sobota, 24 grudnia 2016

Piorunująca wiadomość

W dalszym ciągu zajmujemy się Pawłową argumentacją przeciwko stanowisku Żydów. Pierwszym z argumentów było ponoszenie winy za potępianie pewnych postaw u innych, samemu będąc nieświadomym swojej wewnętrznej niespójności w czynieniu tegoż, polegającej na niedostrzeganiu faktu, że potępiając innych potępiali siebie. Drugim była niepamięć w stosunku do tego, że sąd Boży zawsze jest zgodny z prawdą. Obecnie zajmujemy się argumentem trzecim, czyli całkowitym niezrozumieniem przez nich biblijnego nauczania o dobroci Bożej, cierpliwości i pobłażliwości, wyrażonej w słowach: "lekceważysz... nie wiedząc [...]" Rz.2,4. Jest to, jak pamiętamy, postawa świadomie wybierająca niewiedzę, postawa lekceważąca: „nie wiedząc, że dobroć Boża do upamietania cię prowadzi". Szczegółowo zajęliśmy się słowem „prowadzi", dlatego teraz musimy rozważyć to wielkie i niezwykle ważne słowo „opamiętanie." Pozwólcie mi ponownie podkreślić jak ważnym jest, abyśmy widzieli, że jest to pierwsza rzecz, na którą trzeba zwrócić uwagę podczas głoszenia Ewangelii. Przede wszystkim Ewangelia wzywa nas do opamiętania. Podawałem wam różne fragmenty i pokazałem, że Jan Chrzciciel głosił chrzest opamiętania na odpuszczenie grzechów. Oto posłaniec Ewangelii. Nasz Pan chodził i wzywał wszędzie ludzi do opamiętania. Piotr w Dzień Pięćdziesiątnicy uwypukla jako piorunującą wiadomość: „Upamiętajcie się!", mówi, „i ochrzcijcie się w imię Jezusa Chrystusa". I, jak widzieliśmy, apostoł Paweł, żegnając się ze starszyzną efeską, przypomina im, że jego służba polegała na głoszeniu opamiętania się przed Bogiem i wiary w Jezusa Chrystusa. Kwestia porządku jest bardzo ważna. Z oczywistych względów jest to czynnik determinujący nasz sposób ewangelizacji i myślę, że zgodzicie się ze mną, iż jest to coś, o czym w dzisiejszych czasach mamy tendencję zapominać. Wydaje się, że ideą obecną w całej tej sprawie jest, by najpierw przyprowadzić ludzi do Chrystusa, a dopiero potem do pokuty. Z pewnością nie jest przypadkiem, że porządek Pisma jest zawsze odwrotny, i na pewno bardzo niebezpieczne dla nas jest, jeśli chcąc widzieć większe efekty odwracamy ten biblijny schemat, który zawsze charakteryzował sposób głoszenia Ewangelii przez Kościół, w każdym okresie przebudzenia i ożywienia. Nie jest niespodzianką, że obserwujemy dzisiaj niewiele dowodów na istnienie poczucia grzechu, rzadko widzi się też płaczących grzeszników; nie jest więc niespodzianką, że rzadko słyszymy kogoś, kto w obecności świętego Boga, przeżywa agonię duszy z powodu uświadomienia sobie swojej grzeszności. Jeśli nie głosimy opamiętania, to oczywiście nie mamy powodów, by tego oczekiwać. Jeśli cofniemy się i poczytamy historię przebudzeń w Kościele chrześcijańskim odkryjemy, że opamiętanie zawsze było elementem centralnym podstawowym. Póki co, poprzestanę na tym i przejdę dalej, musimy się bowiem zastanowić nad rzeczywistym znaczeniem opamiętania: „dobroć Boża do upamiętania cię prowadzi". Bardzo przekonującą metodą Przyjrzenia się temu terminowi jest wzięcie pod uwagę dwóch słów, łacińskiego, od którego pochodzi nasze angielskie słowo oraz greckiego. Słowo łacińskie (poenitentia — przyp. red.) oznacza „myśleć jeszcze raz", myślisz — jeszcze raz. Mówiąc inaczej, zwykle myślałeś w normalny dla siebie sposób, wezwanie do opamiętania zaś, które jest efektem dobroci Bożej, powinno spowodować zatrzymanie się i ponowne przemyślenie. Mamy wiele ilustracji takiego zachowania w Piśmie, ale jedno, które nieodmiennie mnie przekonuje znajdujemy w Ewangelii wg św. Mateusza 21:28-32, gdzie sam nasz Pan Jezus Chrystus, w tak zwanej przypowieści o dwóch synach, mówi o sprawie opamiętania: „Pewien człowiek miał dwóch synów. Przystępując do pierwszego, rzekł: Synu, idź, pracuj dziś w winnicy. A on, odpowiadając, rzekł: Tak jest, panie! Ale nie poszedł. I przystępując do drugiego, powiedział tak samo. A on, odpowiadając, rzekł: Nie chcę, ale potem zastanowił się i poszedł. Który z tych dwóch wypełnił wolę ojcowską? Mówią: Ten drugi. Rzecze im Jezus: Zaprawdę powiadam wam, że celnicy i wszetecznice wyprzedzają was do Królestwa Bożego. Albowiem przyszedł Jan do was ze zwiastowaniem sprawiedliwości, ale nie uwierzyliście mu, natomiast celnicy i wszetecznice uwierzyli mu; a wy, chociaż to widzieliście, nie odczuliście potem skruchy, aby mu uwierzyć". Drugi syn jest tutaj ważną postacią, widzimy też, że pierwszą cechą opamiętania jest „pomyśleć jeszcze raz". Mamy tu młodego człowieka, któremu ojciec nakazał pracować w winnicy. Początkowo mówi, że nie pójdzie, potem zaś widzimy go idącego do winnicy. Co mu się stało? Cóż, najwyraźniej musiał ponownie przemyśleć ojcowski nakaz — jeszcze raz. Zawsze stanowi to zasadniczą część opamiętania.


