, kto zrobi tak samo, jak ja.
Bogaty młodzieniec opisany w Biblii myślał, że jego życie, religijne i postawa moralna to wszystko, czego Bóg od niego wymaga. Ale Jezus powiedział mu, że ma sprzedać wszystko, rozdać biednym i pójść za Nim. Pismo mówi: „Kto bowiem chce zachować duszę swoja, straci ją” (Łk. 9,24), co oznacza, że jeżeli człowiek nie wyjdzie poza swoją strefę bezpieczeństwa, z której jest zadowolony i w obrębie której czuje się dobrze z sobą samym, minie się z celem i życiem, które wyznaczył mu Bóg. Z powodu nieznajomości Biblii i błędnego zrozumienia Słowa Bożego, duch podstępu daje wielu katolikom przekonanie, że ich relacja z Bogiem jest właściwa. Nie zdają sobie oni sprawy z tego, że do autentycznej relacji z Bogiem wymagane jest właściwe rozumienie Słowa Bożego i odpowiednia reakcja wiary. To prawda, że Bóg patrzy na serce i że Duch Święty działa jak chce, dając światło, wystarczające zrozumienie i obdarzając wiarą czy to katolika, czy jakiegokolwiek innego religijnego człowieka, by ten mógł uwierzyć w Jezusa. Dotarcie na ten poziom wiary, choć jest ona ograniczona, wystarcza Duchowi Świętemu do dalszego wlewania światła w szczere, prawdziwie dążące do prawdy serce. Proces ten zawsze prowadzi do wybawienia z więzów religii do prawdziwej wolności dzieci Bożych, jednakże tak wielu katolików, w obawie przed konsekwencjami życia w Duchu Świętym, psuje Jego dzieło. Zagrożona może być relacja z katolicką rodziną, wiele do stracenia jest też w obszarze działań, w które człowiek się angażuje, w sferze uczuciowej, a także w obrębie własnej tożsamości.
***
Pan pokazał mi w swoim Słowie, że Jego Kościół ma być „bez skazy lub zmazy", ma być ciałem „prawdziwych wierzących”. którzy żyją jego Słowem w sprawiedliwości i którzy uwielbiają Go „w duchu i w prawdzie”. Jak Paweł z Tarsu, za śmiecie poczytuję wszystkie te lata swojej przynależności do bezbożnych struktur, tradycji, nauk i obowiązków. Mnie również, tak, jak apostoła Pawła, Bóg oddzielił na półtora roku, bym się opamiętał, przyjął jego objawienie i przygotował do służby, do której mnie powołał przy końcu czasów ostatecznych. Był to dla mnie wspaniały czas wzrostu i pouczania przez Słowo Boże. Można było oczekiwać, ze po trzydziestu dziewięciu łatach bycia katolikiem, w tym ośmiu spędzonych w seminarium i trzynastu i pół w sutannie, porzucenie tego wszystkiego będzie dla mnie traumatycznym doświadczeniem. Wcale nie, Pan dał mi pewność i pokój, że podjęte przeze mnie kroki „wyjścia spośród nich” pochodziły od Niego. Znałem Jego siłę i prawdę jego Słowa, by podjąć kroki oddzielenia się od Kościoła katolickiego. Nie obawiałem się reakcji mojej katolickiej rodziny i przyjaciół. Miałem pewien rodzaj świętej śmiałości, by swobodnie mówić o tym, że to Pan pokierował mną, bym opuścił Kościół katolicki.

