sobota, 24 grudnia 2016
Piorunująca wiadomość
dr Martyn Lloyd-Jones - Boży sąd
czwartek, 28 lipca 2016
Apokalipsa chwały
Osobiście uważam, że łupami, po które przybędą Rosjanie, będą arabskie pola naftowe Bliskiego Wschodu i wierzę też, że rosyjska inwazja na Izrael odegra w czasach ostatecznych dużo większą rolę niż to opisuje powieść "Pozostawieni". Oto według mnie najbardziej prawdopodobny scenariusz związanych z tym wydarzeń:
* Władze Autonomii Palestyńskiej podejmują próbę zajęcia całej Jerozolimy.
* Izraelczycy w szybkim tempie pokonują siły palestyńskie.
* Palestyńczycy zwracają się do państw arabskich o wsparcie militarne.
* Państwa arabskie przypuszczają zmasowany atak rakietami konwencjonalnymi na Hajfę i Tel-Aviv.
* Izraelczycy sięgają po arsenał nuklearny i całkowicie niszczą stolicę Syrii, Damaszek (Jer. 49 i Iz. 17)
* Świat arabski zwróci się do swojego tradycyjnego sojusznika - Rosji - o pomoc militarną w tym konflikcie.
* Rosjanie na tę prośbę skwapliwie przystają, dokonując inwazji na Izrael. Z pozoru będzie to miało służyć zniszczeniu Izraela, ale ich ukrytym, ostatecznym celem będzie przejęcie arabskich pól naftowych.
* Rosyjskie wojska zostają w nadnaturalny sposób zniszczone.
* Cały świat ogarnia panika.
* W Unii Europejskiej, jakby znikąd pojawia się dynamiczny, obdarzony charyzmą przywódca, który deklaruje, że ma skuteczny plan pokojowy dla Bliskiego Wschodu.
Podsumowując, stawiam tezę, że rosyjska inwazja przyczyni się do pojawienia się Antychrysta oraz wydarzeń prowadzących do zawarcia bliskowschodniego planu pokojowego, który poprzedzi okres Ucisku.
środa, 1 czerwca 2016
Sola fide
***
Drodzy przyjaciele, mówię o tych sprawach, ponieważ żyjemy w czasach gdy wielu protestantów sądzę, że z powodu straszaka, jakim wydaje się być komunizm (Autor wygłosił to kazanie, gdy w Europie komunizm był znaczącą potęgą) -zdaje się niemal zgadzać z tym poglądem na istotę Kościoła. Ale to całkowite zaprzeczenie tego, co mówi Nowy Testament. Musimy jeszcze raz spojrzeć na tę kwestię. Oto największy apostoł, jakiego kiedykolwiek widział Kościół, a jednak spójrzmy na niego: jest pokorny, łagodny, uniżony. „To znaczy, aby doznać wśród was pociechy przez obopólną wiarę, waszą i moją” -oto czego oczekuje od tego spotkania. Ani tu, ani w żadnym innym miejscu Nowego Testamentu nie znajdujemy żadnej monarchicznej koncepcji zarządzania Kościołem. Żadnej! Nie ma nawet cienia wskazówki czy sugestii władzy papieskiej. Wręcz przeciwnie. Papizm został zapożyczony od cesarstwa rzymskiego. Nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. To zafałszowanie Pisma Świętego. Ujmuję to w ten sposób, ponieważ czuję i jestem coraz mocniej przekonany, że ta kwestia była zawsze i nadal jest największą przeszkodą dla prawdziwego przebudzenia w Kościele. Niestety, nastał dzień, kiedy cesarz zwany Konstantynem który stał się chrześcijaninem powiedział, że jego cesarstwo powinno również stać się chrześcijańskie. Niestety, Kościół zgodził się na kompromis ze światem. Cały ten pomysł wprowadził do Kościoła książąt, panów i możnowładców, do których można podchodzić jedynie na pewną odległość i którzy mogą udzielać błogosławieństw, ale zdają się nigdy niczego nie przyjmować od innych. Wszystko to różni się od tego, co znajdujemy w tym miejscu, prawda?