dr Martyn Lloyd-Jones - Boży sąd

czwartek, 28 lipca 2016

Apokalipsa chwały

Prorok Ezechiel mówi, że Pan 'włoży haki' w szczęki koalicji dowodzonej przez Rosjan i zmusi ich do wyruszenia przeciw Izraelowi w czasach ostatecznych (Ez. 38,8). Kolejne wersety wyjaśniają, że tym hakiem będzie ich pragnienie, aby 'brać łupy i grabić' (38,12) 
Osobiście uważam, że łupami, po które przybędą Rosjanie, będą arabskie pola naftowe Bliskiego Wschodu i wierzę też, że rosyjska inwazja na Izrael odegra w czasach ostatecznych dużo większą rolę niż to opisuje powieść "Pozostawieni". Oto według mnie najbardziej prawdopodobny scenariusz związanych z tym wydarzeń:
* Władze Autonomii Palestyńskiej podejmują próbę zajęcia całej Jerozolimy.
* Izraelczycy w szybkim tempie pokonują siły palestyńskie.
* Palestyńczycy zwracają się do państw arabskich o wsparcie militarne.
* Państwa arabskie przypuszczają zmasowany atak rakietami konwencjonalnymi na Hajfę i Tel-Aviv.
* Izraelczycy sięgają po arsenał nuklearny i całkowicie niszczą stolicę Syrii, Damaszek (Jer. 49 i Iz. 17)
* Świat arabski zwróci się do swojego tradycyjnego sojusznika - Rosji - o pomoc militarną w tym konflikcie.
* Rosjanie na tę prośbę skwapliwie przystają, dokonując inwazji na Izrael. Z pozoru będzie to miało służyć zniszczeniu Izraela, ale ich ukrytym, ostatecznym celem będzie przejęcie arabskich pól naftowych.
* Rosyjskie wojska zostają w nadnaturalny sposób zniszczone. 
* Cały świat ogarnia panika.
* W Unii Europejskiej, jakby znikąd pojawia się dynamiczny, obdarzony charyzmą przywódca, który deklaruje, że ma skuteczny plan pokojowy dla Bliskiego Wschodu. 
Podsumowując, stawiam tezę, że rosyjska inwazja przyczyni się do pojawienia się Antychrysta oraz wydarzeń prowadzących do zawarcia bliskowschodniego planu pokojowego, który poprzedzi okres Ucisku.
***
Pod koniec Tysiącletniego panowania Jezusa, ziemia jaką znamy, zostanie spalona ogniem i przekształcona w ziemię zupełnie nową. Na tej ziemi w swych uwielbionych ciałach, na wieczność zamieszkają odkupieni. Ich miejscem będzie Nowa Jerozolima, a pośród nich zamieszka zarówno Bóg Ojciec, jak i Syn Boży. Chwilę o tym pomyśl - wszystko co w tym świecie cenimy i uważamy za wartościowe, w jednej chwili zostanie strawione przez ogień. 
Wszystkie zasoby materialne i zaszczyty, jakie ten świat potrafi zaoferować, zmienią się w popiół. Jedyną rzeczą o nieprzemijającym znaczeniu, będzie decyzja, którą w tym życiu podejmiemy bądź też nie, związana z Jezusem. Ta decyzja rozstrzygnie o miejscu, w którym na wieki pozostaniemy. Będzie to albo niebo, albo piekło.

dr David Reagan - Gniew i chwała. Księga Apokalipsy. Boży scenariusz przyszłości.

środa, 1 czerwca 2016

Sola fide

Wiecie, wielu chrześcijan z Rzymu i z innych miejsc w końcu oddało życie za swoją wiarę: byli wrzucani na arenę lwom na pożarcie, ich domy zostały spalane, a oni sami stali się przedmiotem najokrutniejszej niesprawiedliwości, a jednak znieśli to mężnie. Dlaczego? Ponieważ wiedzieli nie tylko, w kogo uwierzyli, ale także w co uwierzyli. Byli tak ugruntowani w wierze, że stali niewzruszenie jak skały. A protestanccy reformatorzy i męczennicy Latimer (1490-1555 biskup angielski), Ridley (1500-1555 angielski biskup i męczennik) lub pozostali? Co zaprowadziło ich na stos? Odpowiedź jest tylko jedna: wiedzieli, w co wierzą! Czy wiecie, że niektórzy z tych ludzi umarli za naukę o usprawiedliwieniu jedynie z wiary? Kościołowi rzymskokatolickiemu nie podobała się ta nauka, więc powiedział: „Jeśli dalej będziecie głosić, że człowiek jest usprawiedliwiony jedynie z wiary, spłoniecie na stosie” - więc poszli na stos i chętnie spłonęli.
Zastanawiam się jednak, ilu rzekomych chrześcijan byłoby dzisiaj gotowych na to samo - nie mówię jedynie o liberalnych czy modernistycznych chrześcijanach, ale także o chrześcijanach ewangelikalnych. Wkrada się między nas przerażająca tendencja, twierdząca, że takie rzeczy nie mają znaczenia. Męczennicy byli ludźmi, którzy wiedzieli, w co wierzą. Zdawali sobie sprawę z tego, że nauka o usprawiedliwieniu przez wiarę jest tak istotna, tak znacząca, że nie odrzuciliby jej za żadną cenę, nawet za cenę własnego życia. W ten sam sposób Ridley i Cranmer (1489-1556 arcybiskup Canterbury) obstawali szczególnie mocno przy kwestii wieczerzy Pańskiej. Mówili: „Nie otrzymujesz łaski, gdy spożywasz chleb, o którym mówi się, że podlega procesowi przeistoczenia, transsubstancjacji. To kłamstwo. Spożywanie chleba nie udzieli w sposób mechaniczny łaski”. Poszli za to na stos. Widzicie, jak ważna jest znajomość doktryny, nauki! I jakimż zaprzeczeniem Pisma jest powiedzenie, że nie ważne, w co wierzysz, o ile w ogóle nazywasz się chrześcijaninem albo, że nie musisz trzymać się tych doktryn jako absolutów. Według tej linii rozumowania następnym logicznym stwierdzeniem byłoby powiedzenie, że dopóki człowiek myśli, że jest chrześcijaninem, pracujmy z nim i niech Bóg go błogosławi. To nie jest nauczanie Listu do Rzymian, a ludzie wierzący w ten list umierali, by potwierdzić jego wagę. Oby Bóg objawił nam swą prawdę, byśmy również byli przygotowani, by przy niej obstawać.

***


Paweł gorąco pragnie udać się do Rzymu. Ale jakiż to kontrast ze współczesnym rzymskim papieżem! Zauważcie, że Paweł nie mówi, że  gdy przyjedzie do Rzymu będzie gotów z przyjemnością udzielić im audiencji. Nie ma tu nic takiego. Będzie jednym z nich, zamieszka wśród nich. (…)
Drodzy przyjaciele, mówię o tych sprawach, ponieważ żyjemy w czasach gdy wielu protestantów sądzę, że z powodu straszaka, jakim wydaje się być komunizm (Autor wygłosił to kazanie, gdy w Europie komunizm był znaczącą potęgą) -zdaje się niemal zgadzać z tym poglądem na istotę Kościoła. Ale to całkowite zaprzeczenie tego, co mówi Nowy Testament. Musimy jeszcze raz spojrzeć na tę kwestię. Oto największy apostoł, jakiego kiedykolwiek widział Kościół, a jednak spójrzmy na niego: jest pokorny, łagodny, uniżony. „To znaczy, aby doznać wśród was pociechy przez obopólną wiarę, waszą i moją” -oto czego oczekuje od tego spotkania. Ani tu, ani w żadnym innym miejscu Nowego Testamentu nie znajdujemy żadnej monarchicznej koncepcji zarządzania Kościołem. Żadnej! Nie ma nawet cienia wskazówki czy sugestii władzy papieskiej. Wręcz przeciwnie. Papizm został zapożyczony od cesarstwa rzymskiego. Nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. To zafałszowanie Pisma Świętego. Ujmuję to w ten sposób, ponieważ czuję i jestem coraz mocniej przekonany, że ta kwestia była zawsze i nadal jest największą przeszkodą dla prawdziwego przebudzenia w Kościele. Niestety, nastał dzień, kiedy cesarz zwany Konstantynem który stał się chrześcijaninem powiedział, że jego cesarstwo powinno również stać się chrześcijańskie. Niestety, Kościół zgodził się na kompromis ze światem. Cały ten pomysł wprowadził do Kościoła książąt, panów i możnowładców, do których można podchodzić jedynie na pewną odległość i którzy mogą udzielać błogosławieństw, ale zdają się nigdy niczego nie przyjmować od innych. Wszystko to różni się od tego, co znajdujemy w tym miejscu, prawda?


***

A trzecim elementem ogólnej definicji zbawienia jest to, że przywraca nam ono nadzieję chwały. Gdy człowiek popadł w grzech, gniew Boży spoczął nad nim, a gniew Boży posyła winnych na zagładę. Musimy zostać zatem wybawieni od zagłady, musimy zostać uratowani przed nadchodzącym gniewem. Zwróćcie uwagę na poselstwo, które głosił Jan Chrzciciel: Upamiętajcie się. Wzywał ludzi, by przyjmowali chrzest opamiętania na odpuszczenie grzechów. "Ratujcie się z tego przewrotnego pokolenia. Uciekajcie przed nadchodzącym gniewem". Nasz Pan powtarza dokładnie te same słowa. Nie są one dzisiaj popularne, ale stanowią zasadniczą cześć zbawienia. Pozwólcie, że powtórzę: człowiek znajdujący się w grzechu podlega gniewowi Bożemu, a gniew Boży skazuje na zatracenie, na zagładę i musimy zostać uratowani od zagłady. Zbawienie tego dokonuje. Daje nam „nadzieję chwały”. Daje nam możliwość spędzenia wieczności w obecności Boga i Jego chwały! To zasadnicza cześć zbawienia. I jeśli nie mówimy o niej, nie przedstawiamy pełnej definicji tego cudownego słowa.

dr Martyn Lloyd-Jones - Boża Ewangelia

środa, 25 maja 2016

Temperamenty i inne filozofie

Mamy różne temperamenty i istnieją tacy, którzy mają pogodny, optymistyczny temperament sangwinika. Wszyscy wiemy, że są oni przeciwieństwem typu depresyjnego (jakim był Tymoteusz), który zawsze widzi trudności i jest zawsze pełen złowieszczych przeczuć. Istnieje też inny typ ludzi. Pamiętamy ich z okresu obu wojen. Bez względu na to, ile bitew przegraliśmy, bez względu na to, jak źle toczyły się sprawy, tacy ludzie stale uśmiechając się zapewniali, że wszystko będzie dobrze. To bardzo atrakcyjna i interesująca teoria, ale oczywiście całkowicie błędna. (...) 
Wiemy bardzo wiele o apostole Pawle, ale gdyby była tylko jedna rzecz, którą moglibyśmy powiedzieć o nim z całą pewnością, powiedzielibyśmy, że nie był urodzonym optymistą. Z natury był pesymistą. Był bardzo wrażliwym człowiekiem, żyjącym w stałym napięciu i łatwo się zniechęcającym.(...) 
Nie ważne, jaki jest twój temperament, nie ważne, jakim jesteś typem psychicznym, nic się nie liczy w porównaniu z mocą ewangelii. Widzisz, ewangelia nie zależy od nas, ale od mocy Bożej. To pierwsza wielka zasada i dlatego ją podkreślam.
***
Epikurejczyk był człowiekiem, który nie myślał zbyt wiele. W każdym razie rezultatem jego myślenia było przekonanie, że im mniej się myśli, tym lepiej. Przede wszystkim należy dobrze się bawić, a jeśli chcesz się dobrze bawić, nie powinieneś myśleć zbyt wiele, tylko oddać się przyjemności.
Stoik był poważnym, myślącym człowiekiem, który uczciwie wierzył, że trzeba stawiać czoła faktom, jakie niesie ze sobą życie. A zrobiwszy to, doszedł do wniosku, że życie jest ciężkim kawałkiem chleba i trudnym zadaniem, dlatego też jest tylko jeden sposób, by przez nie przejść - należy mianowicie narzucić sobie surową dyscyplinę. Życie - powiada stoik -może cię zaatakować, sponiewierać i pokonać, a wielką sztuką życia jest utrzymanie się na nogach. Jedynym sposobem, by to osiągnąć jest usztywnienie swoich ramion, zaciśnięcie zębów i oddanie się filozofii odwagi, mówiąc: „Będę człowiekiem!"
Bez względu na to, co się wydarzy, będziesz trwał na posterunku, będziesz szedł do przodu i wytrwasz do końca. Filozofia wytrwałości, filozofia odwagi, filozofia zaciskania zębów. Na naturalnym, ludzkim poziomie stoicyzm jest wspaniałą rzeczą, ale to nie jest chrześcijaństwo.
***
W chwili, w której człowiek zaczyna poważnie myśleć o życiu i uświadamia sobie, że ma duszę - duszę, o której zapomniał, którą całkowicie zaniedbywał i dla której w ogóle nic nie robił. W chwili, w której uświadamia to sobie i widzi, że istnieje Bóg, przed którym będzie musiał stanąć i zdać rachunek ze swego życia, jego pierwsza i instynktowna reakcja jest nieodmiennie taka: „Nagle to zobaczyłem” - powiada -„Zapomniałem o tym wszystkim. Żyłem, jakbym był zwierzęciem. Ale teraz widzę, że jestem człowiekiem. Mam duszę i muszę liczyć się z Bogiem. Potrzebuję Bożych błogosławieństw. Jak mogę je zdobyć? Cóż, muszę zacząć. Muszę zacząć nową kartę, muszę zacząć nowe życie. Muszę zacząć czytać Biblię, muszę zacząć się modlić. Może dobrze byłoby porzucić dotychczasowy zawód. Dobrze byłoby zostać mnichem czy pustelnikiem. Muszę dostać się do klasztoru, to jest praca na pełny etat. Będę prowadzić takie życie, żeby podobało się Bogu, żeby Bóg mnie przyjął i zaczął mi błogosławić”.
Czyż nie tak? Czy nie taka jest nasza instynktowna reakcja? Czy nie takie jest powszechne wyobrażenie na temat tego, co znaczy być chrześcijaninem? Zadaj sobie pytanie - jaki jest twój pogląd na to, co czyni człowieka chrześcijaninem? Kim jest chrześcijanin? Myślę, że stwierdzisz, że z natury od czasu do czasu miałeś takie zdanie: chrześcijanin jest dobrym człowiekiem. Chrześcijanin jest człowiekiem, który czyni dobro; próbuje nie czynić zła i czyni tyle dobra, ile tylko może. To jest chrześcijanin.
Oczywiście ze strony nauczania Kościoła chrześcijańskiego otrzymałeś wiele zachęty utwierdzającej cię w tym fałszywym poglądzie. Kościół rzymskokatolicki istotnie tak naucza. Wiem, że powiada, iż Kościół zbawia cię, ale poprzez sakramenty i obrządki zostawia pewną część tobie. Kładzie ogromny nacisk na współdziałanie. To synergizm. W istocie, przeważającym i najbardziej popularnym wyobrażeniem chrześcijaństwa jest to - zgodzicie się - że chrześcijaństwo oznacza naśladowanie Chrystusa. Jak to wspaniale brzmi! Stajemy na naszych nogach, składamy wielką ofiarę i idziemy za Chrystusem. Ludzie to lubią. Odwołuje się to do ludzkiego poczucia heroizmu i poświęcenia się, a ludzie, którzy tak czynią są uważani za największych chrześcijan tego stulecia, ponieważ porzucili tak wiele i zrobili to czy tamto. To właśnie powiadają - czyni człowieka chrześcijaninem. Ludzkie wysiłki, uczynki, działania - wszystko to rzeczy, które czynią człowieka chrześcijaninem.
Inni ujmują to bardziej w kategoriach tak zwanego mistycyzmu, ale w końcu dochodzą dokładnie do tego samego. To system, który zostawia wszystko w twoich rękach. Musisz spędzać całe godziny na kontemplacji i medytacji. Musisz umrzeć dla samego siebie. Musisz przejść przez ciemną noc duszy. Musisz bardzo wiele czytać - czytać książki filozoficzne i te, które dotyczą mistycyzmu, a to oznacza surową i twardą dyscyplinę i zapieranie się samego siebie dopóki w końcu po przejściu tych wszystkich etapów nie „dojdziesz do celu”. Oto istota mistycyzmu. (...)
Pozwólcie, że powiem to najprościej jak potrafię. Czy w tej chwili opierasz się na czymś w sobie samym? Jeśli tak, nie jesteś chrześcijaninem. Czy opierasz się na tym, że wychowałeś się w chrześcijańskim kraju? Niech Bóg się nad tobą zmiłuje! Jeśli ciągle myślisz, że to chrześcijański kraj, obawiam się, że nie mówimy tym samym językiem. Czy opierasz się na tym, że zostałeś ochrzczony jako dziecko, albo że przyjąłeś chrzest jako dorosły czy na tym właśnie się opierasz? Czy opierasz się na tym, że jesteś członkiem jakiegoś Kościoła, że twoje imię jest na liście członków - czy tak jest? Niech Bóg się nad tobą zmiłuje! Każdy może się gdzieś zapisać, zwłaszcza dzisiaj, gdy nie ma w tej kwestii żadnych przeszkód. Czy opierasz się na tym, że uczyniłeś wiele dobra? Czy opierasz się na tym, że nigdy się nie upiłeś, że nigdy nie popełniłeś cudzołóstwa, że nie jesteś mordercą - czy na tym właśnie się opierasz? Jeśli tak, powiadam ci, jesteś na zewnątrz!
***
Człowiek ciągle wierzy, mimo dotychczasowych porażek, że może uczynić ten świat doskonałym światem i że powinniśmy koncentrować się na tym świecie, doprowadzić go do porządku i uczynić lepszym miejscem.
Nie zrozumcie mnie źle. Oczywiście, wszyscy wierzymy w czynienie tego świata lepszym i wszyscy, którzy mają jakieś poczucie, muszą wierzyć w słuszność pewnych politycznych i społecznych akcji. Ale - właśnie, jest istotne „ale” nauczanie biblijne kładzie nacisk na coś innego. Czy nam się to podoba, czy nie, Biblia mówi jasno i wyraźnie, że ten stary świat jest złym i potępionym światem, światem który spotka zagłada. To właśnie głosi chrześcijański realizm. Zgodnie z nauczaniem biblijnym najbardziej zwiedzionym człowiekiem jest ten, kto wierzy, że możemy doprowadzić świat do porządku przez polityczne i społeczne działania. Taki człowiek jest największym ze wszystkich głupców.


