czwartek, 1 lutego 2018

Łaska i pokój

       Mój tata przypominał wielu z nas; teologia i jego serce nie szły w parze. Na papierze potrafił przekonać samego siebie: „Jestem wolny, jestem zwycięzcą; wiem, że Bóg mnie kocha”. Ale w sercu nigdy nie był do tego w pełni przekonany.
       Pomagało mu dalsze zagłębianie się w twórczość purytanów, o czym rozmawialiśmy podczas naszej ostatniej konwersacji. Tata z chytrym uśmiechem wyciągnął książkę i powiedział:
-Czytam nawet Jana Kalwina. Chcę zrozumieć Boży pokój najlepiej, jak potrafię.
       Tata nie czułby się dobrze, gdyby ludzie dowiedzieli się, że czyta Kalwina, ale chrześcijanin, który chciał głębiej poznać Bożą łaskę mógł być pewien, że Kalwin pięknie ten temat ujął w swoich dziełach.
       Tata powiedział mi, że nie wierzy w twierdzenie „raz zbawiony, zbawiony na zawsze”, które przypisuje się Kalwinowi. Czytał natomiast Kalwina ze względu na jego głębokie zrozumienie zakresu łaski i pewności Chrystusowego dzieła, jakie dla nas wykonał. Tata świadomie próbował pozbyć się wewnętrznego głosu, który mówił: „Nie jestem wystarczająco dobry. Bóg mnie nie kocha, muszę robić więcej". Zawsze potrafił uciec z tej walki za pomocą większej pewności, większego poświęcenia, większej odwagi, pełniejszego poddania się Bożym celom na ziemi, ale teraz te drogi ucieczki już dla niego nie istniały. Musiał znaleźć prawdziwą łaskę, coś, co było poza jego umysłem i emocjami.
       Wierzę, że Boża łaska spoczęła na tacie pewnego dnia, gdy opadał z sił. Roger Hayslip musiał zabrać go do szpitala, a tata zapomniał swoich butów. Gdy dreptał po szpitalu w skarpetkach, jakiś pacjent zatrzymał się i powiedział uprzejmie:
 - Proszę, niech pan weźmie moje buty. Ja dostanę drugą parę.
        Tata całe życie poświęcił, pomagając innym, czego częścią było jego słynne oddanie butów dziecku z ulic Nowego Jorku. Teraz, gdy tata najbardziej tego potrzebował, wydawało się, że Bóg prosi go, żeby przyjął tę samą, kochającą łaskę.
        Przyjął. W ostatnich dniach swojego życia tata zwracał się w stronę ludzi nie po to, by dawać, ale by otrzymywać. Stał się bardziej przyjacielem ludzi, cieszył się innymi i tym, że ich potrzebował. W końcu chyba przyjął fakt, że nie miał już żadnych gór do zdobycia, więc teraz mógł dzielić się z innymi otwartym sercem, na tyle, na ile był w stanie.
        Zaczął regularnie dzwonić do wujka Dona i cioci Ruth, słuchając i zadając wiele pytań.
- Dzwonił, żeby po prostu porozmawiać, czego nigdy wcześniej nie robił - mówi wujek Don. - Pytał o mój artretyzm, a ja pytałem, jak sobie radzi. Wiem, że z Ruth prowadził długie rozmowy telefoniczne.


Gary Wilkerson - David Wilkerson (Biografia) - Krzyż, sztylet, i człowiek, który uwierzył