A trzecim elementem ogólnej definicji zbawienia jest to, że przywraca nam ono nadzieję chwały. Gdy człowiek popadł w grzech, gniew Boży spoczął nad nim, a gniew Boży posyła winnych na zagładę. Musimy zostać zatem wybawieni od zagłady, musimy zostać uratowani przed nadchodzącym gniewem. Zwróćcie uwagę na poselstwo, które głosił Jan Chrzciciel: Upamiętajcie się. Wzywał ludzi, by przyjmowali chrzest opamiętania na odpuszczenie grzechów. "Ratujcie się z tego przewrotnego pokolenia. Uciekajcie przed nadchodzącym gniewem". Nasz Pan powtarza dokładnie te same słowa. Nie są one dzisiaj popularne, ale stanowią zasadniczą cześć zbawienia. Pozwólcie, że powtórzę: człowiek znajdujący się w grzechu podlega gniewowi Bożemu, a gniew Boży skazuje na zatracenie, na zagładę i musimy zostać uratowani od zagłady. Zbawienie tego dokonuje. Daje nam „nadzieję chwały”. Daje nam możliwość spędzenia wieczności w obecności Boga i Jego chwały! To zasadnicza cześć zbawienia. I jeśli nie mówimy o niej, nie przedstawiamy pełnej definicji tego cudownego słowa.
środa, 25 maja 2016
Temperamenty i inne filozofie
Wiemy bardzo wiele o apostole Pawle, ale gdyby była tylko jedna rzecz, którą moglibyśmy powiedzieć o nim z całą pewnością, powiedzielibyśmy, że nie był urodzonym optymistą. Z natury był pesymistą. Był bardzo wrażliwym człowiekiem, żyjącym w stałym napięciu i łatwo się zniechęcającym.(...)
Nie ważne, jaki jest twój temperament, nie ważne, jakim jesteś typem psychicznym, nic się nie liczy w porównaniu z mocą ewangelii. Widzisz, ewangelia nie zależy od nas, ale od mocy Bożej. To pierwsza wielka zasada i dlatego ją podkreślam.
Czyż nie tak? Czy nie taka jest nasza instynktowna reakcja? Czy nie takie jest powszechne wyobrażenie na temat tego, co znaczy być chrześcijaninem? Zadaj sobie pytanie - jaki jest twój pogląd na to, co czyni człowieka chrześcijaninem? Kim jest chrześcijanin? Myślę, że stwierdzisz, że z natury od czasu do czasu miałeś takie zdanie: chrześcijanin jest dobrym człowiekiem. Chrześcijanin jest człowiekiem, który czyni dobro; próbuje nie czynić zła i czyni tyle dobra, ile tylko może. To jest chrześcijanin.
Pozwólcie, że powiem to najprościej jak potrafię. Czy w tej chwili opierasz się na czymś w sobie samym? Jeśli tak, nie jesteś chrześcijaninem. Czy opierasz się na tym, że wychowałeś się w chrześcijańskim kraju? Niech Bóg się nad tobą zmiłuje! Jeśli ciągle myślisz, że to chrześcijański kraj, obawiam się, że nie mówimy tym samym językiem. Czy opierasz się na tym, że zostałeś ochrzczony jako dziecko, albo że przyjąłeś chrzest jako dorosły czy na tym właśnie się opierasz? Czy opierasz się na tym, że jesteś członkiem jakiegoś Kościoła, że twoje imię jest na liście członków - czy tak jest? Niech Bóg się nad tobą zmiłuje! Każdy może się gdzieś zapisać, zwłaszcza dzisiaj, gdy nie ma w tej kwestii żadnych przeszkód. Czy opierasz się na tym, że uczyniłeś wiele dobra? Czy opierasz się na tym, że nigdy się nie upiłeś, że nigdy nie popełniłeś cudzołóstwa, że nie jesteś mordercą - czy na tym właśnie się opierasz? Jeśli tak, powiadam ci, jesteś na zewnątrz!
Nie zrozumcie mnie źle. Oczywiście, wszyscy wierzymy w czynienie tego świata lepszym i wszyscy, którzy mają jakieś poczucie, muszą wierzyć w słuszność pewnych politycznych i społecznych akcji. Ale - właśnie, jest istotne „ale” nauczanie biblijne kładzie nacisk na coś innego. Czy nam się to podoba, czy nie, Biblia mówi jasno i wyraźnie, że ten stary świat jest złym i potępionym światem, światem który spotka zagłada. To właśnie głosi chrześcijański realizm. Zgodnie z nauczaniem biblijnym najbardziej zwiedzionym człowiekiem jest ten, kto wierzy, że możemy doprowadzić świat do porządku przez polityczne i społeczne działania. Taki człowiek jest największym ze wszystkich głupców.
dr Martyn Lloyd-Jones - ...nie wstydzę się...
poniedziałek, 25 kwietnia 2016
Sola gratia
sobota, 9 kwietnia 2016
Koniec początkiem
(...)
My jesteśmy tymi ludźmi, którzy spędzają godziny na portalach społecznościowych, starając się przekonać innych, że nasze życie jest lepsze niż ich. Większość z nas gdzieś w głębi serca ma świadomość, że wiele elementów wydaje się szwankować. Ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby uniknąć prawdy o naszej prawdziwej kondycji. W naszej głowie jest zbyt wiele głosów, które mówią, żeby nie przejmować się małymi rzeczami, a to wszystko są małe rzeczy. Zapytaj kilku znajomych na Facebooku, a oni w kilku słowach przekonają cię, że wcale nie jesteś złamany. Kilkuset znajomych na portalu społecznościowym nie może się mylić, prawda? W naszej głowie jest zbyt wiele głosów, które mówią, żebyśmy zachowali pozory, bo inaczej nasze życie się rozpadnie. Zbyt wiele głosów mówi nam, żebyśmy się bawili, a jeśli nie będziemy myśleć o złych rzeczach, to one w końcu odejdą. Dlatego właśnie ludzie naszych czasów stali się mistrzami iluzji, ekspertami w ukrywaniu bólu, ludźmi nadużywającymi leków, niewolnikami długów finansowych, naśladowcami fanaberii, szukającymi pocieszenia w samotności. Wszystko to dlatego, że nie rozumiemy, że jedynym rozwiązaniem dla bycia złamanym jest... złamanie. Przez złamanie rozumiem przyznanie się do niego, pełną i niezachwianą akceptację tego, że jesteśmy bankrutami, ubogimi w duchu i nie mamy niczego do zaoferowania. W naszej kulturze jest to sprzedaż agresywna. Niewielu ludzi zapłaci setki dolarów za uczestnictwo w seminarium, które pomoże im doświadczyć złamania. Mogą nie chcieć wziąć w nim udziału, nawet jeśli otrzymaliby za to setki dolarów. Złamanie nie jest trendem na Twitterze. Nie ma go w niczyim CV i nie jest również strategią biznesową. Jest jednak jedyną nadzieją, jaką ma dla nas Jezus. Odwróconą do góry nogami i wywróconą na lewą stronę drogą, która jest jednocześnie jedyną właściwą ścieżką prowadzącą w górę. Zaakceptuj ten paradoks: złamanie jest drogą do całości.
Kyle Idleman - Koniec mnie
Nawróceni księża
(...)
Dopóki Bóg w swojej łasce nie zbawił mnie, nikt nie potrafiłby mnie przekonać do wyjścia z katolicyzmu. Kiedy jednak Pan mnie zbawił i objawił swą wielką miłość, gdy po raz pierwszy usłyszałem jego cichy, łagodny głos, nietrudno było mi zastosować się do Jego polecenia i wyjść z kościoła katolickiego. Miłuję Go bardzo, bo to On pierwszy mnie umiłował. Był czas, gdy uważałem Kościół rzymski za jedyny prawdziwy Kościół Jezusa Chrystusa na ziemi. Kiedy w mojej obecności jakiś nominalny protestant zauważył: „Cóż tam takiego — religia. Jedna jest taka sama dobra jak druga", odpowiadałem: „Owszem, jedna religia może być równie dobra jak druga, ale tylko jedna religia jest prawdziwa, a jest nią katolicyzm". Dziękuję Bogu, że otworzył mi oczy. Dziś wiem, że Kościół, który szczyci się posiadaniem widzialnej głowy (papież rzymski), widzialnych znaków łaski (sakramenty), widzialnych następców apostołów (biskupi i kapłani), Kościół, który wymaga obecności obrazów i posągów, aby przypominały o Bogu - nie może być prawdziwym kościołem Jezusa Chrystusa. Prawdziwy Kościół jest zbudowany na wierze — wierze w nieomylne Słowo Boże. Prawdziwie na nowo narodzeni chrześcijanie nie potrzebują „widzialnego" papieża, gdyż mają już Pana — niewidzialnego, Głowę prawdziwego Kościoła. Wierzący otrzymali zapewnienie: „Gdy bowiem będziecie je [wymienione cechy] mieli i to w obfitości, nie uczynią was one bezczynnymi ani bezowocnymi przy poznawaniu Pana naszego Jezusa Chrystusa" (2P 