dr Martyn Lloyd-Jones - ...nie wstydzę się...


poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Sola gratia

Czy miesiąc miodowy musiał się skończyć? Mój się skończył. Przeżywałem miesiące potężnych chwil z Bogiem, ale to wszystko się skończyło. Jednak pamiętajcie, że to nie Bóg zakończył ten miesiąc miodowy. Ja to zrobiłem poprzez legalizm. Podejrzewam, że to przytrafia się większości chrześcijan. Rozpoczynamy nasze życie z Chrystusem całkowicie poprzez łaskę, dar sprawiedliwości. Ale później nie możemy pozostać w tym miejscu i tam wzrastać. Łaska jest zbyt radykalna jest diametralnie inna od systemu, w którym jesteśmy zanurzeni w tym świecie. Nasz świecki system definiuje wartość człowieka głównie ze względu na jego produktywność, piękno, władzę czy bogactwo. Dlatego nie czujemy się pewnie w stosunku do łaski i ponownie chwytamy się legalistycznych osiągnięć jako podstawy do bycia zaakceptowanym. Legalizm to jakakolwiek, podjęta z naszej strony, oparta na prawach próba uzyskania usprawiedliwienia dla nas w oczach Boga. Legalizm to w istocie samousprawiedliwienie. Jest to nasza próba stania się wystarczająco dobrym, aby kontrolować Boga.
Ale Bóg wykorzystuje tutaj twardość naszej czaszki! Ból i pycha naszego legalizmu ostatecznie prowadzą nas z powrotem do usprawiedliwienia z wiary. Począwszy od Rzymian 3:20 widzimy podstawy tego procesu.
(...)
Faktem jest, że już niemal od czterdziestu lat widzę, jak to przesłanie łaski prowadzi do posłuszeństwa. Możliwe jest zachęcenie do posłuszeństwa i oglądanie, jak piękne posłuszeństwo rozwija się w życiu ludzi dzięki przesłaniu łaski, nie uciekając się do legalizmu, przymuszania czy manipulacji. Możemy głosić przekonywające przesłania, przyprawione obfitą łaską.
Mam nadzieję, że jest to jasne w tej książce, że usprawiedliwienie w oczach Boga poprzez łaskę nie oznacza, że nie mamy już więcej potrzeby duchowego rozwoju czy uświęcania się. Nie ma mowy. (...) Prawdziwe posłuszeństwo to nie jest zwykłe wykonywanie mechanicznych zasad (aby otrzymać błogosławieństwo lub aby uniknąć kary), lecz jest odpowiedzią na Bożą łaskę, pełne mocy Ducha Świętego.
(...)
Ludzkie psychologiczne metody walki przeciwko prawdziwemu poczuciu winy są jak pistolety na wodę walczące z płonącym lasem. Arsenał psychologii humanistycznej obejmuje hasła: „Hej, wszyscy mamy wady”, „Hej, nie ma prawdy absolutnej ”, „Powiedz sobie, że jesteś w porządku i że wszyscy inni też są w porządku”, „Przebacz sobie” lub „To jest wina twoich rodziców”.
Powiem wam, że to nie działa! Ale wy prawdopodobnie już o tym wiecie. Psychologia humanistyczna ostatecznie jest bezbronna, jeśli chodzi o usunięcie poczucia winy. (...) Biblia mówi: „Bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia” (Hbr 9:22).

Jeff Harkin - Łaska Boża i nic więcej

sobota, 9 kwietnia 2016

Koniec początkiem

On jest obecny na tych wszystkich wysypiskach: smród beznadziei. Gdybyśmy - ja albo ty - odwiedzili to miejsce, zobaczylibyśmy i poczulibyśmy smutek. Chavez usłyszał - i usłyszał nie to, co było, ale to, co mogło być. Usłyszał muzykę wyłaniającą się z nędzy. Muzykę nadziei. Orkiestra znana jest obecnie jako Landfill Harmonic (Harmonia Wysypiska Śmieci - przyp. tłum.). Ta nazwa ma pokazać, że można żyć w norze, ale nadal mieć poczucie humoru. Oto orkiestra stworzona z dzieci, które żyją na złomowisku i grają na instrumentach zrobionych z odpadów. Możesz odpalić komputer i obejrzeć to w tym momencie na YouTube. Ty i ja żyjemy w kulturze wyrzucania. Nigdy nie pomyślelibyśmy o tym, że można otrzymać piękno z recyklingu - nie wtedy, gdy pod nosem mamy strony internetowe z pięknymi, błyszczącymi, nowymi rzeczami. Zniszczysz coś? Wyrzucasz. Zastępujesz. Wracam jednak do czytania ewangelii i towarzyszy mi ścieżka dźwiękowa. Wydaje się, jakby muzyka Landfill Harmonic rozbrzmiewała na każdej stronie. Słyszę ją, ponieważ znam całą historię i widzę powiązania. Jezus opuścił tron w niebie dla ziemskich slumsów na wysypisku śmieci. Zrezygnował z doskonałości na rzecz złamania i bólu. I powiedział: „Stwórzmy orkiestrę!". Usłyszał płacz i zawodzenie i zamienił je w śmiech. Nazwali Go głupcem, błędnie myślącym fanatykiem. Otaczała Go beznadzieja, ale nawet jeśli dałbym ci możliwość stukrotnego zgadywania, nigdy nie wymyśliłbyś pełnego obrazu tego, co Jezus może zrobić, gdy kopie w tym obrzydliwym wzgórzu i natyka się na odrzucone, zniszczone fragmenty życia.
(...)
My jesteśmy tymi ludźmi, którzy spędzają godziny na portalach społecznościowych, starając się przekonać innych, że nasze życie jest lepsze niż ich. Większość z nas gdzieś w głębi serca ma świadomość, że wiele elementów wydaje się szwankować. Ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby uniknąć prawdy o naszej prawdziwej kondycji. W naszej głowie jest zbyt wiele głosów, które mówią, żeby nie przejmować się małymi rzeczami, a to wszystko są małe rzeczy. Zapytaj kilku znajomych na Facebooku, a oni w kilku słowach przekonają cię, że wcale nie jesteś złamany. Kilkuset znajomych na portalu społecznościowym nie może się mylić, prawda? W naszej głowie jest zbyt wiele głosów, które mówią, żebyśmy zachowali pozory, bo inaczej nasze życie się rozpadnie. Zbyt wiele głosów mówi nam, żebyśmy się bawili, a jeśli nie będziemy myśleć o złych rzeczach, to one w końcu odejdą. Dlatego właśnie ludzie naszych czasów stali się mistrzami iluzji, ekspertami w ukrywaniu bólu, ludźmi nadużywającymi leków, niewolnikami długów finansowych, naśladowcami fanaberii, szukającymi pocieszenia w samotności. Wszystko to dlatego, że nie rozumiemy, że jedynym rozwiązaniem dla bycia złamanym jest... złamanie. Przez złamanie rozumiem przyznanie się do niego, pełną i niezachwianą akceptację tego, że jesteśmy bankrutami, ubogimi w duchu i nie mamy niczego do zaoferowania. W naszej kulturze jest to sprzedaż agresywna. Niewielu ludzi zapłaci setki dolarów za uczestnictwo w seminarium, które pomoże im doświadczyć złamania. Mogą nie chcieć wziąć w nim udziału, nawet jeśli otrzymaliby za to setki dolarów. Złamanie nie jest trendem na Twitterze. Nie ma go w niczyim CV i nie jest również strategią biznesową. Jest jednak jedyną nadzieją, jaką ma dla nas Jezus. Odwróconą do góry nogami i wywróconą na lewą stronę drogą, która jest jednocześnie jedyną właściwą ścieżką prowadzącą w górę. Zaakceptuj ten paradoks: złamanie jest drogą do całości.


Kyle Idleman - Koniec mnie

Nawróceni księża

Wtedy właśnie zacząłem powoli dostrzegać światło, i to mimo pozostawania w kościele katolickim. Dobiegały końca moje studia teologiczne, ale z pewnością to nie one pozwalały mi dostrzegać to światło, nie pochodziło ono też od moich wykładowców, nie wynikało z rutynowych modlitw ani z posłuszeństwa papieżowi. To pewne. Bóg posłużył się faktem, że czytałem i studiowałem Biblię, Jego Słowo. Już wcześniej czułem niewytłumaczalny pociąg ku Słowu Bożemu, dostrzegając tam coś czystego i prawdziwego, coś, co przemawia do serca i co mogę zrozumieć, coś więcej niż dzieło człowieka. Więc czytałem i studiowałem Biblię z całą uwagą, a czyniąc to zacząłem sobie uświadamiać, że podstawowa różnica między chrześcijaństwem a religiami pogańskimi tkwi zasadniczo nie tyle w przykazaniach i doktrynach, co w Osobie Jezusa Chrystusa. Zacząłem rozmyślać nad tym, co Pismo ma do powiedzenia o Nim i o Jego dziele odkupienia, i zaczął się On dla mnie stawać coraz bardziej realny. Powoli, niby wschodzące słońce, Chrystus wznosił się coraz wyżej ponad horyzont mego życia. Choć nadal trzymałem się wielu doktryn rzymskich, to działo się ze mną coś niezwykłego. E.L.

(...)

Dopóki Bóg w swojej łasce nie zbawił mnie, nikt nie potrafiłby mnie przekonać do wyjścia z katolicyzmu. Kiedy jednak Pan mnie zbawił i objawił swą wielką miłość, gdy po raz pierwszy usłyszałem jego cichy, łagodny głos, nietrudno było mi zastosować się do Jego polecenia i wyjść z kościoła katolickiego. Miłuję Go bardzo, bo to On pierwszy mnie umiłował. Był czas, gdy uważałem Kościół rzymski za jedyny prawdziwy Kościół Jezusa Chrystusa na ziemi. Kiedy w mojej obecności jakiś nominalny protestant zauważył: „Cóż tam takiego — religia. Jedna jest taka sama dobra jak druga", odpowiadałem: „Owszem, jedna religia może być równie dobra jak druga, ale tylko jedna religia jest prawdziwa, a jest nią katolicyzm". Dziękuję Bogu, że otworzył mi oczy. Dziś wiem, że Kościół, który szczyci się posiadaniem widzialnej głowy (papież rzymski), widzialnych znaków łaski (sakramenty), widzialnych następców apostołów (biskupi i kapłani), Kościół, który wymaga obecności obrazów i posągów, aby przypominały o Bogu - nie może być prawdziwym kościołem Jezusa Chrystusa. Prawdziwy Kościół jest zbudowany na wierze — wierze w nieomylne Słowo Boże. Prawdziwie na nowo narodzeni chrześcijanie nie potrzebują „widzialnego" papieża, gdyż mają już Pana — niewidzialnego, Głowę prawdziwego Kościoła. Wierzący otrzymali zapewnienie: „Gdy bowiem będziecie je [wymienione cechy] mieli i to w obfitości, nie uczynią was one bezczynnymi ani bezowocnymi przy poznawaniu Pana naszego Jezusa Chrystusa" (2P 1,8). Są oni podobni do Mojżesza, który „widział Niewidzialnego" (Hbr 11,27). Wierzący tacy nie potrzebują też widzialnych znaków łaski, jak msza i sakramenty, bo ich zbawienie zostało wypisane w ich sercach przez Ducha Świętego, kiedy złożyli całkowitą ufność w Jezusie Chrystusie jako swym Zbawcy. Nie potrzebują też widzialnych następców apostołów, gdyż z Pisma Świętego wiadomo im, że to Bóg sam powołuje duchowych przywódców według swej woli, gdy pragnie, by to oni karmili jego Kościół bezcennym Słowem Bożym. Wierzący ci nie potrzebują obrazów i posągów, które przypominałyby im o Bogu, bo wierny wizerunek Chrystusa mają w Słowie Bożym - Biblii. Poza tym Bóg potępił - jako bałwochwalstwo - czynienie i czczenie obrazów i posągów (Wj 20,3-5). R.J.

(...)

Świadectwo nawróconego księdza Guida Scalziego

Nasz rodzinny dom w Mesoraca stał w niewielkiej osadzie zwanej Filippa, położonej w sąsiedztwie klasztoru Franciszkanów, usytuowanego na szczycie malowniczego wzgórza. Tam właśnie chadzałem na mszę.

Uniesienie i klasztor

Jednego poranka wzruszyłem się szczególnie głęboko na dźwięk kościelnych organów —budziła się akurat wiosna, a ja czułem powiew czegoś, co nowe i nieznane. Zrodziła się we mnie niezwykła tęsknota, uczucie wydające się sięgać głębin duszy. Pomyślałem, jak cudnie byłoby spędzić resztę życia w klasztorze, w jedności z Bogiem i przyrodą. Gdy matka wracała z kościoła, wyszedłem jej naprzeciw wołając: „Mamo! Jak by to było dobrze, gdybym został księdzem!” Była wniebowzięta- i to mało powiedziane! Jej szczęście rosło w następnych dniach, gdy upewniałem ją, że coraz bardziej utwierdzam się w tym, co uznałem za Boże powołanie. Przekonałem mamę, żeby poszła ze mną do klasztoru porozmawiać z ojcem przełożonym. Ojciec przełożony wydał się usatysfakcjonowany powagą moich zamiarów i oznajmił matce, że któregoś dnia na pewno zostanę kapłanem. W końcu dyrektor seminarium franciszkańskiego, zwanego „Uczelnią Serafińską”, przyjął mnie do swojej szkoły. 28 września 1928 roku rozstałem się z rodziną i w towarzystwie ojca Carla pojechałem do seminarium, do prowincji Cosenza.

Lód zamiast mydła, religijność miast miłości

Podczas podróży myśli wędrowały ku najbliższym, których opuściłem. Później po kryjomu często ocierałem łzy płynące mi po policzkach. Pierwsze dni w seminarium minęły w pośpiechu i zamieszaniu. Przybywali nowi i zrobił się bałagan, bo nie każdy chłopiec umiał prędko przystosować się do rygorów nowego życia, tak różnego od dotychczasowej swobody. Gdy nadeszła zima, dokuczały mi odmrożenia, grypa i inne dolegliwości. Szkoła nie była ogrzewana. Z samego rana na dźwięk dzwonka przemierzaliśmy otwarty dziedziniec, by obmyć twarze przy studni, bo bieżącej wody nie było. Woda zamarzała w miskach, tak że trzeba było rozbijać lód; lodu używaliśmy zresztą jako mydła. Bywało, że dopiero po dwu, trzech dniach odważaliśmy się na kolejną toaletę twarzy. Ciężkie to było życie. Zimno działało zniechęcająco, mój zapał stygł z dnia na dzień. Usiłowałem przezwyciężać te trudności, a jednak coraz bardziej zamykałem się w sobie. Ze zdumieniem zauważałem, że mimowolnie uderzam w płacz. W takich chwilach nikt nie umiał mnie pocieszyć. Jednego razu ojciec Carlo, zdenerwowany moimi „fochami”, podszedł i zaczął mnie bić dłońmi, potem pięściami, a w końcu kopać. Muszę przyznać, że bezlitosne ciosy osiągnęły zamierzony cel: Postanowiłem, że przebrnę przez to seminaryjne życie, nawet jeśliby miało stać się jeszcze okropniejsze.

„Brat Szczęśliwy”

Szybko nauczyłem się, że nie mogę ufać nikomu i że nie istnieje nikt taki jak przyjaciel. Wydawało się, że szpieg stoi za każdym rogiem. Z pierwszych czterech lat seminarium nie pozostało mi wiele wspomnień. We wrześniu 1932 roku wyjechałem do klasztoru, gdzie spędziłem rok w nowicjacie. Według reguły nowicjatu Zakonu Braci Mniejszych św. Franciszka w dniu wstąpienia do zakonu otrzymuje się nowe imię. Od tamtej pory znano mnie zatem jako „brata Felice” (czyli „Szczęśliwego”). Do dziś pamiętam straszliwą nudę męczącą nowicjuszy. Wynikała z wymuszonego próżnowania spowodowanego sztucznie wytworzoną samotnością. Mimo że nowicjusze to ludzie mający wzrastać w poznaniu dróg Bożych, to w rzeczywistości patrzą na siebie spode łba, zazdrośni o drobnostki, gotowi do kłótni i obelg.

Bolesne rozczarowanie

Rok w nowicjacie zakończył się 4 października 1933 roku obrzędem ślubów zwykłych. 7 lipca 1940 roku przyjąłem święcenia kapłańskie. Gratulacje złożył mi biskup, przełożeni i obecni przy ceremonii księża. Byłem szczęśliwy i nad wyraz radosny. W końcu przecież zostałem księdzem. Jednakże podczas pierwszej odprawianej przez siebie mszy czułem się jak oszust, jak aktor w roli, do której mnie przypisano. Nie było we mnie radości ani zadowolenia. Gdzież podziała się ta obecność Boża, którą — jak mi obiecywano — miałem się namacalnie rozkoszować każdego dnia? Była to czcza formalność, tylko pustka. Po kilku latach w klasztorze św. Franciszka z Asyżu, gdzie uczyłem włoskiego, historii, geografii i religii na poziomie gimnazjum, przeniosłem się do klasztoru w Bisignane (Cosenza), a potem do Reggie Calabria. Tam właśnie pierwszy raz spotkałem chrześcijan ewangelikalnych.

Źródło wody żywej

Gdy 15 sierpnia 1945 roku mijałem Ewangelikalny Kościół Baptystyczny w Reggie Calabria, naszła mnie chęć spotkania się z pastorem. Jednego więc dnia zdobyłem się na odwagę i napisałem do niego list z prośbą o spotkanie. „Proszę bardzo, z przyjemnością zobaczę się z księdzem w dogodnym terminie” — odpowiedział Salvatore Tortorelli. Podczas rozmowy zachęcił mnie do czytania Biblii. „Proszę czytać z otwartym sercem i bez odgórnych uprzedzeń” — poradził. Po powrocie do klasztoru zabrałem się do lektury włoskiego przekładu Pisma Świętego. Dla mojego ducha i duszy było to jak źródło wody dla spragnionego, przejrzenie dla ślepca. Każda stronica przynosiła niespodzianki i nowe światło, jak gdyby ktoś otworzył okna w ponurym więzieniu. „Jak to możliwe?” — mówiłem sam do siebie. — „Jak to możliwe, że przeżyłem tyle lat nic nie wiedząc o tych wspaniałościach?” Pewnego dnia zwierzyłem się ze swych przeżyć pastorowi Tortorellemu. „To Pan cię wzywa, abyś zerwał z kłamstwem. Zostaw wszystko i nawróć się na Ewangelię Jezusa Chrystusa”. Przed opuszczeniem klasztoru powstrzymywały mnie jednak dwie sprawy. Po pierwsze, bałem się piętna osoby wzgardzonej, księdza pozbawionego godności kapłańskiej. Po drugie, lękałem się wejścia w nieznany świat bez żadnego zabezpieczenia, pracy. To ostatnie było szczególnie ważne, gdyż artykuł 5 konkordatu zawartego przez państwo włoskie z Watykanem zabraniał zatrudniania byłych księży. W takiej sytuacji nie potrafiłem się zdecydować na opuszczenie zakonu.

„Jezus chce cię zbawić”

Niebawem przeniesiono mnie do klasztoru w Staletti. Idąc raz ulicą, usłyszałem, że ktoś mnie woła. Odwróciłem się i ujrzałem, że jakiś chłop daje mi znaki. Chciałem przekazać pozdrowienia od pastora baptystów z Reggie Calabria. Byłem tam w zeszłym tygodniu, i powiedział mi, że jest u nas teraz ksiądz Guido Scalzi, który sympatyzuje z chrześcijaństwem ewangelikalnym. Wyjaśnił, że należy do wspólnoty w pobliskiej Gasperinie, sześć kilometrów od Staletti, a jego pastor Domenico Fulginiti chciałby się ze mną spotkać. Odparłem, że z radością przyjdę. Spotkanie nastąpiło po paru dniach. Wieczorem poszedłem pod wskazany adres. Dom był niewielki i skromnie urządzony, typowe domostwo kalabryjskich wieśniaków: stół, parę krzeseł, piec, przy nim blachy piekarskie i dwa sita do przesiewania mąki na chleb; na ścianie wisiały garnki, patelnie. Przez otwarte drzwi dojrzałem drugi pokój, służący za sypialnię. Pastor nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Nosił skromniutki garnitur bez krawata; widać było, że to zwykły chłop. „To ci dopiero pastor” — myślałem sobie, gdy się przedstawiał. Myślałem, że lada chwila wyjmie swoją Biblię i zacznie mnie nawracać, ale on patrząc na mnie z wielką życzliwością rzekł: — Wiesz już, co trzeba, o Słowie Bożym. Teraz trzeba ci tylko zbawienia. Jezus chce cię zbawić. Umarł na krzyżu, by zbawić twoją duszę. Dalej mówił coś o „nowym narodzeniu”, którego dostępuje się przez wiarę w zbawczą krew Jezusa. Opowiedział też historię Nikodema, który przyszedł zobaczyć się z Jezusem nocą. I powtórzył pod moim adresem słowa Mistrza: — Ty jesteś nauczycielem Izraela, a tego nie wiesz? „Nowe narodzenie. . . Gdybym tylko mógł się narodzić na nowo” — myślałem. — „Gdyby tylko zatrzeć bolesną przeszłość, wszystkie błędy, złudzenia, grzechy, cały brud i błoto, w jakim od lat tkwi moja dusza. . . Gdybym tylko mógł zacząć nowe życie, czyste w oczach Boga i ludzi. Gdybym tylko mógł się na nowo narodzić. . . ”

Modlitwa wiary

— Musisz się na nowo narodzić — powtórzył ciepło wieśniak. Nie wiedziałem, co odrzec, ale cieszyłem się, że zgadzam się z nim we wszystkim, co mówi z takim wielkim przekonaniem. Mówił prosto; w jego słowach nie było wyższości ani też śladu profesorskiej swady. Po chwili wstał i powiedział:

— Jeśli się zgodzisz, moglibyśmy się pomodlić, zanim się rozejdziemy.

— Oczywiście — odparłem.

Ukląkł wznosząc ręce ku niebu i zamknąwszy oczy pogrążył się w modlitwie. Moje oczy były szeroko otwarte. Zaczął dziękować Bogu za to, że mogłem usłyszeć Ewangelię zbawienia. Prosił Boga, żeby oczyścił moje serce z wszelkiego grzechu i obmył mą duszę bezcenną krwią Jezusa, swego Syna Jednorodzonego, który umarł na krzyżu, aby zapłacić za me odkupienie. Modlił się jakiś czas. Klęczałem, zakłopotany, z pewnym dystansem słuchając go i uśmiechając się pod nosem, gdy wspomniał o mych grzechach. Jakie mógł mieć o tym pojęcie? Patrzyłem: miał wciąż zamknięte oczy i wznosił ku górze ręce w błagalnym geście. Cała jego sylwetka świadczyła o żarliwości modlitwy. Była to zaprawdę modlitwa wiary; jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś tak się modlił. A przecież właśnie to musiała być najautentyczniejsza modlitwa, w pełni zgodna ze słowami Jezusa, który przestrzegał przed mechanicznym wielomówstwem, a zachęcał do modlitw o potrzeby chwili. Cóż było w tej chwili potrzebniejsze niż zbawienie mojej duszy?

Życie wieczne w Jego Synu

Zamknąłem oczy i wzrokiem duszy ujrzałem całe swe życie. Wady, pychę, pożądliwość, obłudę, kłamstwa i wiele innych spraw; ujrzałem na sobie każdy możliwy grzech, byłem jak trędowaty pokryty ohydną przypadłością. Wystraszyłem się stanu swej duszy. Załamany, rozmyślałem, jak wyrwać się z tego strasznego położenia, ze wszystkich moich grzechów. I przypomniały mi się słowa, które przed chwilą padły w modlitwie: „Krew Jezusa oczyszcza nas z wszelkiego grzechu”. Pojąłem, co to znaczy: być naprawdę wolnym. Oddałem się bez reszty w ręce Jezusa, Zbawcy, rozpaczliwie wyczekując Jego pomocy: „Panie, zmiłuj się nade mną, grzesznym. Zbaw moją duszę”. Doznawałem wielkiej rozterki. Widziałem swe dotychczasowe życie, przyjemności, zaszczyty, jakie ono daje; widziałem krewnych, przyjaciół i wszystkich, którzy mnie cenią. A z drugiej strony czekało życie nieznane i pełne trudu i wyrzeczeń. Lecz widziałem tam Jezusa, który wyczekuje mnie z otwartymi ramionami, gotów mnie przyjąć, dać nowe serce, nową duszę i nowe życie, pełne Jego łaski, pokoju i miłości. Pismo mówi: „A toć jest świadectwo, iż nam Bóg dał żywot wieczny; a ten żywot jest w Synu jego” (1J 5,11).

Zawierzyć Jezusowi

Poczułem, jak pokój napełnia mi serce. Pierwszy raz w życiu odczułem obecność Jezusa. Był tam z nami, w tej chłopskiej izbie. Uznał moją skruchę, wziął mnie do Siebie i przemówił do mnie. Jego głos brzmiał w mych uszach jak muzyka. Ukoił niepokój serca, a z umysłu znikła ciemność. Jego obecność była tak namacalna, iż zdawało mi się, że gdybym wyciągnął rękę, dotknąłbym Jego szaty. To był On. Mój Pan i mój Mistrz. Jezus. Brat Fulginiti zrozumiał, że dzieje się ze mną coś ważnego i że Pan odpowiedział na jego modlitwę. Objął mnie i rzekł: — Pan dotknął twego serca. Uwierz tylko w Niego i nie odkładaj tego na później. Kto wie, czy otrzymasz następną okazję, by przyjąć Jego zaproszenie? Nieprzyjaciel zawsze będzie się starał powstrzymać cię od wejścia na drogę zbawienia. — Bracie, postanowiłem służyć Panu na śmierć i życie — odparłem z oczyma pełnymi łez. „Ale Chrystus odkupił nas z przekleństwa zakonu, stawszy się za nas przekleństwem, (albowiem napisane: Przeklęty każdy, który wisi na drzewie)” (Ga 3,13).

Od czasu nawrócenia i odejścia od katolicyzmu miałem zaszczyt pracować jako pastor-misjonarz, ewangelista, a także założyciel i dyrektor radia „La Voce Della Speranza” (Głos Nadziei), nadającego za pośrednictwem wielu stacji w Stanach Zjednoczonych i Europie.

Guido Scalzi, nawrócony ksiądz

Włoch Guido Scalzi jest obecnie w bardzo podeszłym wieku, a może nawet już u Pana. Przez wiele lat pracował jako ewangelista, nauczyciel oraz twórca i szef programu radiowego „Głos Nadziei”

Daleko od Rzymu, blisko Boga - świadectwa 58 nowonarodzonych księży

czwartek, 4 lutego 2016

Louis Zamperini (1917 - 2014) - biegacz

Billy Graham był u kresu sił. Przemawiał do wielotysięcznych tłumów po kilka godzin dziennie siedem dni w tygodniu, a każde kazanie było jak forsowny trening (...) Wstawał o piątej rano i do późnej nocy doradzał zbłąkanym duszom. Tracił na wadze, a pod oczami miał ciemne półkola. (...) Marzył o zakończeniu kampanii, ale jej sukces upewnił go, że Opaczność miała inne plany.
***
Na skórze Louiego perlił się pot. Czuł się sądzony, zepchnięty do narożnika, owładnęło nim gorączkowe pragnienie ucieczki. Gdy Graham poprosił zebranych, aby skłonili głowy i przymknęli oczy, wstał nagle i ruszył do wyjścia, ciągnąc za sobą Cynthię. — Wszyscy zostają na miejscach — zarządził Graham. — Możecie wychodzić w trakcie kazania, ale teraz nie. Proszę wszystkich o spokój i ciszę. A teraz wszyscy niech skłonią głowy i przymkną oczy. Poprosił wiernych, aby podeszli do przodu. Louie przeciskał się obok osób stojących w jego rzędzie w kierunku wyjścia. Jego umysł się kruszył. Czuł się wściekły, rozsierdzony, bliski eksplozji. Chciał kogoś uderzyć. Gdy dotarł do przejścia między rzędami, stanął osłupiały. Cynthia, rzędy pochylonych głów, trociny pod stopami, ściany namiotu — wszystko zniknęło. Dawno stłumione wspomnienie, przed którym uciekł zeszłej nocy, dopadło go znowu. Był na tratwie. Przed nim leżał skulony Phil, a obok Mac, oddychający szkielet. Jak okiem sięgnąć, ciągnął się nieskończony ocean, paliło ich słońce, w pobliżu krążyły cierpliwie rekiny. Był na tratwie, umierał z pragnienia. Czuł, jak jego spuchnięte wargi układają się w szept i wypowiadają rzuconą w niebo obietnicę, niespełnioną obietnicę, którą pozwolił sobie zapomnieć aż do teraz: "Jeśli mnie ocalisz, będę Ci służył do końca moich dni." I wtedy, pod cyrkowym namiotem w bezchmurną noc w centrum Los Angeles, poczuł na sobie krople deszczu. Był to ostatni bolesny powrót do przeszłości w jego życiu. Puścił ramię Cynthii i obrócił się w stronę Grahama. Czuł się żywy jak nigdy dotąd. Ruszył do przodu. - O to właśnie chodzi - powiedział Graham. - Bóg do ciebie przemówił. Chodź. Cynthia nie odrywała od niego wzroku przez całą drogę do domu.


 Laura Hillenbrand - Niezłomny

sobota, 16 stycznia 2016

Zadawaj pytania!

Twoim najważniejszym celem jako lidera powinno być pracowanie odpowiednio ciężko i strategicznie, żeby mieć więcej, niż potrzebujesz, i móc się dzielić z innymi. Zbliżając się do siedemdziesiątki, rozumiem to dzisiaj, jak nigdy dotąd. Wierzę, że Bóg dal mi dobry start w życiu. Zacząłem wcześnie i przez całe życie plano-wałem, siałem i pracowałem w pocie czoła. Dzisiaj zaś zbieram plony, jakich się nawet nie spodziewałem. Mam wpływ na ludzi większy, niż na to zasługuję i kiedykolwiek sobie wyobrażałem, więc przez ten czas, który mi jeszcze został, chcę przelać to wszystko na liderów, którzy pomnożą to jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że zanim przyjdzie mój dzień, zdołam oddać innym wszystko, co sam otrzymałem. Być może Ty wcale nie zacząłeś tak wcześnie, jak ja. To bez znaczenia. W którymkolwiek momencie życia jesteś, rób to, co właściwe w danym sezonie. Dawaj z siebie wszystko i nie martw się o rezultaty. Z czasem, jeśli zrozumiesz zasadę sezonów i będziesz pracować w odpowiednim rytmie, plony też się pojawią.
***
Mark Cole z kolei powiedział mi, że on wykorzystuje spotkania rodzinne przy kolacji do zadawania regularnie pytań całej rodzinie. Mówi, że pytania, które on i jego żona zadają, czasami są szalone  i zupełnie błahe, a czasami strategiczne i bardzo celowe. Mark mówi: „Pytania pozwalają naszym córkom odkrywać prawdy życiowe oraz ich osobiste wartości. Zadajemy pytania, które budzą w nas marzenia i takie, które zmuszają do przemyśleń". Kiedy Mark niedawno spytał: „Co Wam się najbardziej podoba z tych rzeczy, które robimy całą rodziną?", jego siedmioletnia córka Macy odpowiedziała: „Zadawanie pytań przy kolacji!".
***
Gdyby spytać ludzi, czego wymaga sukces, większość wskazałaby przede wszystkim na talent, możliwości, ciężką pracę. Charakter jest równie istotny, co te elementy. Dlaczego? Charakter chroni Twój talent. Dopiero w połączeniu z charakterem te wszystkie atrybuty pomagają liderowi odnieść sukces. Brak charakteru jest największą potencjalną przeszkodą, jeśli mowa o przewodzeniu sobie albo innym. Charakter jest sumą wszystkich Twoich codziennych wyborów.  Sprowadza się do wcielania w życie właściwych wartości każdego dnia. Przejawia  się zgodnością wartości, ideałów, myśli, słów i czynów.


John C. Maxwell - Skuteczni liderzy zadają trafne pytania. Twoje fundamenty skutecznego przywództwa