czwartek, 21 stycznia 2021

Czy jesteśmy razem?

W roku 2009 wydany został nowy dokument pt. „Deklaracja manhattańska. Wołanie chrześcijańskiego sumienia”. Była to kolejna próba wypracowania wspólnego stanowiska odnośnie do takich zagadnień jak świętość życia, tradycyjne małżeństwo czy wolność religijna. Sygnatariuszami byli członkowie Kościołów ewangelikalnych, katolicy i wyznawcy prawosławia. Wiele aspektów dokumentu było podobnych do inicjatywy ECT (Ewangelicy i katolicy razem) z 1994r., w prace nad nim zaangażowane były po części te same osoby. Niestety w dokumencie ponownie wyrażono aprobatę wobec Kościoła rzymskokatolickiego jako wspólnoty chrześcijańskiej. W Deklaracji manhattańskiej ogłoszono: „Chrześcijanie są spadkobiercami dwutysiącletniej tradycji głoszenia Słowa Bożego.” Kim jednak są chrześcijanie, o których mówi się w deklaracji? Dokument odnosi tradycję do „prawosławnych, katolików i ewangelikalnych chrześcijan”. Ponadto wzywa chrześcijan, by jednoczył się w imię „Ewangelii”, „Ewangelii drogocennej łaski" i „Ewangelii Jezusa Chrystusa”, i mówi o tym, że naszym obowiązkiem jest głosić tę Ewangelię zarówno „w porę, jak i nie w porę”. Dokument ten wprowadza zamieszanie co do Ewangelii i zaciera różnicę w zasadniczej kwestii: kto jest chrześcijaninem, a kto nie. Nie wierzę bowiem w to, że Kościoły rzymskokatolicki i prawosławny głoszą tę samą Ewangelię co ewangelikalni chrześcijanie. Z tych właśnie powodów nie mogłem podpisać Deklaracji manhattańskiej, nie mogli tego również zrobić tacy duchowni jak John MacArthur, Michael Horton czy Alistair Begg. Zgadzaliśmy się z dziewięćdziesięciu dziewięcioma procentami zawartości tej deklaracji; wszyscy stanowczo wspieramy świętość życia, tradycyjne małżeństwa czy wolność religijną. Nie możemy jednak zgodzić się z jej ekumenicznymi twierdzeniami. Zakrawa na ironię to, że twórcy ECT chcieli między innymi przezwyciężyć relatywizm w kulturze. Jednakże to oni ostatecznie zrelatywizowali najważniejszą prawdę ze wszystkich - Ewangelię.

***

Kościół posłużył się zdolnością do nieomylnego rozpoznaną i usankcjonowania ksiąg nieomylnych. Można zilustrować różnicę pomiędzy protestanckim a rzymskokatolickim stanowiskiem, wyobrażając sobie, że Bóg dał nam dziesięć ksiąg, przy czym pięć z nich było nieomylnych, a pięć pozostałych zawierało błędy, i nałożył na nas obowiązek określenia które z nich są nieomylne. Jeśli jesteśmy omylni, możemy poprawnie wskazać cztery z pięciu nieomylnych ksiąg. Możemy również zidentyfikować jedną omylną księgę jako nieomylną. Nasze decyzje oczywiście nie mogą zmienić natury ksiąg. Nieomylna księga, której nie wybraliśmy, w dalszym ciągu będzie nieomylna, nawet jeśli pomyliliśmy się i nie umieściliśmy jej w naszym „kanonie”. Podobnie księga omylna, którą wybraliśmy, nie może stać się nieomylna ponieważ jesteśmy omylni, nasze decyzje nie mogą mieć w tej materii takiego skutku.
Oczywiście, gdybyśmy byli nieomylni, to poprawnie zidentyfikowalibyśmy pięć nieomylnych ksiąg, nie pomijając żadnej z nich i nie włączając do kanonu żadnej księgi omylnej. Nie moglibyśmy popełnić omyłki, ponieważ mielibyśmy nieomylną zdolność do rozpoznania nieomylności. Do tej właśnie zdolności Kościół rzymski rości sobie prawo w dziedzinie historycznego wybrania i zgromadzenia ksiąg Biblii.

