poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Kim jest ewangelikalny chrześcijanin?

Heretycy, liberalizm i tradycje; pozytywne nastawienie czy krytyka; sprawy zasadnicze i drugoplanowe; zbawienie z łaski; różne wyznania wiary - to niektóre tematy wykładów dra Martyna Lloyda-Jonesa wygłoszone w 1971 roku, a jakże aktualne dzisiaj. Poniżej zamieszczam kilka fragmentów z książki wydanej w Polsce przez fundację Legatio.

Na początku XIX wieku istniał cały szereg ewangelikalnych ugrupowań i denominacji. Potem zaś zaczęły stopniowo pojawiać się zmiany - zmiany w sferze rozłożenia akcentów i nauczania. Uderzającą rzeczą było jednak ich powolne tempo oraz zdradliwość. Pojawiali się oczywiście ludzie bardzo skrajni, którzy dokonywali odważnych stwierdzeń. Prawie każdy mógł zauważyć, że nie mają racji. Nie wyrządzali jednak szkody. Nigdy im się to nie zdarza. Ewidentny, rażący i arogancki heretyk wywołuje wprawdzie reakcję, lecz nie stanowi dla nikogo zagrożenia.

Człowiek naprawdę niebezpieczny, to ten, kto wprowadza bardzo nieznaczne lub niezwykle subtelne zmiany. Proszę mi wybaczyć przytaczanie przykładu z historii kościoła w Wielkiej Brytanii. Choć historia ta jest mi najlepiej znana, można by wykazać to samo na podstawie historii kościoła w Ameryce lub w innym kraju. Żył w Szkocji pewien nauczyciel o nazwisku A. B. Davidson. Człowiek ten naprawdę wyrządził szkodę. Był profesorem Starego Testamentu i filologii hebrajskiej, a szkodę wyrządził w sposób następujący. Był człowiekiem bardzo pobożnym, uprzejmym j dobrotliwym, co sprawiło, że większość jego studentów wcale sobie nie uświadamiała, iż do swojego nauczania wprowadzał nowy element wynikający z akceptacji wyższej krytyki.

Pamiętam, jak kilka lat temu zauważyłem coś, co bardzo by mnie rozbawiło, gdyby nie było tragiczne. Gdy obchodzono stulecie urodzin owego A. B. Davidsona, w jednym tygodniu przeczytałem o nim dwa artykuły: jeden w niezwykle liberalnym tygodniku religijnym, a drugi w tygodniku ewangelikalnym. Obydwa go wychwalały. Czasopismo liberalne chwaliło go za to, że przodował we wdrażaniu nowego „naukowego spojrzenia” na Stary Testament oraz, że zaakceptował schemat Wellhausena itd. Autor artykułu z kręgów ewangelikalnych również go chwalił. Sławił go za pobożnego ducha i za to, że zawsze rozpoczynał teologiczne wykłady od modlitwy. Tego rodzaju ludzie wyrządzają zazwyczaj najwięcej szkód, gdyż z pozoru, gdy patrzymy jedynie na to co zewnętrzne, nie dostrzegamy w nich żadnych zmian. Prawdziwym niebezpieczeństwem były u niego niewielkie rzeczy, które nieustannie wprowadzał.

Zauważył to wszystko wielki Charles Haddon Spurgeon, lecz gdy zaczął demaskować to, co nazywał ruchem „degeneracji”, został w drapieżny sposób zaatakowany przez ludzi z kręgów ewangelikalnych. Powiadali oni: „Co się stało panu Spurgeonowi? Stał się nadmiernie krytyczny; robi z igły widły; przesadza!” Historia dowiodła, że wcale nie przesadzał. Dostrzegał subtelne zmiany. Inni natomiast mówili o ludziach, których wpływu Spurgeon się obawiał: „Oni nadal są ewangelikalni; może twierdzą to czy tamto, ale tak naprawdę są ewangelikalni”. Nie zwracali uwagi na pewne rzeczy, które owi panowie zaczęli wypowiadać i stąd nie dostrzegli bardzo subtelnego procesu wkradającego się do życia zborów.