***
Katolicka doktryna chrztu oparta jest na doktrynie o nierozłączności Pisma i Tradycji. Zawarty powyżej dobry, biblijny wstęp do katolickiego nauczania o chrzcie jest unieważniony przez katolickie nauczanie oparte na Tradycji, z której bierze się koncepcja, że „kościół jest niezbędny do zbawienia”. Katolicka doktryna chrztu ukazuje, jak katolicy pojmują zbawienie. Chrzest katolika rozpoczyna proces „zbawienia przez sakramenty”. Katolicka doktryna zbawienia ogłoszona na Soborze Watykańskim II, zasadniczo stanowi potwierdzenie tej właśnie doktryny ogłoszonej po raz pierwszy na słynnym soborze trydenckim w latach 1545-63: „Gdyby ktoś mówił, że ludzie są usprawiedliwieni albo przez samo przypisanie im sprawiedliwości Chrystusa [...] -niech będzie wyklęty”. Na soborze owym ustalono również, że „nie można powiedzieć, że komukolwiek [...] przebacza się lub przebaczono grzechy” i że taka ufność jest „próżna i pozbawiona wszelkiej pobożności”.
Nowy Testament bardzo wyraźnie określa, że chrzest jest przeznaczony wyłącznie dla osoby, która zrozumiała własne grzechy, pokutowała za nie i osobiście zaufała przez wiarę Jezusowi Chrystusowi. Praktykowany przez Kościół katolicki chrzest niemowląt jest sprzeczny z samym znaczeniem i celem chrztu i opiera się na wierze rodziców i świadków, którzy reprezentują „wierzący kościół”, a nie na wierze chrzczonej osoby. Sprzeczność z Pismem jest w tym miejscu bardzo wyraźna, ponieważ chrzest katolicki zakłada, że niemowlę zostało obdarzone „łaska uświęcająca” (termin ukuty przez katolików), czyli zbawczą łaską Boga. Reszta życia tego dziecka (osoby) jest procesem pozostawania w stanie łaski u Boga. Kościół katolicki wierzy, że takie ochrzczone dziecko jest od dzieciństwa
 członkiem Kościoła Jezusa Chrystusa. Stąd większość katolików nigdy nie słyszy nauczania czy nawoływania do osobistego aktu pokuty i wiary w Jezusa Chrystusa, która jest prawdziwym nawróceniem niezbędnym do wejścia do Kościoła Chrystusa. Katolicy doświadczają wielokrotnych aktów pokuty (katolicki sakrament pojednania, czyli spowiedź), ale nie prawdziwego, trwałego nawrócenia, którego znakiem jest chrzest.


Frank i Joan Testa - Z ciemności do światłości

środa, 18 stycznia 2017

Żyjemy w czasach fałszywych proroków!

Oto obraz, który powinniśmy sobie wyobrazić. Znajdujemy się jak gdyby przed ciasną bramą. Słyszeliśmy już Kazanie, przysłuchiwaliśmy się nawoływaniom, a teraz zastanawiamy się co mamy uczynić. Nasz Pan mówi nam: „W tym momencie powinniście w szczególności strzec się niebezpieczeństwa ze strony fałszywych proroków. Są oni zawsze obecni, stojąc tuż przed ciasną bramą. Jest to ich ulubione miejsce. Jeśli zaczniecie ich słuchać, będziecie całkowicie zgubieni, ponieważ chcą oni was przekonać, abyście nie wchodzili przez ciasną bramę, oraz abyście nie szli wąską drogą. Będą próbować was odwieść od słuchania tego, co mam wam do powiedzenia." Istnieje więc nieustanne ryzyko, że pojawi się fałszywy prorok z podstępnymi pokusami. Natychmiast pojawia się w naszych myślach pytanie: kim są owi fałszywi prorocy? Jak można ich rozpoznać? Nie jest to takie proste pytanie, jak by mogło się nam wydawać. Odpowiedź na nie jest niesłychanie ciekawa i fascynująca. Istnieją dwie główne szkoły dotyczące interpretacji powyższego