***

Kościół rzymskokatolicki uznaje jednak historycznie dwa źródła objawienia: Pismo i tradycję. Zagadnienie to koncentruje się wokół deklaracji Soboru Trydenckiego, jak również stwierdzeń, które padły podczas XX-wiecznych debat prowadzonych na ten temat. W wyniku rozwoju tak zwanej nouvelle thćologie, „nowej teologii", w postępowym skrzydle Kościoła rzymskokatolickiego wyrażano chęć odejścia od teorii dwóch źródeł objawienia. Dziwnym trafem dyskusję tę sprowokował uczony anglikański, który podczas pracy nad doktoratem na temat historycznych podstaw Soboru Trydenckiego natknął się na pewne znaczące informacje. Zauważył, że w pierwszym szkicu czwartej sesji Soboru Trydenckiego zapisano, że Boża prawda częściowo znajduje się w Piśmie, a częściowo w tradycji. W szkicu tym powtarzało się łacińskie sformułowanie partim, partim, wskazujące na to, że objawienie częściowo zawarte zostało w Piśmie, a częściowo w tradycji, i mówiące wprost o dwóch źródłach objawienia. Jednakże ostateczny szkic nie zawierał słów partim, partim, ale po prostu słowo et, czyli „i” - a zatem stwierdzono, że Boża prawda zawarta jest w Piśmie i w tradycji (Vatikaans Concilie). Istotne jest pytanie, dlaczego zmieniono słowa w dokumencie soborowym, usuwając formułę partim, partim na rzecz bardziej niejednoznacznego et. Jeśli Boża prawda zawarta jest w Piśmie i w tradycji, czy możemy również powiedzieć, że zawarta jest w Piśmie i w Westminsterskim wyznaniu wiary? Jako prezbiterianin wierzę, że Westminsterskie wyznanie wiary odpowiednio wyraża wiarę chrześcijańską i zawiera Bożą prawdę - Pismo jest w nim cytowane i objaśniane. Jednakże nie uważam, że Westminsterskie wyznanie wiary jest natchnione lub nieomylne. Podobnie uważam, że Bożą prawdę można znaleźć w kazaniu czy wykładzie, ale nie znaczy to, iż znajduje się tam jej źródło. Et może zatem wskazywać na to, iż Boża prawda znajduje się w Piśmie i w tradycji, ale że tradycja nie jest źródłem objawienia.
Dalsze studia ujawniły, że gdy pojawił się pierwszy szkic czwartej sesji soboru, dwóch rzymskokatolickich teologów zaprotestowało przeciwko użyciu sformułowania partim, partim. Podstawą ich zastrzeżeń było to, że użycie tych słów zniszczy unikalność i wystarczalność Pisma Świętego. W tym momencie sesja soboru została przerwana przez wojnę. Zapisy debaty czwartej sesji soboru w tym miejscu się kończą, dlatego nie wiemy, dlaczego parim, partim zostało zamienione na et. Czy uczestnicy soboru ugięli się przed protestem dwóch uczonych, czy też et pozostawiono specjalnie jako zamierzoną niejednoznaczność?

***

XVI-wieczna niezgoda co do autorytetu i kanonu Pisma istnieje zatem do dzisiaj, stanowiąc barierę nie do przejścia w zjednoczeniu protestantów z Rzymem. Jeśli protestanci i katolicy zgodziliby się, że istnieje tylko jedno źródło objawienia, Pismo Święte (bez apokryficznych ksiąg w Biblii rzymskokatolickiej), to moglibyśmy zasiąść do dyskusji na temat znaczenia tekstów biblijnych. Jednak już od Soboru Trydenckiego wszelkie próby dyskusji protestantów i katolików na temat Biblii obracały się wniwecz ze względu na encykliki papieskie lub orzeczenia soborów.