(…)

Podam jeszcze inny przykład. Jest pewien człowiek, postrzegany jako wielki chrześcijanin i jeden z wielkich obrońców ewangelikalizmu we współczesnej Anglii, dziennikarz Malcolm Muggeridge. Chrześcijanie ewangelikalni wykorzystują go na swoich konferencjach i w kampaniach. We wrześniu zeszłego roku w Londynie miał prowadzić całomiesięczną ewangelizację pewien ewangelista, a jedną z kluczowych postaci całej kampanii miał zostać Malcolm Muggeridge. Dlaczego? Ponieważ jest on znakomitym krytykiem Kościoła anglikańskiego, żartuje sobie z biskupów itd. W radykalny sposób krytykuje teatralność i pretensjonalność wszystkiego, co zwie się establishmentem. Co więcej, jest on osobą, która bez wątpienia zmieniła swoje poglądy. Z człowieka światowego i cynika przekształcił się w tego, który mówi, że potrzeba nam ducha Chrystusa i twierdzi, iż sam jest chrześcijaninem. Po przeczytaniu jego ostatniej książki pt. „Chrystus odkryty na nowo”, nie zawahałbym się stwierdzić, że Malcolm Muggeridge w ogóle nie jest chrześcijaninem. Nie wierzy bowiem ani w dziewicze poczęcie, ani w cuda jako fakty, ani w ofiarę przebłagalną, ani w dosłowne fizyczne zmartwychwstanie, ani w osobę Ducha Świętego, ani w modlitwę, a mimo to jest wykorzystywany na ewangelikalnych konferencjach i spotkaniach. Dlaczego? Tylko dlatego, że zmienił swoje ogólne poglądy i w mglisty sposób mówi obecnie o Chrystusie. Człowiek ten stał się w rzeczywistości mistykiem, a swoje mistyczne poglądy narzuca chrześcijańskiej wierze. W obecnych czasach swobody, ewangelikalni chrześcijanie gotowi są posłużyć się każdym, kto atakuje liberalizm establishmentu i wypowiada się na temat Chrystusa, ale bez uważnego i szczegółowego zbadania w co naprawdę dana osoba wierzy. Istnieje wiele innych tego przykładów. Dochodzę do wniosku, że C. S. Lewis stał się niemal świętym patronem ewangelikalnych chrześcijan. On sam nigdy nim nie był, o czym wyraźnie się wypowiadał. Mógłbym podać wam na to wiele innych dowodów. Oto więc drugi czynnik, którego skutkiem jest bardzo swobodna i mglista idea - ekumeniczny duch, który w ostatecznym rozrachunku rezygnuje z własnej tożsamości, pozbawiając nas naszego ewangelikalnego charakteru.

(…)

Jedną z pierwszych oznak, że ktoś przestaje być ewangelikalny jest utrata u tej osoby zainteresowania negacją i ciągłe twierdzenie, iż trzeba być zawsze pozytywnym. Podam wam znamienny tego przykład u człowieka, którego nazwisko jest większości z was znane, a niektóre z jego książek na pewno czytaliście. Oto, co niedawno napisał: „To, czy ktoś jest ewangelikalny, zależy od jego stosunku do sześciu punktów”, które następnie wymienia. Jego definicja uwzględnia jedynie to, co dana osoba popiera, a nie czemu się sprzeciwia. Potem zaś kontynuuje: „To, czy jest za czymś lub przeciw czemuś, może wskazywać, że jest zdezorientowanym, niedbałym i niekonsekwentnym ewangelikalnym chrześcijaninem. Nie możemy jednak odbierać mu prawa do ewangelikalnego szyldu, gdyż uznaje wspomniane zasady za podstawę swoich chrześcijańskich przekonań”. Oto rodzaj sformułowania, przeciwko któremu zdecydowanie bym zaoponował. Uważam, że jest ono zupełnie niesłuszne. Argumentacja mówiąca, iż należy zawsze przyjmować pozytywną postawę i że nie wolno nam określać człowieka ani na podstawie tego czy jest przeciw, ani czy jest za, nie zauważa, jak zdradliwe jest niebezpieczeństwo. Jeśli taki argument pozostawimy bez odpowiedzi, drzwi stoją otworem, by powtórzyły się takie rzeczy, jak herezja z Galacji. Pamiętacie zapewne Galacjan i w jaki sposób apostoł musiał rozprawić się z ich błędną nauką. Był to problem judaizmu, wyłaniający się w kilku miejscach Nowego Testamentu. Na czym polegał? Stwierdzone jest, że ludzie, którzy zwiedli Galacjan, nie zaparli się ewangelii. Oni niczemu nie zaprzeczali, ale coś dodawali. Głosili obrzezanie, które według nich było sprawą zasadniczą. Owszem — mówili — trzeba wierzyć w ewangelię, bo wszystkie jej elementy są całkowicie słuszne. Prócz tego jednak wprowadzali coś dodatkowego. Jak widzimy jest rzeczą ważną, aby ewangelikalny chrześcijanin przyjmował postawę krytyczną i był gotów powiedzieć, że w pewne rzeczy nie wolno wierzyć i że pewnych rzeczy nie wolno czynić.

(…)

Ważna zasada, którą chciałbym ustalić, brzmi następująco: ewangelikalny chrześcijanin w swoim podejściu do rozumu i wiedzy naukowej jest w pełni świadomy grożącego mu niebezpieczeństwa, gdyż widzi je wyraźnie w Piśmie Świętym. Paweł „stał się głupi”; śmiali się z niego filozofowie, a jego nauczanie traktowali jak kompletną głupotę. Tak zawsze się działo z prawdziwymi chrześcijanami; tak dzieje się również i dzisiaj. Wcale nas nie dziwi, że tzw. wielcy filozofowie są sceptyczni i bezbożni. Powinniśmy się tego spodziewać i wcale się z tego powodu nie obawiać. Nie możemy przepraszać ich za swoją wiarę tylko dlatego, że są niewierzący. Powinniśmy raczej widzieć w tym dowód na poparcie nauki Pisma Świętego. Dobrze pamiętamy, że gdy kościół całkowicie się stoczył i przeżywał okresy największej martwoty, działo się to w chwilach, gdy stał się sługą filozofii.

(…)

Kolejną rzeczą dotycząca ewangelikalnego chrześcijanina jest to, że posługuje się tym terminem w formie przedrostka, a nie przyrostka. Sądzę, że sprawa ta będzie nabierać znaczenia wraz z upływem lat. Chodzi mi tutaj o to, że jego tożsamość ewangelikalna jest sprawą pierwszorzędną. Kwestia konkretnego wyznania do którego należy, jest drugorzędna. Inaczej mówiąc, istnieje ogromna różnica między ewangelikalnym baptystą i baptystą ewangelikalnym. Twierdzę, że człowiek, o którym mówię, jest w pierwszej kolejności ewangelikalny. Może być baptystą, prezbiterianinem czy episkopalianinem, lecz w pierwszej kolejności ewangelikalnym chrześcijaninem.

Zwróćmy uwagę, że wielu dobrych ludzi, gdy im zasugerujemy, iż coś jest nie tak z ich wyznaniem, wybucha, traci panowanie nad sobą i broni go do ostatniego tchu, choć w rzeczywistości wie o nim bardzo niewiele. Dlaczego: Gdyż wiąże ich tradycja. Myśl o porzuceniu własnej denominacji jest dla nich największym grzechem ze wszystkich.

(...)

Ewangelikalny kult zawsze cechuje się prostotą, w przeciwieństwie do innych form. Ewangelikalny chrześcijanin nie wierzy w szaty liturgiczne, wkładanie kapy, mitry i w zmianę szat podczas poszczególnych części nabożeństwa. Nie wierzy w ceremonie, liturgie i procesje; nie lubi formalizmu. Wierzy w wolność Ducha. Jest to cecha fundamentalna. Gdy człowiek traci Ducha i przestaje być ewangelikalny, będzie zawsze rozbudowywał swoje nabożeństwo, przyozdabiał swój wygląd, swój strój i swoje czynności. Formalizm jest cechą świata nieewangelikalnego. Wolność zaś charakteryzuje chrześcijaństwo ewangelikalne.