stwierdzenia o fałszywych prorokach. W każdej z nich można znaleźć wielkie nazwiska z historii kościoła. Pierwsza szkoła mówi, że powyższy fragment dotyczy jedynie nauki fałszywych proroków „po ich owocach poznacie ich" — mówi nasz Pan. Wspomniany owoc wg nich dotyczy nauczania i doktryny, oraz niczego więcej. Protestanccy bibliści należący do tej grupy ogólnie uznają kościół rzymsko-katolicki jako najlepszy tego przykład. Druga grupa jednak zupełnie się z tym nie zgadza. Mówi ona, że werset o fałszywych prorokach w ogóle nie dotyczy ich nauki, lecz opisuje wyłącznie rodzaj życia jaki prowadzą. Znany biblista dr Alexander MacLaren mówi: „Nie jest to test wykrywający heretyków, lecz demaskujący hipokrytów a w szczególności nieświadomych obłudników".  Uważa on, że wspomniany fragment nie ma żadnego związku z treścią nauki. Istnieje wiele osób, które przyjmują jego założenie. Cała trudność związana ze wspomnianymi prorokami polega na tym, że ich nauka jest właściwa, lecz ich życie jest złe, oraz że nie zdają sobie sprawy ze swojej obłudy. Istnieją więc dwie szkoły myślenia. Musimy uporać się z ich różnymi sposobami wyjaśniania powyższego fragmentu. W ostatecznym rozrachunku, nie ma większego znaczenia, który z nich przyjmiemy. Sugeruję nawet, że obydwa są jednocześnie słuszne i niesłuszne. Błędem jest również twierdzenie, że właściwa interpretacja znajduje się po jednej lub po drugiej stronie. Nie oznacza to kompromisu, lecz stwierdzenie, że żadna z nich nie może wyjaśnić w pełni wspomnianego fragmentu, jeśli nie obejmuje równocześnie tej drugiej. Nie możesz powiedzieć, że werset ten to tylko kwestia nauki, oraz że stanowi on nawiązanie jedynie do herezji, ponieważ wcale nie tak trudno jest ją wykryć. Większość ludzi z odrobiną rozeznania potrafi rozpoznać heretyka. Jeśli jakiś człowiek pojawi się na kazalnicy z wątpliwą teologią odnośnie istoty Boga oraz zaprzecza bóstwu Chrystusa i jego cudom, powiesz, że jest on heretykiem. Nie będziesz miał z tym większych trudności, ani nie zauważysz w tym nic podstępnego. Przykład naszego Pana sugeruje jednak, że taka trudność istnieje, oraz że można w niej wyczuć jakiś podstęp. Zwróć uwagę na same terminy, którymi się posługuje - na obraz odzienia owczego. Sugeruje On, że prawdziwa trudność dotycząca tego rodzaju fałszywego proroka polega na tym, że z początku wcale go sobie takim nie wyobrażałeś. Cała ta kwestia ma niezwykle subtelny charakter, w rezultacie czego, Boży lud może ulec zwiedzeniu. Zwróć uwagę w jaki sposób apostoł Piotr wyraża to w drugim rozdziale swojego II Listu. Ludzie ci – mówi – wkradają się niepostrzeżenie. Wyglądają na ludzi porządnych. Mają na sobie owcze odzienie i nikt nie podejrzewa ich o nic fałszywego. Biblia Starego i Nowego Testamentu zawsze wydobywa tę cechę w fałszywych prorokach. Ich podstępność stanowi wielkie niebezpieczeństwo. Każda prawdziwa interpretacja wspomnianego nauczania musi odpowiednio podkreślać ten szczególny element. Z tego powodu nie możemy więc przyjąć, że wspomniany fragment ostrzega jedynie przed heretykami i ich doktryną. To samo dotyczy drugiej interpretacji. W ich zachowaniu bowiem nie ma nic zdecydowanie rażącego. W przeciwnym wypadku każdy by to rozpoznał. Nie byłoby w tym nic podstępnego ani trudnego. Musimy więc wyobrazić sobie następujący obraz. Fałszywy prorok jest człowiekiem, który do nas przychodzi i na pierwszy rzut oka wygląda na osobę pod każdym względem bez zarzutu. Jest miły, przyjemny i uprzejmy. Jego nauczanie jest, ogólnie mówiąc, prawidłowe, a on posługuje się wyrażeniami, które używane są przez dobrych chrześcijańskich nauczycieli. Mówi o Bogu, o Jezusie Chrystusie, o krzyżu, kładzie nacisk na miłość Bożą, oraz głosi wszystko co powinien. Przyodziany jest w owczą skórę, czemu odpowiada jego sposób życia. Nie podejrzewasz  więc, że może być w nim coś nieprawidłowego. Nie istnieje w nim nic, co mogłoby natychmiast zwrócić twoją uwagę lub wzbudzić podejrzenia - nic, co mogłoby być rażąco złe. Cóż niewłaściwego więc można by powiedzieć o takiej osobie? Uważam, że osoba ta może błądzić zarówno w swojej nauce jak i w sposobie życia. Zauważymy bowiem, że obydwie te rzeczy są ze sobą nierozerwalnie związane. Nasz pan wyraża to słowami: „Po owocach ich poznacie ich." Nauki i życia nigdy nie można rozdzielić, a gdzie pojawia się niewłaściwa nauka, w jakimkolwiek kształcie lub formie, zawsze prowadzi do nieprawidłowego stylu życia. Jak możemy więc określić takich ludzi? Dlaczego ich nauczanie jest złe? Najwłaściwsza odpowiedź mówi, że nie ma w nim ani „ciasnej bramy", ani „wąskiej drogi". Na początku wydaje się ono właściwe, lecz później odkrywamy, że nie zawiera powyższych prawd. Jego fałsz można rozpoznać po tym, czego ono nie mówi, raczej niż po tym co mówi. Dopiero w tym momencie uświadamiamy sobie jak bardzo jest ono podstępne. Jak już zauważyliśmy, każdy chrześcijanin może rozpoznać człowieka, który wypowiada rażące słowa. 
           Myślę jednak, że nie będę niesprawiedliwy jeśli powiem, że olbrzymia większość chrześcijan w dzisiejszych czasach nie potrafi rozpoznać człowieka, który mówi właściwe rzeczy, lecz pomija te najistotniejsze. Z niewiadomych przyczyn uważamy, że błąd polega tylko na czymś rażąco złym. Nie potrafimy pojąć, że najbardziej niebezpieczną osobą jest ten, kto nie podkreśla tego, co trzeba. Oto jedyny właściwy sposób zrozumienia przykładu o fałszywych prorokach, Są to ludzie, w których ewangelii nie ma "ciasnej bramy", ani „wąskiej drogi". Nie ma w nich cech, które mogłyby obrażać naturalnego człowieka. Wszystkim się podobają. Noszą na sobie „owcze odzienie", są atrakcyjni, mili i przyjemni z wyglądu. Wygłaszają uprzejme, wygodne, i pocieszające słowa. Sprawiają wszystkim przyjemność i każdy o nich mówi dobrze. Nikt nie prześladuje ich za zwiastowanie, ani ostro nie krytykuje. Są wychwalani przez liberałów i modernistów. Chwalą ich ludzie ewangelicznie wierzący oraz wszyscy pozostali. W pewnym sensie stali się oni „wszystkim dla wszystkich". Nie ma w nich nic z ciasnej bramy a w ich przesłaniu nie pojawia się „wąska droga". „Zgorszenie krzyża" u nich nie występuje. Jeśli tak wygląda wizerunek fałszywego proroka w ogólnym zarysie, zadajmy sobie następujące pytanie: co dokładnie mamy na myśli, gdy mówimy „wąska brama oraz wąska droga"? Pamiętacie w jaki sposób apostoł Piotr argumentuje w 2 rozdziale swojego II Listu. Mówi bowiem: „Lecz byli też fałszywi prorocy między ludem, jak i wśród was będą fałszywi nauczyciele." Musimy więc wrócić do Starego Testamentu i czytać o owych fałszywych prorokach, ponieważ w swojej istocie nie zmienili się oni do dzisiaj. Istnieli bowiem zawsze, a za każdym razem, gdy przychodził prawdziwy prorok taki jak Jeremiasz, lub ktoś jemu podobny, pojawiali się aby kwestionować jego wypowiedzi, aby mu się sprzeciwiać, aby mu zaprzeczać oraz aby go wyśmiewać. Czym się cechowali? Zostali oni opisani następująco: „ I leczą rany swojego ludu powierzchownie, mówiąc: Pokój, pokój! - choć nie ma pokoju." Fałszywy prorok zawsze pociesza. Gdy słuchasz go, przeważnie odnosisz wrażenie, że dzieje się niewiele złego. Przyznaje on oczywiście, że w pewnym stopniu ono istnieje; nie jest głupcem do tego stopnia, by mówić, że zło zupełnie znikło. Twierdzi jednak, że wszystko jest i będzie dobrze. „Pokój, pokój" - mówi. „Nie słuchajcie takich ludzi jak Jeremiasz" - woła. „On ciasno myśli, wszędzie widzi herezję i trudno z nim współpracować. Nie słuchajcie go. „Pokój, pokój." Leczy rany swojego ludu powierzchownie: „Pokój, pokój! - choć nie ma pokoju." Wówczas Stary Testament wypowiada z ogromną mocą przerażającą prawdę o religijnych ludziach ówczesnych i dzisiejszych czasów: „Mojemu ludowi się to podoba". Dzieje się tak, ponieważ tego rodzaju zwiastowanie nigdy nie zakłóca spokoju i nigdy nie jest dla nas niewygodne. Żyjesz tak jak dotychczas, jesteś w „porządku", oraz nie musisz zbytnio przejmować się ciasną bramą i wąską drogą, ani zastanawiać się tą czy inną nauką. „Pokój, pokój". Fałszywy prorok w swoim owczym odzieniu zawsze brzmi pocieszająco i kojąco. Jest zawsze nieszkodliwy, miły i atrakcyjny. W jaki sposób przejawia się to w praktyce? Uważam, że przeważnie tego rodzaju zwiastowanie cechuje się całkowitym brakiem doktryny w swoim przesłaniu. Przeważnie posługuje się ogólnikami i mglistymi określeniami. Nigdy nie wchodzi w doktrynalne szczegóły, ani nie lubi doktrynalnych kazań. Zawsze pozostaje niejasne. Ktoś mógłby zapytać: Co rozumiesz przez doktrynalne szczegóły, oraz gdzie jest tutaj miejsce na ciasną bramę i wąską drogę? Odpowiedz polega na tym, że fałszywy prorok bardzo rzadko będzie ci mówił o świętym życiu, sprawiedliwości i Bożym gniewie. Zawsze zwiastuje o miłości Bożej, lecz pozostałych spraw nie wspomina. Nigdy nie wzbudza w ludziach bojaźni, gdy wspomina o owym świętym i majestatycznym Bycie, z którym my wszyscy musimy mieć do czynienia. Nie twierdzi, że nie wierzy we wspomniane prawdy. Nie. Nie na tym polega trudność, lecz na tym, że w ogóle o nich nie mówi. Zazwyczaj podkreśla tylko jedną prawdę o Bogu, a mianowicie o miłości. Nie wspomina o innych prawdach, które są równie ważne w Piśmie Św. I właśnie tutaj tkwi niebezpieczeństwo. Nie głosi on bowiem rzeczy, które w sposób oczywisty są nieprawidłowe, lecz powstrzymuje się od zwiastowania tego, co jest wyraźnie dobre i prawdziwe. Dlatego nazywa się fałszywym prorokiem. Ukrywanie prawdy jest tak samo godne potępienia, jak głoszenie wielkiej herezji. Z tego względu rezultat takiego nauczania można przyrównać do ‘wilka drapieżnego’. Cechuje się ono łagodnością, lecz może doprowadzić ludzi do zagłady, ponieważ nigdy nie pokazało im świętości, sprawiedliwości i gniewu Bożego. Nigdy nie podkreśla doktryny o sądzie ostatecznym i wiecznym potępieniu ludzi zgubionych.


dr Martyn Lloyd Jones - Studium kazania na górze