***

To część problemu związanego z dyskusjami pomiędzy Kościołem rzymskokatolickim a grupami protestanckimi. Wiele z tych ostatnich nie troszczy się zbytnio o różnice doktrynalne, stąd ich przedstawiciele są chętni do tego, by rozpoczynać dyskusje i podpisywać ekumeniczne uzgodnienia z Rzymem. Jeśli jednak potraktujemy poważnie biblijną doktrynę usprawiedliwienia, o zbliżeniu stanowisk w tej kwestii nie może być mowy. Nie może być jedności dopóty, dopóki nie ustąpi któraś ze stron - te dwa stanowiska są ze sobą po prostu sprzeczne. Ktoś ma rację, a ktoś się myli, ten zaś, kto znacząco narusza Ewangelię Nowego Testamentu, zasługuje na potępienie. Zgadza się to ze słowami apostoła Pawła skierowanymi do Galacjan: „Lecz choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba głosił wam ewangelię inną od tej, którą wam głosiliśmy, niech będzie przeklęty” (Ga 1:8, UBG). Jedna bądź druga strona, protestantyzm bądź katolicyzm, zasługuje na Bożą anatemę.


R. C. Sproul - Czy jesteśmy razem? Katolicyzm okiem protestanta

Wielka tajemnica wiary

Filozoficzne metody poszukiwania odpowiedzi na pytania przypominają mi metody działania tajnych służb śledczych. Podobnie jak: „dajcie nam człowieka, a my znajdziemy na niego paragraf”, filozofia uczy: „powiedzcie, co mamy udowodnić, a my to udowodnimy. Jeśli dogmat papieża nie zgadza się z Pismem Świętym, Watykan uznaje dogmat za ważniejszy, czyli tym samym Pismo Święte za herezję. Ciągle aktualna encyklika papieża Leona XIII Providentissimus Deus (O studiowaniu Biblii) z 18 listopada 1893 roku nakazuje wprost katolickim badaczom Biblii tak ją tłumaczyć i objaśniać, by pasowała ideologicznie do nauk Watykanu. Wystarczyło niekiedy zmienić tylko jedno słowo, by zmienił się sens całego przesłania.

***

Nieraz jednak ta papieska nieomylność postrzegana była nawet przez najgorliwszych katolików jako co najmniej niezrozumiała. Oto 14 mają 1999 roku Jan Paweł II, podczas wizyty delegacji irackiej w Watykanie, publicznie ucałował Koran, świętą księgę islamu! Zdjęcie papieża trzymającego w rękach i całującego Koran obiegło wtedy cały świat. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że papież zna bardzo dobrze cały Koran. Czyżby zatem oficjalnie podpisywał się on pod prawem zabijania innowierców (Koran, sura 5:17 oraz 48:29)? Dla mnie wyglądało to tak, jakby prezydent Izraela pocałował „Mein Kampf” Hitlera. Co czuli wtedy prześladowani w każdym islamskim kraju katolicy, widząc w gazetach ich papieża całującego Koran? Czy oni też krzyczą teraz: santo subito? Czy ktoś widział, żeby Jan Paweł II kiedykolwiek publicznie pocałował Pismo Święte, na którym podobno opiera się katolicyzm albo przynajmniej trzymał je w swoich rękach?


Jan Paweł II, również jako pierwszy papież w historii, przekroczył progi meczetu. 6 maja 2001 roku wszedł on do Wielkiego Meczetu Umajjadów w Damaszku. W imię międzywyznaniowego dialogu pokojowego Jan Paweł II pokłonił się wtedy Allahowi! Niewielu niestety zdaje sobie sprawę, że obowiązkowe zdjęcie butów przy wejściu do meczetu jest jak uklęknięcie przed krzyżem po wejściu do kościoła katolickiego. Meczet uważany jest przez muzułmanów za miejsce święte i bezwzględnie każdy MUSI tam oddać chwałę Allahowi.