(…)

Na przykład, w Augsburgskim Wyznaniu Wiary oraz w różnych innych, pierwotnych wyznaniach protestanckich, autorzy w oczywisty i świadomy sposób wyjaśniali swoje pozytywne przekonania w świetle błędnych poglądów rzymskokatolicyzmu. Była to rzecz konieczna. Spójrzmy na wcześniejsze wyznania, takie jak Atanazjańskie Wyznanie Wiary i inne. Zostały one napisane i rozwinięte nie tylko dla sformułowania pozytywnych tez wiary, lecz by przeciwstawić się pewnym herezjom, które w owych czasach się pojawiły, takie jak herezja ariańska i inne. Sugeruję, abyśmy teraz uczynili to samo. Dlatego postawiłem tezę, że nie wolno nam niewolniczo się trzymać, podpisywać się i bronić wyznań wiary, które przejęliśmy. Musimy pójść dalej i wykazać aktualność ich stwierdzeń w naszych czasach i w naszym pokoleniu.

(…)

Musimy również w bardzo konkretny sposób zadeklarować usprawiedliwienie wyłącznie z wiary. Powinniśmy stwierdzić, że usprawiedliwienie nie jest rezultatem odrodzenia, ani że od niego nie zależy. Naukę tę głosi Kościół rzymskokatolicki mówiąc, iż zostaliśmy usprawiedliwieni dzięki odrodzeniu będącego rezultatem naszego chrztu. Błąd ten może się wkraść i wkrada się w dzisiejszych czasach w bardzo subtelnych formach. My jednak oświadczamy, że Bóg usprawiedliwia bezbożnego (Rz 4:5). Jest to akt o charakterze sądowniczym — prawna deklaracja Boga, w której nie odgrywamy żadnej roli. Jest to tradycyjne nauczanie ewangelikalne.

(…)

Element karności powinien stać się czynnikiem zasadniczym w życiu kościoła. Kościół, który nie wierzy w dyscyplinę, ani nie wprowadza jej w życie, nie jest prawdziwym kościołem.

(…)

Jeśli chodzi o sakramenty, powinniśmy sprzeciwić się wszelkiej myśli związanej z kapłaństwem. Nie wierzymy ani w kapłanów, ani w żadną kapłańską czynność. Nie uznajemy poglądu, że sakramenty działają same przez siebie - ex opere operato. My w to nie wierzymy. Sakrament jest niczym, jeśli nie ma wiary w osobie, która go przyjmuje. Akt sam w sobie nie ma żadnej mocy. Nie wierzymy więc w bezwarunkową skuteczność samych sakramentów.

(…)

Musimy zawsze pamiętać, że nasze zrozumienie nas nie zbawi. To bardzo ważny punkt. Niebezpieczeństwo zagrażające ewangelikalnym chrześcijanom polega na tym, że wpadamy w pułapkę myślenia, iż zostaliśmy zbawieni dzięki naszemu zrozumieniu. Tak jednak się nie dzieje. Dzięki niech będą Bogu, że zostaliśmy zbawieni wbrew nam samym i mimo naszej ignorancji oraz wszystkiego, co nas dotyczy. Czasami różnica między ewangelikalnymi ludźmi jest wyłącznie kwestią zrozumienia. Za chwilę podam wam tego przykład. Istnieje również różnica między wadliwym pojmowaniem prawdy a jej zupełnemu zaprzeczaniu. Chodzi mi o to, że pewnym prostym chrześcijanom nie obdarzonym zbyt dużą inteligencją, pewne sprawy jest bardzo trudno zrozumieć. Istnieją jednak zdolni, utalentowani i bardzo inteligentni ludzie, którzy świadomie odrzucają prawdy nie do przyjęcia dla tych pierwszych. Te dwa stanowiska zdecydowanie się od siebie różnią. Choć okazujemy cierpliwość, współczucie i pobłażliwość w stosunku do pierwszej grupy, musimy potępić i zdystansować się w stosunku do tej drugiej.

(…)

Podobnie nie wolno nam dzielić się w kwestii interpretacji proroctw - według poglądów pre-, post-, amilenijnych, itd. Nie da się udowodnić żadnego z wymienionych poglądów. Nie wolno więc nam traktować ich jako tematy zasadnicze. Masz swoje poglądy? Trzymaj się ich. Dyskutujmy o nich. Zastanawiajmy się nad nimi wspólnie w świetle Pisma Świętego. Gdy jednak zaczynają one nas dzielić, to twierdzę, że jesteśmy winni schizmy. Sprawy nieistotne wpisujemy na listę rzeczy zasadniczych. Ewangelikalni chrześcijanie czasami tak postępują. Przypominam sobie człowieka, który opowiadał mi, że ma „wątpliwości” co do dr Greshama Machena. Twierdził tak z następującej przyczyny: miał on wysoką pozycję w Światowym Stowarzyszeniu Fundamentalistów, w którym każdy musiał utrzymywać pogląd premilenijny. Ponieważ jednak dr Gresham Machen go nie wyznawał, tamten człowiek miał wątpliwości co do jego ewangelikalnych poglądów. Do tej samej kategorii zaliczyłbym kwestię chrztu w Duchu Świętym oraz charyzmatów i duchowych darów. Istnieją różne opinie na ten temat. Traktuję je jako bardzo ważne, jednak nie odważyłbym się umieszczać ich w kategorii spraw zasadniczych.

(…)

Oto niektóre powody, dla których powinniśmy rozróżniać między sprawami zasadniczymi a mniej istotnymi. Pozwólcie jeszcze, że wymienię kilka spraw, które umieszczam w kategorii rzeczy mniej istotnych. Jedna z nich, to wiara w wybranie i predestynację. Jestem kalwinistą, więc w nie wierzę. Nie przyszłoby mi jednak do głowy, by umieścić je na liście tematów zasadniczych. Wpisuję je więc między sprawy mniej istotne. Potępiłbym jednak pelagianizm stwierdzając, iż zaprzecza on prawdzie Pisma Świętego dotyczącej zbawienia. Jest on wykluczony. Pamiętam jednak o arminianizmie i jego rozmaitych formach; nie umieszczam więc tematu w kategorii spraw zasadniczych. Czynię tak, gdyż według mnie jest to kwestia zrozumienia. Nie zostaliśmy zbawieni dzięki precyzyjnemu pojmowaniu, w jaki sposób zbawienie do nas dociera. Musimy jednak mieć jasność, że jesteśmy zgubieni i potępieni, bezradni i bezsilni oraz że nic nas zbawić nie może, prócz łaski Bożej w Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym, ukaranym za nasze grzechy, umarłym, zmartwychwstałym, wstępującym do nieba, zsyłającym nam Ducha i odrodzenie. Oto sprawy zasadnicze. Gdy zadacie mi pytanie: W jaki sposób do tego doszedłem, odpowiadam, że jest to kwestia zrozumienia mechanizmu zbawienia, a nie sposobu zbawienia. Chociaż mam zdecydowane i silne poglądy na ten temat, nie będę się izolował od człowieka, który nie może przyjąć nauki o wybraniu i predestynacji, gdyż jest arminianinem. Nie będę go odrzucał tak długo, jak długo mówi mi, że zostaliśmy wszyscy zbawieni przez łaskę. Jako kalwinista nie będę przez niego odrzucony, dopóki twierdzę - a czynić tak muszę - że Bóg wzywa wszędzie wszystkich ludzi do upamiętania. Dopóki obydwaj gotowi jesteśmy się zgodzić w tych sprawach, twierdzę, iż nie wolno nam burzyć naszej wspólnoty. Umieszczam więc wybranie w kategorii rzeczy mniej istotnych.

Martyn Lloyd-Jones - Kim jest ewangelikalny chrześcijanin?