poniedziałek, 10 października 2022

Okruchy filozoficzne. Chwila

Pamiętam, że już w podstawówce czytałem Kierkegaarda (1813-1855) i nic z jego książek nie rozumiałem. Było jednak coś, co mnie fascynowało w jego filozofii, choć było to nieokreślone. Poniższy tekst wydaje się zawikłany i dość katorżniczy. Ale może da się coś z tego wyciągnąć?
1. Człowiek, jeżeli ma się urodzić - rodzi się tylko raz oraz człowiek, jeżeli ma się narodzić powtórnie - rodzi się na nowo także tylko raz.
2. Narodziny oraz powtórne narodziny nie są zasługą narodzonego, lecz „przychodzą z góry”.
Coś jeszcze…?
Może warto dodać, że narodzenie to chwila, dłuższa lub krótsza, ale chwila, nie proces. Procesem może być oświecenie przed narodzeniem. W takim oświeceniu (żeby nie powiedzieć - średniowieczu) tkwi większość ludzi, którzy uważają siebie za chrześcijan. Aż do śmierci nigdy się nie rodzą... P.A.

Uczeń

Jeśli uczeń jest nieprawdą (gdyby było inaczej, wrócilibyśmy do sokratycznego toku myślenia), a mimo to — człowiekiem i otrzymuje warunek i prawdę, wówczas nie staje się człowiekiem dopiero w tym momencie, ponieważ już nim był, lecz staje się innym człowiekiem, nie w tym krotochwilnym sensie, jakoby miał się stać innym człowiekiem w obrębie tej samej jakości, co uprzednio, lecz staje się człowiekiem jakościowo innym, albo — jak moglibyśmy to inaczej określić — staje się nowym człowiekiem.

Jeśli był nieprawdą, to nieustannie też oddalał się od prawdy; otrzymując w chwili warunek zaczął się poruszać w przeciwnym kierunku, albo — mówiąc inaczej — przeżył zwrot. Pragniemy tę zmianę nazwać zwrotem (omvendelse), mimo że jest to pojęcie dotychczas nie używane; ale właśnie dlatego je wybieramy, aby nie zamącono nam w głowach; zostało ono bowiem jakby stworzone dla określenia tej zmiany, o której mówimy.

Jeżeli uczeń z własnej winy znajdował się w nieprawdzie, zwrot ten nie może się dokonać bez uświadomienia go sobie, albo tego, że stało się to [życie w nieprawdzie] z jego własnej winy, i wraz z uświadomieniem sobie tego zrywa ze stanem poprzednim. Ale jak się zrywa, jeśli nie z troską w sercu? Jednak troska ta dotyczy tu tego, że pozostawał on tak długo w poprzednim stanie. Pozwólcie nam taką troskę nazwać skruchą; czymże bowiem innym byłaby skrucha, która wprawdzie wyrasta ze zwrócenia się ku przeszłości, ale której intensywność zostaje zwiększona dzięki temu, co znajduje się w przyszłości, przed nią?

Jeżeli [uczeń] tkwił w nieprawdzie i teraz wraz z warunkiem przyjmuje prawdę, to dokonuje się w nim zmiana podobna do przejścia od niebytu do bytu. Ale to przejście od niebytu do bytu to przecież narodziny. Wszelako ten, który jest, nie może zostać urodzony — a mimo to rodzi się. Pozwólcie nam to przejście nazwać ponownymi narodzinami (Gjenfodelsen), dzięki którym przychodzi on na świat po raz drugi, zupełnie zresztą podobnie, jak dzięki narodzinom rodzi się jako pojedynczy człowiek, który jeszcze niczego nie wie o świecie, w którym się narodził, na przykład tego, czy jest zamieszkały, czy istnieją inni ludzie, czy nie; bo można zapewne zostać en masse ochrzczonym, ale nigdy en masse ponownie narodzonym. Podobne to jest do zachowania się [człowieka], który dzięki sokratycznej sztuce maieutycznej sam się urodził i z tego powodu o wszystkim innym w tym świecie zapomniał, i w głębszym sensie tego słowa nie był dłużnikiem żadnego człowieka — podobnie i człowiek ponownie narodzony nie zawdzięcza niczego żadnemu człowiekowi, lecz wszystko owemu boskiemu nauczycielowi i musi — jak ten, który poza sobą zapomniał o całym świecie — z powodu tego nauczyciela zapomnieć [także] o sobie samym.

Jeśli więc chwila miałaby nabrać decydującego znaczenia — a w przeciwnym razie mówimy przecież tylko sokratycznie, niezależnie od tego, czego byśmy nie powiedzieli i ilu wyszukanych słów byśmy nie użyli, i niezależnie od tego, czy mielibyśmy mniemać, nawet sami nie rozumiejąc, że zaszliśmy o wiele dalej aniżeli ów naiwny mędrzec, który nieprzekupny rozsądzał między Bogiem, ludźmi i samym sobą, bardziej nieprzekupny niż Minos, Ajakos i Radamantys — musi nastąpić zerwanie, a człowiek nie będzie mógł powrócić do starego, pierwotnego stanu, nie powinien nawet odczuwać chęci przypominania sobie tego, co mu pamięć pragnie podsunąć, i w jeszcze mniejszym stopniu będzie w stanie ponownie przyciągnąć Boga własnymi siłami na swoją stronę.

Ale czy wyżej przedstawione da się w ogóle sensownie pomyśleć? Nie spieszmy się z odpowiedzią, bowiem nie tylko ten pozostał dłużny odpowiedzi, który z powodu rozwlekłości i nadmiernej szczegółowości nigdy nie doszedł do początku odpowiedzi, ale także i ten, kto wykazał się wprawdzie wręcz wspaniałą szybkością i biegłością w odpowiadaniu na pytania, ale nie przejawił wystarczającej powściągliwości i rozwagi w rozwikłaniu trudności, zanim przystąpił do odpowiedzi. Zanim odpowiemy, zechciejmy więc zapytać, kim jest ten, kto na pytanie ma odpowiedzieć. Urodzić się — czy to się da pomyśleć? Tak, dlaczego nie; ale kim jest ten, który ma to pomyśleć? Tym, który się urodził, czy tym, który się nie urodził? To ostatnie jest niedorzecznością, jaka zapewne nikomu nie może przyjść do głowy, gdyż urodzonemu ta myśl nie może wpaść do głowy. Jeśli więc urodzony myśli siebie jako człowieka urodzonego, to myśl jego dotyka przejścia z niebytu do bytu. Podobnie rzecz się musi mieć z ponownymi narodzinami. A może problem miałoby utrudnić to, że niebyt wyprzedzający ponowne narodziny miałby zawierać w sobie więcej bytu niż niebyt, który wyprzedza urodzenie? Ale kim jest ten, kto ma to pomyśleć? Musi to być ponownie narodzony, bowiem byłoby niedorzecznością, gdyby miał to uczynić człowiek nie-narodzony-ponownie i czy nie byłoby to nad wyraz śmieszne, gdyby nie-narodzonemu-ponownie ten pomysł przyszedł do głowy?

Jeżeli jakiś człowiek był pierwotnie w posiadaniu warunku niezbędnego dla zrozumienia prawdy, sądzi, że sam jest, i jednocześnie, że Bóg jest. Jeżeli jest w nieprawdzie, musi pomyśleć o sobie właśnie to [że jest w nieprawdzie], a przypomnienie nie dopomoże mu do wysnucia żadnego innego wniosku. Czy posunie się dalej w swym myśleniu, o tym musi rozstrzygnąć chwila (choć ona już oddziałała, kiedy pozwoliła mu pojąć, że jest on nieprawdą). Jeśli tego nie rozumie, to jest skazany na Sokratesa, nawet jeśli mniema, że zaszedł znacznie dalej; wyrządzi temu mędrcowi niejedną przykrość, jak uczynili to ci, którzy pieniaczyli przeciwko niemu do tego stopnia — gdy wytykał im jedną czy drugą głupotę (ἐπειδάν τινα λῆρον αὐτων ἀφαιρῶμαι) — że byli gotowi go po prostu porządnie pokąsać (por. Teajtet, 151). — W chwili człowiek sobie uświadamia swoje ponowne narodziny; bowiem jego poprzedni stan, na który nie powinien się powoływać, był stanem niebycia; w chwili uświadamia sobie swoje odrodzenie, bowiem jego poprzedni stan był stanem niebycia. Gdyby jego poprzedni stan był stanem bycia, wówczas chwila w żadnym przypadku nie miałaby dlań decydującego znaczenia, jak przedstawiono to wyżej. Podczas gdy patos grecki koncentruje się na przypomnieniu, patos naszego projektu koncentruje się na chwili i nie ma się czemu dziwić, bo czyż nie jest to w najwyższym stopniu patetyczna sprawa — przejść od niebycia do istnienia?

Popatrz, oto treść mojego projektu! Może jednak ktoś powie: „To jest najśmieszniejszy ze wszystkich projektów, albo, ściślej, Ty jesteś najśmieszniejszym ze wszystkich projektodawców; jednak nawet jeśli ktoś projektuje coś nierozsądnego, to przecież zawsze może przy tym pozostać prawdziwa reszta, na przykład to, że on jest tym, który to zaprojektował; Ty natomiast zachowujesz się jak neapolitański żebrak (Lazaron), który pobiera pieniądze za pokazanie okolicy, którą każdy może sam zobaczyć; jesteś jak człowiek, który prezentuje skopa (barana) po południu za pieniądze, podczas gdy przed południem można go było zobaczyć gratis w szczerym polu”. — „Możliwe, że tak jest — zapadam się ze wstydu. Ale załóżmy teraz, że jestem właśnie taki śmieszny, pozwólcie mi więc naprawić mój błąd przez przedstawienie nowego projektu. Proch wynaleziono już kilkaset lat temu, byłoby zatem śmieszne, gdybym chciał udawać, że go wynalazłem; ale czy nie byłoby równie śmieszne, gdybym założył, że byle kto go wynalazł? Popatrz, teraz pragnę być na tyle uprzejmy, by założyć, że Ty jesteś tym, który wynalazł mój projekt; większej uprzejmości ode mnie nie możesz wymagać.
Albo, w przypadku gdybyś chciał temu zaprzeczyć, czy zaprzeczyłbyś także temu, że byle kto go wynalazł, to znaczy jakiś tam człowiek? W tym przypadku byłbym równie bliski dokonania ongiś tego odkrycia, jak ktokolwiek inny. Tak więc nie gniewasz się na mnie za to, że niegodnie przypisuję sobie coś, co należy do innego człowieka, lecz gniewasz się na mnie, ponieważ przypisuję sobie coś, czego nie wynalazł żaden człowiek, i na równi z tym rozgniewasz się, jeśli Tobie kłamliwie przypiszę to odkrycie. Czy to nie osobliwe, że istnieje coś takiego, o czym każdy, kto to zna, jednocześnie wie, że nie on jest wynalazcą tego czegoś i że nie można tego wynalazcy odnaleźć, choćby pytało się o to wszystkich ludzi? I mimo to oczarowuje mnie ta osobliwość w najwyższym stopniu, ponieważ jest sprawdzianem słuszności hipotezy i udowadnia ją. Byłoby przecież niedorzecznością żądać od człowieka, by sam z siebie odkrył, że go nie ma. Ale to przejście jest charakterystyczne dla ponownego narodzenia się, dla przejścia z niebycia do istnienia. Czy on to potem zrozumiał, nie ma nic do rzeczy; nawet jeśli się umie posłużyć prochem, czy rozłożyć go na części składowe — nie wynika z tego jeszcze, że wynalazło się proch. Zatem możesz się gniewać tylko na mnie bądź na każdego człowieka, który stwarza pozory wynalezienia tego, o czym mówiliśmy, ale z tego powodu nie musisz się złościć na sam projekt myślowy”.


Soren Kierkegaard - Okruchy filozoficzne. Chwila

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz