sobota, 20 kwietnia 2024

Prawda, Dobro i Piękno

Tym, co ostatecznie przekonuje mnie, że Lewis mógł podzielać ujęcie, zgodnie z którym błąd niewiary jest czymś więcej niż intelektualną pomyłką, jest to, że Lewis wprost wykazał, iż jest świadomy, jak dokonywanie przez człowieka rozumowania mającego wykazać, że Bóg istnieje, może z łatwością wywołać iluzję, iż „wiara w Boga” lub „zawierzenie Bogu” jest po prostu kwestią intelektualnego uznania prawdziwości zdania głoszącego, że istnieje taki standard i taka osoba”. Taki rodzaj wiary [belief] lub niewiary [unbelief] jest niewystarczający dla wystąpienia wiary polegającej na relacji |faith]. Wiara, że Bóg istnieje, nie musi być tym samym co wiara w Boga. Wiara polegająca na relacji jest wiarą innego rodzaju (zob. Jk 2,19).

Nawiązując do tej ostatniej pomyłki, Kierkegaard, kryjący się pod pseudonimem Johannes Climacus, mówi, że „wiara jest pasją”. W tekście „Punkt widzenia dotyczący mojej działalności jako pisarza” Kierkegaard pisze: „w całej swej twórczości jako pisarz w szczególności zajmuję się zasadniczym problemem »stawania się chrześcijaninem [...] posługując się bezpośrednią i pośrednią metodą polemiczną, adresowaną przeciwko temu złudzeniu [...], że w takim kraju jak nasz wszyscy są jakiegoś rodzaju chrześcijanami””. Kierkegaard uważa, że jego zadaniem jako autora jest rozwianie iluzji, że wiara chrześcijańska nie różni się istotnie od innych rodzajów wiary; że jedyna różnica polega na tym, co jest przedmiotem tej wiary, że wiara w Boga nie różni się istotnie od wiary w kogokolwiek lub cokolwiek innego. W swoich tekstach stara się przedstawić to, na co zwracał uwagę Wittgenstein, że wiara w Boga — jeśli nie jest tym samym co przekonanie o istnieniu Boga — zasadniczo różni się od wiary w cokolwiek innego dokładnie z tego powodu, że jest wiarą w Boga.

Ale jak można rozwiać taką iluzję? Nie wystarczy tylko powiedzieć: „Spójrz, to jest iluzja. A naprawdę rzeczywistość wygląda tak...” Ta iluzja nie jest bowiem iluzją optyczną, ale intelektualną. Sama argumentacja jej nie rozwieje, ponieważ iluzja ta polega na myśleniu, że samo uznanie słuszności wniosku w argumentacji na rzecz istnienia Boga lub racjonalności wiary w Boga sprawia, iż ktoś staje się „jakiegoś rodzaju chrześcijaninem”. Ponieważ większość czytelników Kierkegaarda ulega tej iluzji, jego metoda dowodzenia musi mieć postać dowodu nie wprost, musi polegać bardziej na pokazywaniu niż mówieniu. Kierkegaard musi pokazać swoim czytelnikom, dokąd prowadzi ich sposób myślenia, ukazując postacie literackie (włącznie z ich pseudonimowymi autorami), którzy mówią i myślą to, co mogliby mówić i myśleć jego czytelnicy. Kierkegaard zaangażował się w to przedsięwzięcie z pasją Jana Chrzciciela lub starotestamentowego proroka. Iluzja ta dotyczy bowiem samej natury wiary oraz tego, co to znaczy „stać się chrześcijaninem” . Iluzję tę można wyrazić następująco: Ludzie myślą, że rozumieją chrześcijaństwo i z tego powodu żyją w iluzji, że są chrześcijanami. Iluzja ta czyni ich odpornymi na, powiedzmy, Jezusa Chrystusa. Wciąż słuchają i powtarzają, co Jezus powiedział, tak iż z czasem przez samo to powtarzanie wypowiedzi te stają się przeszkodą niepozwalającą usłyszeć Słowa. Iluzja taka jest wynikiem błędu, który łatwo popełnić — ale trudno go zauważyć — polegającego na pomieszaniu rozumienia jakiegoś twierdzenia (tezy, stwierdzenia albo teorii) z rozumieniem nakazu (zaproszenia, żądania albo prośby), szczególnie jeśli pochodzi on od kogoś wiarygodnego i kochającego. Kiedy ten drugi rodzaj rozumienia myli się z pierwszym, w życiu danej osoby nie dokonuje się żadna radykalna zmiana, nie ma przemiany. A „stawanie się chrześcijaninem”, mówi Kierkegaard, jest „jakościowym skokiem” od jednego sposobu życia — jednego „sposobu istnienia” — ku innemu. Wyznanie chrześcijańskie nie polega na wyznawaniu wiary w wieczną szczęśliwość, ale na przemianie swojego sposobu istnienia, by stało się wyznawaniem chrześcijaństwa.

Istota problemu polega właśnie na mieszaniu ze sobą tych znaczeń. Problemem jest nie samo wskazanie faktu tego pomieszania, ale znalezienie rozwiązania, jak pomóc w dokonaniu takiej przemiany, o jakiej pisze Johannes Climacus. Nie chodzi po prostu o sprawienie, by ludzie zrozumieli, co to znaczy stać się chrześcijaninem, ale by pomóc im rzeczywiście stać się chrześcijanami. Kierkegaard wiedział, że aby być pomocnym, nie może jedynie mówić, ale musi pokazać. Tylko bowiem przedstawiając różne możliwe sposoby życia (włącznie z każdym ze sposobów wyrażającym bycie chrześcijaninem), mógłby ukazać „patos” lub ten rodzaj cierpienia, jaki wiązałby się z każdym z tych sposobów. Dlatego Kierkegaard tak często posługuje się przypowieściami i dlatego wszyscy pseudonimowi autorzy kreowani przez niego przedstawiają pewien „sposób istnienia", mniej lub bardziej przypominający to, z czym mielibyśmy do czynienia w przypadku prawdziwego ucznia Chrystusa. W przypadku wizji takich sposobów Życia czujemy się zmuszeni do oceny swojego życia w relacji do Chrystusa.

***
Nawet ateistyczny filozof Bertrand Russell opisywał pewne powracające niesamowite doznanie w sposób, który przypomina niezaspokojone pragnienie. W szczególności wszystkie cztery punkty, na które Lewis zwraca uwagę, opisując niezaspokojone pragnienie, są wyrażone w opisie tego doznania przedstawionym przez Russella, czyli: (a) że jest to pragnienie lub tęsknota — trudno je opisać lub wyrazić; (b) że sama ta tęsknota jest czymś wartym pożądania; (c) że pragnienie to jest wywoływane przez różne przedmioty i doświadczenia i (d) że przedmiot tego pragnienia nie jest tożsamy z żadnym przedmiotem lub zdarzeniem, które wywołują takie pragnienia:
„Wszystko, co mówimy, to bezowocne wysiłki, aby powiedzieć coś jeszcze — coś, co zapewne z samej swej natury nie może być powiedziane. Wiem, że przez całe życie usiłuję powiedzieć coś, i nigdy się nie nauczę, jak to powiedzieć. I tak samo jest z tobą. Tak jest ze wszystkimi, którzy spędzają życie na poszukiwaniu czegoś nieuchwytnego, a jednak wszechobecnego, subtelnego i zarazem nieskończonego. Szuka się tego w muzyce, morzu i zachodach słońca; czasami wydawało mi się, że jestem bardzo blisko tego w tłumie ludzi, kiedy czułem silnie to, co oni odczuwali; przede wszystkim szuka się tego w miłości. Jeśli jednak wyobrazimy sobie, że znaleźliśmy to, pojawi się na pewno okrutna ironia i wykaże nam, że naprawdę tak nie jest”.

W innym liście Russell stwierdza:
„Ośrodkiem moim jest zawsze i wiecznie straszny ból — osobliwie dziki ból - poszukiwanie czegoś, co jest poza światem, czegoś przeistoczonego i nieskończonego — uszczęśliwiającej wizji — Boga — nie znajduję tego, myślę, że nie można tego znaleźć — ale to pragnienie jest moim życiem”.

Oczywiście Russell podważa doznanie pewnej tęsknoty jako mającej pokazywać, że nie istnieje żadna inna rzeczywistość. W przeciwieństwie do tej postawy Edgar Allan Poe wyrażał bardziej pozytywną ocenę tego niezaspokojonego pragnienia. Pisał, że ten rodzaj pragnienia jest podstawą poezji:
„Poezja bierze się z pragnienia dzikszego piękna niż to, jakie daje nam Ziemia; poezja jest niedoskonałą próbą, by zaspokoić to nieśmiertelne pragnienie poprzez nowe kombinacje pięknych form (kolokacje form) fizycznych lub duchowych; i to pragnienie, gdy nawet częściowo jest zaspokojone, to uczucie, gdy spotyka choćby tylko niedoskonałą odpowiedź, wywołuje emocje, w stosunku do których wszystkie inne ludzkie emocje jawią się jako mdłe i nieistotne. [...] jeśli odrzucamy to uczucie jako nieważne, jako niegodne wzniosłej duchowości (która ma swoje źródło w poczuciu Boskości), to o ile bardziej powinniśmy odrzucić wszystko inne?

Zatem podczas gdy Russell lekceważy to doznanie niezaspokojonego pragnienia jako niepomagające w żaden sposób zrozumieć kondycji człowieka, Poe (w tym entymemacie) odmawia odrzucenia go — jak wyraźnie widać w jego niewypowiedzianej przesłance, nie jest on bowiem chętny, by odrzucić całą resztę.

***
Przechodząc do zaprezentowania formalnej postaci argumentu Lewisa, trzeba odnieść się do dwóch spraw. Po pierwsze, co dokładnie głosi wniosek tego argumentu? Niektórzy sugerują, że argument z Pragnienia to argument na rzecz istnienia nieba (Peter Kreeft), nieśmiertelności (Kreeft i Stratford Caldedott), czegoś nieskończonego (Robert Hoyler) lub czegoś transcendentnego (Trent Dougherty). Tu jednak przedstawimy ten argument jako przede wszystkim prowadzący do wniosku o fałszywości naturalizmu (lub materializmu filozoficznego), a w drugiej kolejności jako argument na rzecz istnienia Boga.

***
Dla Lewisa piękno było czymś obiektywnym, jak logika lub moralność, a zespalały się one w jedność w samym sercu rzeczywistości. Kontakt człowieka z tą rzeczywistością jest, zdaniem Lewisa, konieczną pierwszą zasadą filozofii:

„Musimy zatem przyznać, że rzeczywistość ma strukturę logiczną; musimy, jeśli chcemy zachować jakiekolwiek standardy moralne, przyznać jej również wymiar moralny. Nie ma też żadnego powodu, byśmy nie mogli powiedzieć tego samego o standardach piękna. Nie ma powodu, by nasza reakcja na piękno krajobrazu nie była odpowiedzią, chociażby po ludzku niewyraźną i częściową, na coś, o już istnieje w rzeczywistości”.