***
Jednym z pierwszym papieskich dekretów wydanym ex cathedra, czyli z mocą nieomylności urzędu, był dogmat o nierozerwalności zbawienia wiecznego z przynależnością do Kościoła katolickiego ogłoszony przez papieża Innocentego III na Soborze Laterańskim IV w 1215 roku. Wkrótce potem w 1302 roku papież Bonifacy VIII potwierdził to swoim dogmatem o zbawieniu tylko przez poddanie się papieżowi w Rzymie. Miało to też na pewno podkład polityczny, bowiem w całej Europie szalał wtedy antyheretycki terror, zapoczątkowany przez papieża Urbana II. W 1095 roku podczas synodu w Clermont we Francji, wezwał on wszystkich chrześcijan do świętej wojny z heretykami, czyli przede wszystkim muzułmanami okupującymi Jerozolimę. Wyprawa na Jerozolimę zapowiadała się obiecująco, zwłaszcza że Urban II publicznie i uroczyście obiecał wtedy, iż każdy rycerz a nawet jego rodzice będzie miał odpuszczone grzechy, a jeśli polegnie na polu walki, pójdzie prosto do Nieba. Nie mogło być lepszej zachęty do walki co złupię u Żydów to moje, a jak zginę, pójdę prosto do Nieba. To samo jest dzisiaj mottem przewodnim dla czerpiących swe natchnienie z Koranu samobójców islamskich.
Dzięki tym obietnicom zgromadził Urban II kilkadziesiąt tysięcy ochotników, którzy w 1099 roku zdobyli Jerozolimę, krwawo rozprawiając się nie tylko z okupantami, ale i z Żydami. Do światowej historii przeszło na przykład spalenie żywcem prawie tysiąca izraelskich mężczyzn, kobiet i dzieci chroniących się w jerozolimskiej synagodze. Krzyżowcy grabili przy tym, co tylko się dało. Pokaźna część łupów zasiliła też wtedy papieski skarbiec. A wszystko to w imię uwalniania chrześcijaństwa z islamskiej nawałnicy. Za swoje osiągnięcia papież Leon XIII podniósł Urbana II w 1881 roku do rangi błogosławionego. Również następni papieże: Innocenty II (1130-1143), Celestyn II (1143-1144), Eugeniusz III (1145-1153) i Innocenty III (1198-1216) wsławili się wyprawami krzyżowymi nie tylko przeciwko muzułmanom, lecz także heretyckim sektom w całej Europie.
Wojny krzyżowe ciągnęły się przez około 250 lat, niosąc śmierć, grabieże i strach u wszystkich niepodzielających katolickiego światopoglądu. Z tego samego powodu w imię walki z heretykami lecz tylko na lokalnych, narodowych frontach, ukonstytuował wspomniany już papież Innocenty III, Świętą Inkwizycję. Jak Karol Marks był ojcem duchowym komunizmu, tak Innocenty III był ojcem duchowym inkwizycji. Dopiero jednak jego następca Grzegorz IX (1231-1233) wprowadził w życie papieską Inkwizycję jako walkę przeciwko wszystkim tym, którzy mogliby w jakikolwiek sposób zagrażać kościelnej dyktaturze. W majestacie papieskiego prawa torturowano i spalono na stosach setki tysięcy ludzi w całej zachodniej i centralnej Europie.

***

Rozpad Cesarstwa Rzymskiego w V wieku przyczynił się także do podziału Kościoła na wschodni (Konstantynopol) i zachodni (Rzym), Kościół wschodni na soborze w Konstantynopolu w 692 roku zatwierdził nowe prawo regulujące małżeństwa wśród duchownych. Biskupi nie mogli być już żonaci, natomiast księża i diakoni mogli, a nawet powinni zachować dotychczasowe związki małżeńskie. I do dziś w Kościele prawosławnym obowiązuje to samo prawo. Kościół zachodni nie zabraniał małżeństw wśród duchownych. Papieże, biskupi, księża mieli rodziny, żony, dzieci. Jedynym problemem było obowiązujące wówczas prawo dziedziczenia. Otóż każdy syn miał prawo do spadku po zmarłym ojcu. A jeśli ojcem był biskup czy ksiądz? Należała mu się też jakaś odprawa z majątku kościelnego. Papież Pelagiusz I (556-561) wydał więc dekret pozbawiający synów nowych księży prawa do spadku. Niedługo później papież Grzegorz I, zwany Wielkim (590604) pierwszy mnich wybrany papieżem rozciągnął to prawo na wszystkich bez wyjątku synów księży. Tylko synów, bowiem córki i tak nie miały żadnych praw spadkowych w ówczesnym świecie.