1,8). Są oni podobni do Mojżesza, który „widział Niewidzialnego" (Hbr 11,27). Wierzący tacy nie potrzebują też widzialnych znaków łaski, jak msza i sakramenty, bo ich zbawienie zostało wypisane w ich sercach przez Ducha Świętego, kiedy złożyli całkowitą ufność w Jezusie Chrystusie jako swym Zbawcy. Nie potrzebują też widzialnych następców apostołów, gdyż z Pisma Świętego wiadomo im, że to Bóg sam powołuje duchowych przywódców według swej woli, gdy pragnie, by to oni karmili jego Kościół bezcennym Słowem Bożym. Wierzący ci nie potrzebują obrazów i posągów, które przypominałyby im o Bogu, bo wierny wizerunek Chrystusa mają w Słowie Bożym - Biblii. Poza tym Bóg potępił - jako bałwochwalstwo - czynienie i czczenie obrazów i posągów (Wj 20,3-5). R.J.
(...)
Świadectwo nawróconego księdza Guida Scalziego
Nasz rodzinny dom w Mesoraca stał w niewielkiej osadzie zwanej Filippa, położonej w sąsiedztwie klasztoru Franciszkanów, usytuowanego na szczycie malowniczego wzgórza. Tam właśnie chadzałem na mszę.
Uniesienie
i klasztor
Jednego poranka wzruszyłem się szczególnie głęboko na dźwięk kościelnych organów —budziła się akurat wiosna, a ja czułem powiew czegoś, co nowe i nieznane. Zrodziła się we mnie niezwykła tęsknota, uczucie wydające się sięgać głębin duszy. Pomyślałem, jak cudnie byłoby spędzić resztę życia w klasztorze, w jedności z Bogiem i przyrodą. Gdy matka wracała z kościoła, wyszedłem jej naprzeciw wołając: „Mamo! Jak by to było dobrze, gdybym został księdzem!” Była wniebowzięta- i to mało powiedziane! Jej szczęście rosło w następnych dniach, gdy upewniałem ją, że coraz bardziej utwierdzam się w tym, co uznałem za Boże powołanie. Przekonałem mamę, żeby poszła ze mną do klasztoru porozmawiać z ojcem przełożonym. Ojciec przełożony wydał się usatysfakcjonowany powagą moich zamiarów i oznajmił matce, że któregoś dnia na pewno zostanę kapłanem. W końcu dyrektor seminarium franciszkańskiego, zwanego „Uczelnią Serafińską”, przyjął mnie do swojej szkoły. 28 września 1928 roku rozstałem się z rodziną i w towarzystwie ojca Carla pojechałem do seminarium, do prowincji Cosenza.
Lód
zamiast mydła, religijność miast miłości
Podczas podróży myśli wędrowały ku najbliższym, których opuściłem. Później po kryjomu często ocierałem łzy płynące mi po policzkach. Pierwsze dni w seminarium minęły w pośpiechu i zamieszaniu. Przybywali nowi i zrobił się bałagan, bo nie każdy chłopiec umiał prędko przystosować się do rygorów nowego życia, tak różnego od dotychczasowej swobody. Gdy nadeszła zima, dokuczały mi odmrożenia, grypa i inne dolegliwości. Szkoła nie była ogrzewana. Z samego rana na dźwięk dzwonka przemierzaliśmy otwarty dziedziniec, by obmyć twarze przy studni, bo bieżącej wody nie było. Woda zamarzała w miskach, tak że trzeba było rozbijać lód; lodu używaliśmy zresztą jako mydła. Bywało, że dopiero po dwu, trzech dniach odważaliśmy się na kolejną toaletę twarzy. Ciężkie to było życie. Zimno działało zniechęcająco, mój zapał stygł z dnia na dzień. Usiłowałem przezwyciężać te trudności, a jednak coraz bardziej zamykałem się w sobie. Ze zdumieniem zauważałem, że mimowolnie uderzam w płacz. W takich chwilach nikt nie umiał mnie pocieszyć. Jednego razu ojciec Carlo, zdenerwowany moimi „fochami”, podszedł i zaczął mnie bić dłońmi, potem pięściami, a w końcu kopać. Muszę przyznać, że bezlitosne ciosy osiągnęły zamierzony cel: Postanowiłem, że przebrnę przez to seminaryjne życie, nawet jeśliby miało stać się jeszcze okropniejsze.
„Brat
Szczęśliwy”
Szybko nauczyłem się, że nie mogę ufać nikomu i że nie istnieje nikt taki jak przyjaciel. Wydawało się, że szpieg stoi za każdym rogiem. Z pierwszych czterech lat seminarium nie pozostało mi wiele wspomnień. We wrześniu 1932 roku wyjechałem do klasztoru, gdzie spędziłem rok w nowicjacie. Według reguły nowicjatu Zakonu Braci Mniejszych św. Franciszka w dniu wstąpienia do zakonu otrzymuje się nowe imię. Od tamtej pory znano mnie zatem jako „brata Felice” (czyli „Szczęśliwego”). Do dziś pamiętam straszliwą nudę męczącą nowicjuszy. Wynikała z wymuszonego próżnowania spowodowanego sztucznie wytworzoną samotnością. Mimo że nowicjusze to ludzie mający wzrastać w poznaniu dróg Bożych, to w rzeczywistości patrzą na siebie spode łba, zazdrośni o drobnostki, gotowi do kłótni i obelg.
Bolesne
rozczarowanie
Rok w nowicjacie zakończył się 4 października 1933 roku obrzędem ślubów zwykłych. 7 lipca 1940 roku przyjąłem święcenia kapłańskie. Gratulacje złożył mi biskup, przełożeni i obecni przy ceremonii księża. Byłem szczęśliwy i nad wyraz radosny. W końcu przecież zostałem księdzem. Jednakże podczas pierwszej odprawianej przez siebie mszy czułem się jak oszust, jak aktor w roli, do której mnie przypisano. Nie było we mnie radości ani zadowolenia. Gdzież podziała się ta obecność Boża, którą — jak mi obiecywano — miałem się namacalnie rozkoszować każdego dnia? Była to czcza formalność, tylko pustka. Po kilku latach w klasztorze św. Franciszka z Asyżu, gdzie uczyłem włoskiego, historii, geografii i religii na poziomie gimnazjum, przeniosłem się do klasztoru w Bisignane (Cosenza), a potem do Reggie Calabria. Tam właśnie pierwszy raz spotkałem chrześcijan ewangelikalnych.
Źródło
wody żywej
Gdy 15 sierpnia 1945 roku mijałem Ewangelikalny Kościół Baptystyczny w Reggie Calabria, naszła mnie chęć spotkania się z pastorem. Jednego więc dnia zdobyłem się na odwagę i napisałem do niego list z prośbą o spotkanie. „Proszę bardzo, z przyjemnością zobaczę się z księdzem w dogodnym terminie” — odpowiedział Salvatore Tortorelli. Podczas rozmowy zachęcił mnie do czytania Biblii. „Proszę czytać z otwartym sercem i bez odgórnych uprzedzeń” — poradził. Po powrocie do klasztoru zabrałem się do lektury włoskiego przekładu Pisma Świętego. Dla mojego ducha i duszy było to jak źródło wody dla spragnionego, przejrzenie dla ślepca. Każda stronica przynosiła niespodzianki i nowe światło, jak gdyby ktoś otworzył okna w ponurym więzieniu. „Jak to możliwe?” — mówiłem sam do siebie. — „Jak to możliwe, że przeżyłem tyle lat nic nie wiedząc o tych wspaniałościach?” Pewnego dnia zwierzyłem się ze swych przeżyć pastorowi Tortorellemu. „To Pan cię wzywa, abyś zerwał z kłamstwem. Zostaw wszystko i nawróć się na Ewangelię Jezusa Chrystusa”. Przed opuszczeniem klasztoru powstrzymywały mnie jednak dwie sprawy. Po pierwsze, bałem się piętna osoby wzgardzonej, księdza pozbawionego godności kapłańskiej. Po drugie, lękałem się wejścia w nieznany świat bez żadnego zabezpieczenia, pracy. To ostatnie było szczególnie ważne, gdyż artykuł 5 konkordatu zawartego przez państwo włoskie z Watykanem zabraniał zatrudniania byłych księży. W takiej sytuacji nie potrafiłem się zdecydować na opuszczenie zakonu.
„Jezus
chce cię zbawić”
Niebawem przeniesiono mnie do klasztoru w Staletti. Idąc raz ulicą, usłyszałem, że ktoś mnie woła. Odwróciłem się i ujrzałem, że jakiś chłop daje mi znaki. Chciałem przekazać pozdrowienia od pastora baptystów z Reggie Calabria. Byłem tam w zeszłym tygodniu, i powiedział mi, że jest u nas teraz ksiądz Guido Scalzi, który sympatyzuje z chrześcijaństwem ewangelikalnym. Wyjaśnił, że należy do wspólnoty w pobliskiej Gasperinie, sześć kilometrów od Staletti, a jego pastor Domenico Fulginiti chciałby się ze mną spotkać. Odparłem, że z radością przyjdę. Spotkanie nastąpiło po paru dniach. Wieczorem poszedłem pod wskazany adres. Dom był niewielki i skromnie urządzony, typowe domostwo kalabryjskich wieśniaków: stół, parę krzeseł, piec, przy nim blachy piekarskie i dwa sita do przesiewania mąki na chleb; na ścianie wisiały garnki, patelnie. Przez otwarte drzwi dojrzałem drugi pokój, służący za sypialnię. Pastor nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Nosił skromniutki garnitur bez krawata; widać było, że to zwykły chłop. „To ci dopiero pastor” — myślałem sobie, gdy się przedstawiał. Myślałem, że lada chwila wyjmie swoją Biblię i zacznie mnie nawracać, ale on patrząc na mnie z wielką życzliwością rzekł: — Wiesz już, co trzeba, o Słowie Bożym. Teraz trzeba ci tylko zbawienia. Jezus chce cię zbawić. Umarł na krzyżu, by zbawić twoją duszę. Dalej mówił coś o „nowym narodzeniu”, którego dostępuje się przez wiarę w zbawczą krew Jezusa. Opowiedział też historię Nikodema, który przyszedł zobaczyć się z Jezusem nocą. I powtórzył pod moim adresem słowa Mistrza: — Ty jesteś nauczycielem Izraela, a tego nie wiesz? „Nowe narodzenie. . . Gdybym tylko mógł się narodzić na nowo” — myślałem. — „Gdyby tylko zatrzeć bolesną przeszłość, wszystkie błędy, złudzenia, grzechy, cały brud i błoto, w jakim od lat tkwi moja dusza. . . Gdybym tylko mógł zacząć nowe życie, czyste w oczach Boga i ludzi. Gdybym tylko mógł się na nowo narodzić. . . ”
Modlitwa
wiary
— Musisz się na nowo narodzić — powtórzył ciepło wieśniak. Nie wiedziałem, co odrzec, ale cieszyłem się, że zgadzam się z nim we wszystkim, co mówi z takim wielkim przekonaniem. Mówił prosto; w jego słowach nie było wyższości ani też śladu profesorskiej swady. Po chwili wstał i powiedział:
—
Jeśli się zgodzisz, moglibyśmy się pomodlić, zanim się rozejdziemy.
—
Oczywiście — odparłem.
Ukląkł wznosząc ręce ku niebu i zamknąwszy oczy pogrążył się w modlitwie. Moje oczy były szeroko otwarte. Zaczął dziękować Bogu za to, że mogłem usłyszeć Ewangelię zbawienia. Prosił Boga, żeby oczyścił moje serce z wszelkiego grzechu i obmył mą duszę bezcenną krwią Jezusa, swego Syna Jednorodzonego, który umarł na krzyżu, aby zapłacić za me odkupienie. Modlił się jakiś czas. Klęczałem, zakłopotany, z pewnym dystansem słuchając go i uśmiechając się pod nosem, gdy wspomniał o mych grzechach. Jakie mógł mieć o tym pojęcie? Patrzyłem: miał wciąż zamknięte oczy i wznosił ku górze ręce w błagalnym geście. Cała jego sylwetka świadczyła o żarliwości modlitwy. Była to zaprawdę modlitwa wiary; jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś tak się modlił. A przecież właśnie to musiała być najautentyczniejsza modlitwa, w pełni zgodna ze słowami Jezusa, który przestrzegał przed mechanicznym wielomówstwem, a zachęcał do modlitw o potrzeby chwili. Cóż było w tej chwili potrzebniejsze niż zbawienie mojej duszy?
Życie
wieczne w Jego Synu
Zamknąłem oczy i wzrokiem duszy ujrzałem całe swe życie. Wady, pychę, pożądliwość, obłudę, kłamstwa i wiele innych spraw; ujrzałem na sobie każdy możliwy grzech, byłem jak trędowaty pokryty ohydną przypadłością. Wystraszyłem się stanu swej duszy. Załamany, rozmyślałem, jak wyrwać się z tego strasznego położenia, ze wszystkich moich grzechów. I przypomniały mi się słowa, które przed chwilą padły w modlitwie: „Krew Jezusa oczyszcza nas z wszelkiego grzechu”. Pojąłem, co to znaczy: być naprawdę wolnym. Oddałem się bez reszty w ręce Jezusa, Zbawcy, rozpaczliwie wyczekując Jego pomocy: „Panie, zmiłuj się nade mną, grzesznym. Zbaw moją duszę”. Doznawałem wielkiej rozterki. Widziałem swe dotychczasowe życie, przyjemności, zaszczyty, jakie ono daje; widziałem krewnych, przyjaciół i wszystkich, którzy mnie cenią. A z drugiej strony czekało życie nieznane i pełne trudu i wyrzeczeń. Lecz widziałem tam Jezusa, który wyczekuje mnie z otwartymi ramionami, gotów mnie przyjąć, dać nowe serce, nową duszę i nowe życie, pełne Jego łaski, pokoju i miłości. Pismo mówi: „A toć jest świadectwo, iż nam Bóg dał żywot wieczny; a ten żywot jest w Synu jego” (1J 5,11).
Zawierzyć
Jezusowi
Poczułem, jak pokój napełnia mi serce. Pierwszy raz w życiu odczułem obecność Jezusa. Był tam z nami, w tej chłopskiej izbie. Uznał moją skruchę, wziął mnie do Siebie i przemówił do mnie. Jego głos brzmiał w mych uszach jak muzyka. Ukoił niepokój serca, a z umysłu znikła ciemność. Jego obecność była tak namacalna, iż zdawało mi się, że gdybym wyciągnął rękę, dotknąłbym Jego szaty. To był On. Mój Pan i mój Mistrz. Jezus. Brat Fulginiti zrozumiał, że dzieje się ze mną coś ważnego i że Pan odpowiedział na jego modlitwę. Objął mnie i rzekł: — Pan dotknął twego serca. Uwierz tylko w Niego i nie odkładaj tego na później. Kto wie, czy otrzymasz następną okazję, by przyjąć Jego zaproszenie? Nieprzyjaciel zawsze będzie się starał powstrzymać cię od wejścia na drogę zbawienia. — Bracie, postanowiłem służyć Panu na śmierć i życie — odparłem z oczyma pełnymi łez. „Ale Chrystus odkupił nas z przekleństwa zakonu, stawszy się za nas przekleństwem, (albowiem napisane: Przeklęty każdy, który wisi na drzewie)” (Ga 3,13).
Od czasu nawrócenia i odejścia od katolicyzmu miałem zaszczyt pracować jako pastor-misjonarz, ewangelista, a także założyciel i dyrektor radia „La Voce Della Speranza” (Głos Nadziei), nadającego za pośrednictwem wielu stacji w Stanach Zjednoczonych i Europie.
Guido
Scalzi, nawrócony ksiądz
Włoch Guido Scalzi jest obecnie w bardzo podeszłym wieku, a może nawet już u Pana. Przez wiele lat pracował jako ewangelista, nauczyciel oraz twórca i szef programu radiowego „Głos Nadziei”
Daleko od Rzymu, blisko Boga - świadectwa 58 nowonarodzonych księżyczwartek, 4 lutego 2016
Louis Zamperini (1917 - 2014) - biegacz
sobota, 16 stycznia 2016
Zadawaj pytania!
John C. Maxwell - Skuteczni liderzy zadają trafne pytania. Twoje fundamenty skutecznego przywództwa