Jeśli, jak przekonuje Lewis, nasze doświadczenie piękna jest percepcją prawdziwej rzeczywistości, to jest ono źródłem wiedzy, nawet jeśli nie zawsze potrafimy wyciągnąć lekcję z tego poznania. „Skoro nasza religia ma być obiektywna”, przekonuje Lewis, „to nie wolno nam odwracać oczu od tych elementów, które wydają nam się niezrozumiałe albo odpychające — bo właśnie to, co niezrozumiałe lub odpychające, zasłania owo coś, czego jeszcze nie wiemy, a trzeba, byśmy się dowiedzieli”.

Na początku widzimy, że prace Lewisa cechuje zaufanie do wartości podejmowania tematu piękna w rozważaniach filozoficznych. W „Brzemieniu chwały” Lewis przekonuje, że pragnienie piękna „to nie jakaś neurotyczna zachcianka”, ale podobnie jak nakazy moralności ma swoje źródło w Bogu (Lewis dokonuje paraleli ze swoim argumentem z księgi pierwszej „Chrześcijaństwa po prostu”). Lewis pisze, że możemy dążyć do piękna „z niezłomną pewnością, że w ten sposób albo realizujemy wizję, jaką Bóg ma wobec nas, albo pośrednio pomagamy w tym innym”. Potwierdzenie przez Lewisa obiektywności piękna stanowi, metodologicznie rzecz ujmując, wstępną odpowiedź na sceptycyzm Johna Hicka wobec odwołania do wyobrażeń estetycznych. Nawet jeśli nie potrafimy dokładnie określić, jak kwestia piękna wpisuje się w problematykę teodycei, to idąc tropem argumentacji Lewisa, możemy w tym miejscu uznać, że zdecydowanie warto podejmować się badań nad pięknem, by w ten sposób powiększyć swoją wiedzę o dobroci Boga. Ograniczanie teodycei przez jakiegoś filozofa jedynie do kwestii czysto moralnych może świadczyć o braku zaufania w istnienie silnych więzów łączących piękno i dobro.

Uważam także, że wizja teodycei, jaką miał Lewis, w udany sposób odpowiada na wyrażone wprost wątpliwości takich filozofów jak Hick poprzez pokazanie różnych sposobów splecenia ze sobą różnych wymiarów: moralnego i estetycznego, a także wymiaru osobowego, który przenika się z wymiarem kosmicznym. Moja teza, ujmując ją wprost, głosi, że Lewis korzysta z odwołania do piękna stworzonego świata, by w ten sposób wskazać na dobroć Boga. Choć brak miejsca nie pozwała na pełne oddanie głębi poglądów Lewisa, chcę zarysować dwa kluczowe obszary w teodycei (eschatologię oraz tworzenie duszy), dla których dokonane przez Lewisa odwołania do stworzonego piękna okazują się bardzo pomocne, i zakończyć wykazaniem, że Lewis w udany sposób korzysta w teodycei z „motywu estetycznego”, który jest silnie krytykowany przez Hicka.

***
Niemniej włączenie piękna do dyskursu teologicznego także wiąże się z pewnymi trudnościami. Piękno to pojęcie nieostre, a jednak przykuwa naszą uwagę z taką samą siłą, z jaką wymyka się naszemu opisowi. Hans Urs von Balthasar mówi o pięknie, że jest „ostatnią rzeczywistością, na którą może ważyć się myślący rozum, ponieważ jako niepojęty blask otacza ono podwójną gwiazdę prawdy i dobra”. Obraz tańca ponownie wskazuje na pociągający, a jednocześnie nieuchwytny charakter tego, co stanowi centrum estetyki. Cechy te odpowiadają prawdopodobnie za rozpowszechnioną obojętność akademickiej teologii względem estetyki. Trudno zatańczyć z pięknem — łatwo jest je spowalniać, nadepnąć mu na pięty i wybić z rytmu. Teologowie uprawiający teodyceę często posługują się intelektem pełnym wysublimowanych rozważań, gdy misternie opracowują swoje koncepcje. Nie mają też śmiałości, być może z powodu ostrzeżenia ze strony Balthasara, by zająć się kwestią piękna.

***
Według Tolkiena ludzka „mythopeia” (tworzenie mitów) ma wyjaśnienie teologiczne. Choć „wyobcowany” i „zhańbiony” człowiek zachowuje tę zdolność tworzenia mitów i podlega prawu, „zgodnie z którym go uczyniono”. W swoim eseju Tolkien to właśnie objaśnia, przekonując, że cała ludzka zdolność do tworzenia mitów i wszelkiej aktywności została zachowana, choć jest skażona (ale nie jest zniszczona) przez Upadek. Jak pisze: „tworzymy na swą własną miarę i na swój własny, wtórny sposób, ponieważ my także zostaliśmy stworzeni, i to na obraz, i podobieństwo naszego Stwórcy”.
Opowieść, jaką głosi chrześcijaństwo, nie jest, zdaniem Tolkiena, „wtórstworzeniem”, ale „jej artyzm nosi najbardziej przekonujące piętno pierwotnej sztuki — aktu Stworzenia”. Jest to dzieło Autora pierwotnego świata, który tę opowieść uczynił prawdziwą historią. Stąd:

„Ewangelia to przecież [...] wzniosła opowieść, która jest samą istotą baśni. Mówi o wielu cudach, osobliwie artystycznych, pięknych i poruszających: „mitycznych” w swej doskonałości i pełni. Pośród tych cudów znajdzie się i owa największa, najpełniejsza eucatastrophe”.
Eucatastrophe to w terminologii Tolkiena nagła zmiana na dobre. Przeciwieństwo tragedii.

C.S. Lewis jako filozof. Prawda, Dobro i Piękno - red. David J. Baggett, Gary R. Habermas, Jerry L. Walls

czwartek, 8 lutego 2024

Charyzmaty w pierwszych wiekach chrześcijaństwa

Charyzmaty były obecne w Kościele od samego początku. W dziejach chrześcijaństwa możemy obserwować zarówno poszczególne osoby, jak i całe wspólnoty, posługujące się „darami łaski”. Wciąż jednak pojawiają się głosy sugerujące, że charyzmaty ustały wraz ze śmiercią apostołów. Pogląd taki prezentuje m.in. James B. North w książce „Historia Kościoła”. Pisząc o osobach mających dar proroctwa, stwierdza, że „ten dar przestał istnieć wraz z pierwszym pokoleniem chrześcijan. Jako szczególny dar funkcjonował tylko w pierwotnym kościele". Czy rzeczywiście charyzmaty zaginęły, aby pojawić się ponownie na początku XX w.? Czy pogląd ten da się utrzymać w świetle nauki Nowego Testamentu? Co na to źródła do dziejów Kościoła? Autor tego artykułu pragnie przedstawić świadectwa historii o funkcjonowaniu darów Ducha Świętego w Kościele, w pierwszym tysiącleciu chrześcijaństwa.

Rene Laurentin, w książce „Nieznany Duch Święty”, trafnie naświetlił problem występowania charyzmatów w dokumentach źródłowych. Według niego przypomina to nieco anegdotę o człowieku, który pod latarnią szukał zgubionej monety. Współczujący przechodzień postanowił mu pomóc i włączył się do poszukiwań. Nie mogąc jednak znaleźć zguby, zapytał: „Czy pan na pewno pod tą latarnią zgubił tę monetę?”. W odpowiedzi usłyszał: „Nie, ale tylko tutaj jest światło”... Szukając śladów obecności darów Ducha Świętego, warto pamiętać o ograniczeniach.



PISMA OJCÓW APOSTOLSKICH

Didache (czyli Nauka dwunastu Apostołów) należy do najstarszych dzieł w czesnego chrześcijaństwa. Powstało ono najprawdopodobniej w drugiej połowie I w. Nieznany autor daje swoim adresatom liczne wskazówki, jak mają postępować z prorokami i jak odróżniać proroków prawdziwych od fałszywych. Zaleca m.in., aby po Wieczerzy Pańskiej pozwolić prorokom „odprawiać dziękczynienie, jak długo zechcą“. Udzielając praktycznych pouczeń o zachowaniu wobec proroków i apostołów, nie pozostawia żadnych złudzeń, że oba urzędy wciąż są obecne w Kościele: „Każdego apostoła, który do was przychodzi, przyjmujcie jak samego Pana. Nie zostanie on u was jednak dłużej niż dzień jeden, a gdyby zaszła potrzeba, jeszcze i drugi. Jeśli zostanie trzy dni, jest to fałszywy prorok. (...) Nie każdy, kto mówi pod natchnieniem Ducha, jest prorokiem. Jest nim tylko wtedy, gdy żyje na sposób Pana. Tak więc po sposobie życia można poznać proroka prawdziwego i fałszywego“ (XI, 4-8). O powszechnej popularności i autorytecie proroków w tym czasie, świadczy także ciekawe zalecenie: „Wybierzcie zatem sobie biskupów i diakonów godnych Pana (...). Nie gardźcie więc nimi, gdyż należy im się wśród was to samo poważanie, co prorokom i nauczycielom“ (XV, l.2). Wśród najwcześniejszych Ojców Kościoła, których z racji ich kontaktu z czasami apostołów nazywamy Ojcami Apostolskimi (lata 95-145), należy wymienić Ignacego, biskupa Antiochii. Jego siedem listów, napisanych około 110 r., to skarbnica wiedzy o Kościele z początków II w. Znajdziemy tam interesujące nas informacje. Na przykład w liście do zboru w Smyrnie Ignacy podkreśla, że cały lokalny Kościół został obdarzony „wszelkimi darami, [jest] pełen wiary i miłości, nie pozbawiony żadnego charyzmatu“. Biskupa Polikarpa zaś zachęca: „proś [Pana] o ukazanie ci rzeczy niewidzialnych, bo wówczas niczego ci nie zabraknie i będziesz obfitował we wszelkie dary“ (List do Polikarpa 2,2). Innym świadectwem obecności charyzmatów w dobie Ojców Apostolskich jest „Pasterz”, dziełko Hermasa, którego słusznie M. Starowieyski nazywa „prorokiem kościoła rzymskiego“. Powstało ono na początku II w. i stanowi ciekawe świadectwo przemian związanych z praktyką pokutną, szczególnie w związku z przypadkami apostazji. Charyzmaty są w tym czasie w Kościele wciąż obecne. W „Pasterzu” często pojawiają się słowa: „w czasie snu otrzymałem, bracia, objawienie“, „oto widzenie, bracia, jakie ujrzałem” (Widzenie II,8,1; Widzenie IV,22,1). Szczególnie dużo informacji o odróżnianiu proroka prawdziwego od fałszywego pojawia się w części pt. „Przykazania”. Powszechność charyzmatu proroctwa nie jest dla Hermasa żadnym zaskoczeniem, co wyraża następujące stwierdzenie: „Jeśli zatem człowiek posiadający Ducha Bożego przyjdzie na zgromadzenie mężów sprawiedliwych, (...) wówczas napełni owego człowieka czuwający nad nim Anioł ducha proroczego, a człowiek ów napełniony Duchem Świętym przemówi do tłumu tak, jak chce tego sam Bóg“ (Przykazanie 11,9). Niepokojące sformułowanie „Anioł ducha proroczego” należy interpretować jako tożsame ze stwierdzeniem, iż „duchy proroków są poddane prorokom “ (1Kor 14,32).

ŚWIADKOWIE II STULECIA

Kilkadziesiąt lat później w Rzymie działał wybitny apologeta - Justyn Męczennik. W jego pismach znajdujemy dowody występowania darów Ducha Świętego, m.in. cudów i proroctw. Cuda szczególnie łączy z głoszeniem Ewangelii: „Rękojmię prawdziwości ich słów stanowi historia oraz to, co się dzieje obecnie. Stanowią ją również cuda, jakie zdziałali wielbiąc Boga, Stwórcę i Ojca wszechrzeczy, oraz zwiastując Syna Jego, Jezusa Chrystusa; takich czynów nie dokonują prorocy fałszywi. (...) Na imię Ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa ludzie odwracają się od pogańskich bożków, a zwracają ku prawdziwemu Bogu wyznając i czcząc Go wytrwale aż do śmierci, to chyba fakt ten, oraz uwidaczniająca się w nim cudowna moc wystarcza, by każdy mógł stwierdzić, że to Jezus jest Nowym Zakonem” (Dialog z Żydem Tryfonem 7;11). Aluzje do cudów pojawiają się też w związku z darem wyganiania demonów: „Wielu ludzi opętanych, których nie brak na całym świecie ani tutaj w mieście waszym [Rzymie], a których żaden zaklinacz, czarownik ani guślarz uleczyć nie może, nasi chrześcijanie przez zaklęcie ich w imię Jezusa Chrystusa Ukrzyżowanego pod Ponckim Piłatem, uleczyli i jeszcze teraz leczą“ (Apologia 5,6). „Zowiemy Go bowiem Wspomożycielem i Zbawcą, bo już sama moc Imienia Jego drżeniem przejmuje demonów, dzisiaj zaklętych w Imię Jezusa Chrystusa, ukrzyżowanego za Poncjusza Piłata, prokuratora Judei“ (Dialog 30,3). Justyn podkreślał również, że „dary prorockie pozostają w śród nas“ (Dialog 82; por. też 30;31;88). Potwierdza to również Euzebiusz z Cezarei: „za jego [Justyna] czasów po Kościołach jaśniały jeszcze charyzmaty prorocze“ (HK IV,18,8).

Ważnym świadkiem obecności, wręcz powszechności, darów Ducha Świętego pod koniec II w. jest Ireneusz z Lugdunum (Lyon). W dziele „Zdemaskowanie i zbicie fałszywej wiedzy” wielokrotnie wspomina o różnych charyzmatach. Wymieniając trzy główne błędy heretyków, zaznacza, że są „jeszcze inni, którzy nie uznają darów Ducha Świętego, odrzucają dar proroctwa, przez który człowiek, gdy zostanie nim nasycony, przynosi owoc życia Bożego“. Żeby nie było wątpliwości, o jakie dary chodzi, Ireneusz uściśla: „słyszeliśmy o wielu braciach, którzy mają uprzednią wiedzę o przyszłości, widzenia, słowa prorockie; inni przez nakładanie rąk uzdrawiają chorych i przywracają ich do zdrowia. A nawet umarli byli wskrzeszani i pozostawali wśród nas wiele lat“ (AH 2,32,4). Na innym miejscu dodaje: „Słyszymy, że wielu braci posiada w Kościele charyzmaty prorocze, za sprawą Ducha mówią rozmaitymi językami, odsłaniają skrytości ludzkie, o ile to pożyteczne, i objaśniają tajemnice Boże“ (AH 5,6,1); stwierdza też: „nie można wręcz podać liczby charyzmatów, jakie w całym świecie Kościół otrzymuje od Boga w imię Jezusa Chrystusa“ (AH 2,32,4) .Tych, którzy odrzucali Ewangelię Jana", napomina, aby „zdając sobie sprawę, że są fałszywi prorocy, nie posuwali się do usuwania łaski proroctwa z Kościoła“ (AH 3,11,9).

Chociaż Ireneusz wyraźnie daje pierwszeństwo charyzmatom nauczającym (apostołowie, prorocy, nauczyciele), to jednak uznaje wszystkie charyzmaty: „tam gdzie jest Kościół, tam też jest Duch Święty i wszelka łaska” (AH 3,24,1).

„PRZEBUDZENIE CHARYZMATYCZNE” (II/III w.)

Ireneusz żył w czasach, gdy na terenie Frygii narodził się montanizm. Jego nazwa pochodzi od Montanusa, nawróconego na chrześcijaństwo kapłana bogini Kybele, który razem z dwiema prorokiniami, Pryską i Maksymilią, zapoczątkował coś, co moglibyśmy nazwać przebudzeniem charyzmatycznym w starożytności. Ruch ten dość szybko rozprzestrzenił się po całej Azji Mniejszej i dotarł do Rzymu. Początkowo przyjmowany entuzjastycznie, już w roku 200 został jednak potępiony przez synody azjatyckie za pewne nadużycia. Jego cechą charakterystyczną była swoista eksplozja charyzmatów, szczególnie daru proroctwa. Wydaje się, że istniało kilka powodów odrzucenia „nowego proroctwa“, jak nazywano ten ruch. Przede wszystkim zarzucano Montanusowi, że „począł (...) gadać, dziwne wydawać dźwięki i prorokował zgoła przeciwko zwyczajowi kościelnemu, opartemu na tradycji i od dawna ustalonej kolejności”. Jak widzimy, samo prorokowanie nie było żadnym kościelnym „przestępstwem “, napięcie wywoływało raczej zaburzenie porządku i kolejności. Warto przy okazji zwrócić uwagę, że cytowany przez Euzebiusza z Cezarei antymontanista jest przekonany, że „nie może (...) charyzmat proroczy w całym Kościele wygasnąć aż do ostatniej paruzji, jak naucza Apostoł“ (HKV,17,4). Montanizm nie został więc potępiony za sam fakt prorokowania, lecz raczej za nadmierne eksponowanie proroctwa i proroków kosztem urzędów instytucjonalnych (hierarchii) oraz za skrajny rygoryzm, niemieszczący się w praktyce ówczesnego Kościoła. Montanusa oskarżano o to, że „bronił innego Parakleta z pomocą swych obłąkanych kobiet“, a nawet uważał się za wcielenie Parakleta. Ale R. Laurentin zauważa, że mogło być to równie dobrze efektem nieporozumienia. Słowa Montanusa: „Ja jestem Parakletem “, można również odczytywać jako starotestamentowe „To mówi Pan“ (Iz 7,7; 8,l l ). Bezlitosny tropiciel herezji Epifaniusz z Salaminy (ok. 315-403) twierdził, że montaniści zgadzali się z wielkim Kościołem co do zagadnień dogmatycznych, poprawnie nauczając doktryny trynitarnej i chrystologicznej. A byłoby to nie możliwe, gdyby Montanus rzeczywiście głosił, że jest Duchem Świętym. Montanizm stworzył ostatecznie własne struktury kościelne, jego ślady możemy obserwować jeszcze w VI w. Ostateczny koniec dziejów tego ruchu wiąże się prawdopodobnie z ekspansją islamu.

TERTULIAN

Ważną osobą, spajającą niejako Kościół Wielki i ruch montanistyczny, był Tertulian. Ten wybitny pisarz kościelny, żyjący na przełomie II/III w., pozostawił w swych pismach wyraźne ślady obecności charyzmatów w ówczesnym Kościele. Pod koniec traktatu „O chrzcie”, zwraca uwagę neofitom, aby zaraz po wyjściu z wody, gdy tylko zostaną poprowadzeni do oddzielnej sali i tam namaszczeni olejem, modlili się o charyzmaty: „Proście waszego Ojca, proście waszego Pana, o szczególny dar Jego dziedzictwa, rozdanie charyzmatów, leżących u podstaw chrztu“ (DB 20). Najwyraźniej jest to zwyczajowa praktyka kościelna, co potwierdza jedynie, że modlitwa o dary Ducha była aktem oddzielnym od chrztu, choć następowała zaraz po nim. W dodatku Tertulian, pisząc po łacinie, dokonuje transliteracji greckiego słowa charisma, zamiast użyć popularnego łacińskiego słowa dorea (dar). Najwyraźniej ma na uwadze nie jakieś ogólne „dary“, ale konkretnie „te“ charyzmaty. W dalszej części traktatu Tertulian pisze, że ponieważ modlitwa jest skuteczna, charyzmaty zostały udzielone: „Prosiliście, więc otrzymaliście, pukaliście, więc wam otwarto“ (DB 20). Musiały zatem wystąpić jakieś zauważalne zjawiska, które przekonywały patrzących z boku wiernych, że modlitwa została wysłuchana. Euzebiusz z Cezarei w swojej „Historii Kościelnej” daje również rozliczne świadectwa działania charyzmatów na przełomie II/III w: „Bardzo liczne bowiem inne cudy charyzmatu Bożego zdarzały się naonczas po rozmaitych kościołach i wielu utwierdzały w wierze, że i oni mają dar proroctwa“ (HK V,3,4). Dlatego słuszny wydaje się sąd K. McDonnella, że „obecność charyzmatów i ćwiczenie się w nich jest faktem w życiu kościelnym w II i III w.“. Autor powołuje się na obszerną literaturę przedmiotu.

CHARYZMATY W WIEKACH III i IV

Również Orygenes (pierwsza połowa III w.) w licznych pismach daje świadectwo wciąż żywego występowania charyzmatów. Pisze wręcz o „deszczu boskich charyzmatów “, odnotowując wśród nich „ślady i pozostałości charyzmatu uzdrawiania“. Jednocześnie w Homilii do Księgi Przysłów stwierdza z żalem: „większość (...) z wybitnych charyzmatów obecnie zanika, tak że niemal wcale nie można ich spotkać“. Wydaje się, że ta swoista sprzeczność tkwi w zmianie dotychczasowego interpretowania darów Ducha Świętego. U Orygenesa pojawia się przekonanie, że charyzmat, którego udzielił Jezus Chrystus, to „chrzest w Duchu Świętym“, natomiast szczególne dary łaski udzielane są wyłącznie ludziom duchowym (pneumatikoi), chociaż należy „prosić Pana o pełnię daru proroctwa“.

Euzebiusz, historyk Kościoła z przełomu III/IV w., wskazuje na Kościół jako dom Boga, w którym występują „boskie charyzmaty Ducha Świętego“, m.in. słowo mądrości, słowo wiedzy, wiara, uzdrowienia, języki. W czasach Euzebiusza Kościół zaczyna coraz bardziej uzależniać się od cesarstwa, powoli zyskując status religii państwowej. Ojcowie Kościoła IV w. zaczną zauważać poważny spadek poziomu zaangażowania chrześcijan w życie duchowe; proces ten postępuje w V w. Szło to w parze z coraz powszechniejszą praktyką chrztu niemowląt, choć wciąż chrzest w wieku dorosłym jest najczęściej spotykany. Właśnie w czasie przygotowania kandydata do chrztu mówi się o charyzmatach, co jest chyba zrozumiałe. Możemy obserwować funkcjonowanie darów Ducha Świętego, choć środowisko ich występowania wyraźnie się kurczy. Cyryl Jerozolimski, żyjący jedno pokolenie po Euzebiuszu z Cezarei, nauczał katechumenów przed chrztem, że dar proroctwa został odjęty narodowi żydowskiemu, a dany Kościołowi: „Odjęte zostały od nich chmury, mianowicie prorocy. Prorocy są dotąd jeszcze w Kościele“ (WK 13,29). Obecnie to chrześcijanin może zostać obdarowany darem prorokowania: „Jeżeli masz wiarę, nie tylko otrzymasz odpuszczenie grzechów, ale dokonasz rzeczy nadludzkich. Obyś stał się godny nawet daru proroctwa! Otrzymasz tyle łaski, ile zdołasz objąć. (...) Bądźcie przygotowani na otrzymanie łaski, a gdy ją już otrzymacie, nie odrzucajcie jej!“. Tę szczególną łaskę Cyryl nazywa „całkowitym zanurzeniem w Duchu Świętym“ (WK 17,18).

Od czasów Orygenesa wyraźnie zauważamy tendencję do przypisywania darów Ducha Świętego „pneumatykom“ (ludziom duchowym). Nie oznacza to, że inni nie mogą ubiegać się o charyzmaty. Powszechnie istniało przekonanie, że wszyscy, którzy z wiarą będą o nie prosić Boga, otrzymają je. Tak też uważa Hilary, biskup Poitiers, który zachęca chrześcijan do posługiwania się darami Ducha. Czyni to przy okazji komentarza do Ewangelii Jana 7,39: „Jesteśmy zalani darami Ducha. To źródło życia, którym jest rzeka Boża, przelewa się w nas“.

Bazyli Wielki, rówieśnik Cyryla i Hilarego, reprezentantów wschodniego i zachodniego chrześcijaństwa, w traktacie poświęconym Duchowi Świętemu pisze: „Duch zawsze obecny przy tych, którzy są Jego godni, działa w miarę potrzeby albo w proroctwach, albo w uzdrowieniach, albo w jakichś innych dokonywanych cudach“ (O Duchu Świętym 26,61). W dość tajemniczych słowach Bazyli opisuje społeczność z Duchem Świętym. Kiedy wierzący, poprzez bliski kontakt z Duchem zostaje „uduchowiony“, otrzymuje zdolność „przewidywania tego, co będzie w przyszłości [proroctwa], rozumienia tajemnic, pojmowania rzeczy ukrytych, rozdział charyzmatów, niebiańskie obywatelstwo, taniec z aniołami, radość bez końca, spoczynek w Bogu, podobieństwo do Boga, kraniec wszystkich pragnień, aby stać się Bożym“. Zwróćmy uwagę, że wśród charyzmatów odnajdujemy również dość zaskakujące, jak „taniec z aniołami“ czy „spoczynek w Bogu“.

W czasach Bazylego pojawia się też ruch messalian. Nazwa pochodzi od syryjskiego słowa oznaczającego „tych, którzy się modlą”. Różniła ich od montanistów niechęć do tworzenia samodzielnych struktur kościelnych, trudno ich więc zlokalizować. Jan Damasceński, żyjący na przełomie VII/VIII w., pisał, że messalianie podkreślają bardziej wartość modlitwy niż rytów kościelnych, nawet tych najważniejszych, czyli chrztu i eucharystii: „Wierzący nie otrzymali nieśmiertelnego i boskiego odzienia przez chrzest, lecz przez modlitwę. (...) Otrzymują oni w sposób zauważalny wejście Ducha Świętego i posiadają jawne odczucie w duszy wejścia Ducha Świętego“.

WSCHÓD I ZACHÓD NA PRZEŁOMIE IV/V w.

Jan Chryzostom i Augustyn (znów Wschód i Zachód) żyli na przełomie IV/V w. Obaj wyrażali podobną myśl: „Obecny Kościół jest jak kobieta, która utraciła swą dawną świętość. Pod wieloma względami zachowuje ona tylko symbole tej świętości. Rzeczywiście okazuje ona skarbce i szkatuły ze swoimi złotymi ozdobami, ale tak naprawdę pozbawiona jest swego bogactwa. Dzisiejszy Kościół przestawia sobą obraz takiej kobiety“. Powszechna staje się opinia wyrażona przez Jana Chryzostoma: „jeśli zbudowanie jest celem charyzmatu i jeśli możliwe jest osiągnięcie tego zbudowania w inny sposób, to jest bez charyzmatu, to nie chlubcie się tym, że posiadacie znaki. Jeśli nieobecne są charyzmaty, nie narzekajcie“. Chryzostom argumentuje, że nieobecność charyzmatów należy przypisać temu, że Bóg ceni nas sobie bardziej, ponieważ ich już nie potrzebujemy. Teraz, gdy jesteśmy dojrzali - dodaje Złotousty - wierzymy bez znaków, jak przystoi dorosłym. To tłumaczenie stoi w kontraście z wyrażoną wyżej opinią o nienajlepszej kondycji ówczesnego Kościoła.

Wiek V to kres zachodniego cesarstwa rzymskiego. Od tej pory inaczej rozwijać się będzie nie tylko polityka i gospodarka dawnego Imperium Romanum, ale także duchowość. W dużym uproszczeniu można stwierdzić, że Bizancjum kontynuowało tradycje związane z darami Ducha, gdy tymczasem Zachód, zalany falą plemion barbarzyńskich, przechodzi trudny okres budowania kultury religijnej w nowej rzeczywistości. Jednak w obu wypadkach duchowość rozwija się głównie w zakonach. Zwolennicy życia monastycznego uciekali od „zeświecczonego“ Kościoła i chronili się w ciszy klasztorów, dlatego też tam należy szukać dalszych śladów obecności charyzmatów.

MONASTYCYZM KULTYWUJE CHARYZMATY

Pachomiusz uchodzi za twórcę „zorganizowanego“ monastycyzmu. Według Sozomena, historyka z połowy V w., był on „mężem w najwyższym stopniu kochającym ludzi i tak niezmiernie umiłowanym przez Boga, że wiedział naprzód o tym, co ma nastąpić w przyszłości”. Jan z Apamei nad Orontesem, Filoksen i Teodoret z Cypru to mnisi z V i VI w., którzy w swoich pismach często wspominali charyzmaty (proroctwa, cuda, ale także mówienie językami). Sformułowali nawet dość specyficzną naukę o dwóch chrztach. W drugim, który nazywany jest zazwyczaj „chrztem w Duchu Świętym“, dochodzi do uwidocznienia darów otrzymanych już w czasie pierwszego chrztu. Aby tego rodzaju przeżycia doświadczyć, należy zerwać ze światem i zostać mnichem. Szczególnie interesującą dla historyków postacią jest Józef Hazzaya (zm. 786 r.). Omawiając znaki skutecznego działania Ducha Świętego, zwracał on uwagę na charyzmaty. Podobnie jak Bazyli Wielki, Józef uczył, że bliski kontakt z Bogiem powoduje w życiu wierzącego „potok mowy duchowej i słowo wiedzy; [człowiek] zyskuje też świadomość tajemnic, które mają nadejść.

Towarzyszy temu (...) radość, wesele, uniesienie, chwała, uwielbienie, pieśni, hymny i ody pochwalne”. Podobne opisy można znaleźć w doświadczeniu innego wybitnego przedstawiciela monastycyzm u wschodniego - Symeona Nowego Teologa, żyjącego na przełomie X/XI w. W swoich dziełach często zwraca uwagę na tzw. „drugie narodziny” albo „powtórny chrzest”. Symeon pisze: „Pan, który nam udzielił dóbr ponadodczuwalnych, daje nam także nową wrażliwość ponadodczuwalną przez swojego Ducha po to, aby Jego dary i łaski, które przekraczają doznanie, stały się dla nas w sposób nadprzyrodzony wyraźnie i jasno odczuwalne poprzez wszelkie doznania”. Duchowość tę, wraz z glossolalią, możemy spotkać w tradycji mnichów na świętej górze Athos i w tradycji „starców “ rosyjskich.

ZACHÓD ŚREDNIOWIECZNY I NOWOŻYTNY

Na Zachodzie ślady obecności charyzmatów stają się wyraźniejsze dopiero w okresie średniowiecza klasycznego, co nie oznacza, że dary łaski nie funkcjonowały wśród tych, którzy prawdziwie wierzyli, że Jezus jest Panem i Chrystusem. Występowanie darów Ducha potwierdza „Summa teologiczna” Tomasza z Akwinu (połowa XIII w.) i pisma Wincentego Ferrery (połowa XIV w.). Nurty charyzmatyczne rozwijają się zarówno w śród waldensów, „braci i sióstr wolnego Ducha“, jak i wśród katolickich franciszkanów. Można wspomnieć także przedziwny przypadek mistyczki Hildegardy z Bingen, która napisała traktat w niezrozumiałym dla siebie języku, czy Joachima de Fiore, głoszącego nadejście Ery Ducha Świętego, w której rządzić będą „mężowie duchowi“ (coś na wzór orygenesowych pneumatikoi).

Szczególne manifestacje charyzmatów w okresie nowożytnym są znacznie lepiej udokumentowane i często można je odnaleźć w literaturze, która dotyczy ruchu zielonoświątkowego. Spotykamy je u proroków z Zwickau, w śród kwakrów, w jansenizmie, a także w środowisku pietystycznym, np. wśród braci morawskich. Podobne ślady moglibyśmy dostrzec w ruchu metodystycznym, wśród zwolenników E. Irwinga i w ruchu uświęceniowym.

W świetle tych wszystkich świadectw historii nie jest możliwe utrzymanie tezy, że zjawiska charyzmatyczne przynależą jedynie do świata apostołów i ustały wraz z ich śmiercią.

Wojciech Gajewski
- doktor nauk historycznych, badacz pierwszych wieków chrześcijaństwa, pracownik naukowy Wydziału Filologiczno - Historycznego Uniwersytetu Gdańskiego, pastor zboru we Fromborku.

Artykuł pochodzi z miesięcznika "Chrześcijanin" 7/8 2003r.

Literatura oraz cały numer w pdf 

Więcej o darach ducha: https://lion-vision.blogspot.com/2024/01/na-poczatku.html