Żeby skończyć wszelakie niedomówienia, papież Benedykt VIII w roku 1022 zabronił zawierania małżeństw i nawet posiadania konkubin wszystkim nowo wyświęcanym księżom. Mimo to liczba żonatych księży, jak również ich dzieci, wcale nie malała. Nie było bowiem prawa kanonicznego zabraniającego bycia księdzem komuś już żonatemu. Korzystali z tego przede wszystkim ci, którzy mieli same córki, które i tak nie dziedziczyły nic po ojcu. Mogły liczyć tylko na przyzwoity posag. Dopiero papież Innocenty II na Soborze Laterańskim II w 1139 roku unieważnił wszystkie małżeństwa księży, ze skutkiem natychmiastowym musieli się oni rozwieść ze swoimi żonami. Od tej daty w całym Kościele rzymsko-katolickim obowiązuje celibat. Tylko w nim; bowiem w kościołach protestanckich księża zaczęli się żenić, a zakonnice wychodzić za mąż. Przestały obowiązywać doktryny papieskie, zaczęto wprowadzać w życie przykazania biblijne. W 1 Liście do Tymoteusza (3:1-4) tak pisze św. Paweł: „Jeśli ktoś dąży do biskupstwa, pożąda dobrego zadania. Biskup więc powinien być nienaganny, mąż jednej żony, trzeźwy, rozsądny, przyzwoity, gościnny, sposobny do nauczania, nie przebierający miary w piciu wina, nieskłonny do bicia, ale opanowany, niekłótliwy, niechciwy na grosz, dobrze rządzący własnym domem, trzymający dzieci w uległości, z całą godnością.” Żeby nie było dwuznaczności w zrozumieniu tego skomplikowanego przesłania, na dole strony w Biblii Tysiąclecia jest odnośnik po słowach: mąż jednej żony; cytuję: „Tzn. raz żonaty lub uczciwie żyjący z jedną żoną. Kościół zachodni podniósł później wymagany stopień wstrzemięźliwości wprowadzając celibat”. Wygląda więc na to, według teologów katolickich, że życie z jedną żoną to wstrzemięźliwość jeden krok przed celibatem. Nie wiem, czy nawet najlepszy satyryk wymyśliłby podobne porównanie.


Grzegorz Nowak - Oto wielka tajemnica wiary

środa, 13 stycznia 2021

Byłam lesbijką

Pewnego wieczoru, po obejrzeniu filmowej adaptacji historii Dawida i Goliata, podzieliłam się z Santorią moimi zmaganiami z pożądliwością. Opowiedziałam, jakim pożądliwość jest dla mnie olbrzymem, jak robi, co chce, zmuszając mnie do posłuszeństwa - ten grzech naprawdę miał gadane. Właściwie natychmiast, bez żadnego wahania, nie biorąc nawet oddechu, aby nieco ochłonąć czy może odpuścić sobie powiedzenie mi, kim powinnam być i co robić, Santoria odpowiedziała: 

- Jackie, czy walczysz z tym grzechem za pomocą Ewangelii ?
- Za pomocą Ewangelii? Jak? - zapytałam, niepewna czy jej rada jest w jakimkolwiek stopniu praktyczna. Miałam nadzieję, że nauczy mnie jakiejś specjalnej formuły modlitewnej gromiącej grzech, a nie że poprosi, abym po prostu pamiętała o Ewangelii.
- Umierając na krzyżu i zmartwychwstając, Jezus dał ci moc zwyciężać grzech. Dosłownie. W tym sensie, że nie musisz w ogóle poddawać się grzechowi. Za każdym razem, gdy jesteś kuszona, po prostu pamiętaj, że tak naprawdę Jezus już go pokonał. Nie jesteś niewolnicą. Jesteś wolna. Musisz tylko w to uwierzyć i żyć tą prawdą.

Skonsternowana i zaintrygowana jak nigdy, spojrzałam na nią:
- Chcesz mi powiedzieć, że do walki z grzechem wystarczy mi sama Ewangelia?
Powstrzymując wzbierający w piersi śmiech, wzbudzony prostolinijnością mojego pytania, całkowicie pewna swego Santoria odpowiedziała mi prosto w twarz:
- Tak, Jackie. Ewangelia nie tylko cię zbawiła, ona także cię podtrzymuje.

Wielu nowo nawróconych, szukając podpory nie w Ewangelii, ale na własną rękę, wkroczyło na ścieżkę zadufania w sobie i dobrych uczynków, a nie Ewangelii. Ewangelii, której istotą jest to, że Święty Bóg stworzył dla samego Siebie lud, a lud ten zgrzeszył, łamiąc Jego święte prawa. Wskutek tego zasłużył na osąd, który sprawiedliwy Bóg zobligowany jest wydać. Miłość Boga skłoniła Go jednak do posłania Swego Syna, Jezusa, Boga wcielonego, aby wziął na Siebie grzechy wielu i aby został osądzony tak jak ludzie winni być osądzeni. Bożym celem było to, aby ludzie mogli prowadzić życie, na jakie nie zasługują. Mając wszelką moc uczynić to i o wiele więcej, Jezus powstał z martwych, pokonując śmierć. Wszystkim nakazał pokutować oraz wierzyć w Swoje imię, aby ci, którzy robią to dzięki łasce, zostali zbawieni i napełnieni Duchem Świętym. Duch Święty z kolei zapieczętował wierzących na dzień odkupienia, odkąd będą żyć na wieki życiem otrzymanym wówczas, gdy uwierzyli.


Jackie Hill Perry
Byłam lesbijką

środa, 30 grudnia 2020

Kościół chiński będzie wysyłał misjonarzy na cały świat

Wywiad z chińskim pastorem

Witaj, proszę przedstaw się na początek.

Pastor Samuel: Mam na imię Samuel (Imię zmienione), mam 36 lat; mieszkam na wschodnim wybrzeżu Chin, gdzie jestem pełnoetatowym pastorem podziemnego kościoła. Nasz zbór liczy około 400-500 osób, 2/3 z tego to studenci, pozostała część to młodzi fachowcy, którzy niedawno ukończyli studia. Jest to zazwyczaj drugie pokolenie przybyszów z innych prowincji Chin.

Co właściwie rozumiesz przez określenie „kościół podziemny”? W jaki sposób kościół gromadzący 400-500 osób może działać w podziemiu?

Termin „kościół podziemny” to pojęcie, którego używamy tylko poza Chinami. U nas mówimy o zborach rodzinnych. Istnieje w naszym kraju oficjalny system kościołów uznanych przez nasz rząd. W praktyce jest to okno bądź narzędzie, którego używają nasze władze, aby pokazać innym krajom, że istnieje u nas wolność religijna. Pozostałe kościoły uważane są za nielegalne. Oznacza to, że zgromadzamy się w domach, miejscach biznesowych, bądź gdzieś w terenie. Stąd nazwa „podziemny”.

Czy to również wiąże się z jakimiś prześladowaniami?

Oczywiście. W Chinach, w większości prowincji, gromadzenie się jest nielegalne. Zgromadzenia większej liczby niż 30 osób są zakazane. Tak samo jest również z głoszeniem kazań z Księgi Objawienia Św. Jana i Księgi Rodzaju.

Dlaczego?

Ponieważ nie wolno nauczać o stworzeniu. Oficjalny pogląd w Chinach to ewolucja.

Dlaczego zakazana jest Księga Objawienia?

Oficjalne nauczanie w Chinach na temat historii dowodzi, że komunizm jest jej zwieńczeniem: że przechodzimy z dobrego w lepsze i to właśnie komunizm jest tym najlepszym, co spotkało człowieka. Tymczasem Objawienie mówi coś zupełnie innego. Widzimy, że człowiek jest w beznadziejnym stanie, a ludzkość się psuje.

Wspomniałeś, że twój kościół to ponad 400 osób. Jak to możliwe, że spotykacie się nielegalnie w tak dużej grupie?

Cóż, przede wszystkim w spotykamy się w grupach biblijnych, jest ich około 60. Odbywają się w różnych domach i akademikach.

Czego można się po takim spotkaniu spodziewać?

Stawiamy tam na trzy rzeczy. Po pierwsze, budowanie więzi i społeczności Po drugie, studiowanie Bożego Słowa. Po trzecie, uczenie się służenia sobie nawzajem.

A niedziela?

W niedzielę stworzyliśmy fikcyjną firmę. Jako firma wynajmujemy lokal na pierwszy dzień tygodnia. Jest to przedsiębiorstwo consultingowe organizujemy więc „szkolenia biznesowe”. Nie jest to w pełni bezpieczne, ale przywykliśmy do tego. Ryzyko jest częścią naszego życia. Jako chrześcijanie w Chinach mówimy, że zatrzymać nas może tylko niebezpieczeństwo, nie lęk przed tym niebezpieczeństwem. