piątek, 14 października 2011

Fizyka duchowego nurkowania.

W wodzie kamieniołomu odgłos rytmicznie wdychanego powietrza wydawał się dziwnie przytłumiony. Sally, mój partner nurek, mimo brakującego kompensatora pływalności, wyglądała świetnie i zawodowo; wygląd maskował nasze niewielkie doświadczenie. Kompensatory, które zamówiliśmy wcześniej, nie dotarły. Jako świeżo upieczeni nurkowie z certyfikatami wróciliśmy do zbiornika kamieniołomu, by poćwiczyć nasze umiejętności. Tego dnia założyliśmy tradycyjne kamizelki opatrzone ustnikiem, przez który mogliśmy w zależności od potrzeby uzupełniać lub wypuszczać powietrze. Oboje mieliśmy na sobie pasy balastowe, płetwy, maski i butle z automatami oddechowymi wyposażone w odpowiednie mierniki i ustniki. Certyfikat nurka wód otwartych zdobywaliśmy właśnie w tym zbiorniku. Na zajęciach wiele czasu poświęcono umiejętnościom regulacji pływalności. Płuca wypełnione powietrzem sprawiają, że ciało ludzkie ma naturalną zdolność utrzymywania się na powierzchni, co oznacza, że zanurzone pod wodę będzie wypierane w kierunku powierzchni. Wobec tego nurek, celem utrzymania się na odpowiedniej głębokości, musi posługiwać się jedną z dwóch metod. Pierwszą z nich jest siła odrzutu, polegająca na tym, że nurek utrzymuje się pod wodą przy użyciu własnej siły - podobnie jak dziecko, które nurkuje w basenie, gdy chce wydobyć leżący na dnie przedmiot.
Nurkowie Scuba, których celem jest podwodna rekreacja, nie mają jednak zamiaru przez cały czas walczyć o utrzymanie odpowiedniej głębokości. Preferują więc opcje drugą - balast, który pokonuje ich naturalną pływalność i pozwala z łatwością zejść pod wodę. Nie chodzi jednak o jakie bądź obciążenie. Uzyskanie równowagi między ściągającym w dół balastem a naturalną pływalnością ciała nurka jest wielką sztuką. Kompensator pływalności pozwala nurkowi na sterowanie pływalnością poprzez regulowanie powietrza w przyrządzie przypominającym kamizelkę. Teoretycznie tradycyjne kamizelki ratowniczo-wyrównawcze, które ja i Sally mieliśmy na sobie, działają na tej samej zasadzie.
Ponieważ uczyłem się zasad zanurzania, fizyka nurkowania nie była mi obca. Po zejściu na dno zbiornika, na głębokość 15 metrów, okazało się, że mam pływalność ujemną, przez co obijałem się o dno, wzbijając tumany mułu ograniczające widzenie i odbierające przyjemność nurkowania. Pamiętajcie, że znałem zasady kontroli pływalności i wiedziałem, że dodanie powietrza do kamizelki pozwoli mi zawisnąć w toni - nad dnem. Upuściłem wobec tego automat oddechowy, chwyciłem ustnik od kamizelki, zacząłem dmuchać i... nie byłem w stanie nadmuchać kamizelki.
Później dowiedziałem się, że przyczyną tego była głębokość. Ponieważ w miarę schodzenia pod wodę wzrasta ciśnienie na centymetr kwadratowy ciała, nie miałem wystarczająco dużo siły w płucach, by pokonać ciśnienie, jakie woda wywierała na kamizelkę i przez to nie byłem w stanie napełnić jej powietrzem. Dodatkowym problemem jest to, że wydmuchując powietrze na takiej głębokości, można sobie niemalże wydmuchać płuca! Zrezygnowałem więc z napełniania kamizelki i musiałem sięgnąć po automat oddechowy, bo brakowało mi powietrza. I nie mogłem go znaleźć! Jako amator nie byłem świadom tego, że automat podryfował gdzieś za moimi plecami; w dodatku popełniłem kolejny błąd i zbyt wysoko umieściłem butlę, przez co nie mogłem obrócić się za siebie by go znaleźć. Byłem bliski paniki.
Nie miałem wielkiego wyboru: mogłem zdjąć sprzęt i znaleźć automat oddechowy - ale nie byłem zbytnio doświadczony w takich manewrach; mogłem też poszukać Sally albo jakiegoś innego nurka, bo wiedziałem, że każdy, nawet nieznajomy nurek, użyczy mi swojego powietrza - ale w polu widzenia nie było nikogo; w końcu mogłem zastosować wynurzenie awaryjne do miejsca, w którym wiedziałem, że znajdę powietrze. Wybrałem to ostatnie.
Mój wybór wiązał się jednak z kolejnym problemem. Nurek nie może wynurzać się szybciej, niż bąbelki wypuszczanego przez niego powietrza, jeśli nie chce dopuścić do choroby dekompresyjnej - bardzo bolesnego, a czasem groźnego dla życia stanu, w którym następuje gwałtowne uwalnianie się pęcherzyków azotu we krwi. Ponieważ nie miałem już w płucach powietrza, nie mogłem wypuścić bąbelków, więc wynurzałem się w tempie, które wydawało mi się właściwe i zacząłem zastanawiać się nad planem awaryjnym.
Co będzie, jeśli z powodu braku powietrza stracę przytomność, zanim zdążę się wynurzyć? To było wysoce prawdopodobne! Teraz już mój organizm rozpaczliwie wołał o tlen. Jedną rękę umieściłem na klamrze pasa balastowego, a drugą na zaworze naboju CO2, w który była wyposażona moja kamizelka; nabój miał napompować kamizelkę w przypadku, gdyby miała spełniać funkcje kamizelki ratowniczej. Wiedziałem, że napełniona kamizelka utrzyma mnie na powierzchni wody nawet, gdybym stracił przytomność, zaś pozbycie się pasa balastowego pozwoliłoby na jeszcze szybsze wynurzenie. Nie chciałem jednak ryzykować chorobą dekompresyjną, dopóki nie byłoby to absolutnie konieczne.
W połowie drogi stało się to, co przewidziałem: mimowolnie chciałem nabrać powietrza - a otaczała mnie wyłącznie woda! Teraz wiem, jak musi się czuć tonący człowiek. Pociągnąwszy obiema rękoma, zdołałem zrzucić pas, napełnić kamizelkę i zostałem natychmiast wyrzucony na powierzchnię wody: kaszlący, krztuszący się i prychający. Dryfując, cieszyłem się z otaczającej mnie masy powietrza. Opuściłem nieprzyjazne środowisko wodne, które od początku nie było przeznaczone dla człowieka. W tym nieżyczliwym otoczeniu byłem całkowicie zależny od aparatu oddechowego. Gdy go straciłem, środowisko, w którym się znajdowałem, rozpoczęło bezlitosny zamach na moje życie.



Jim Hohnberger - Ucieczka do Boga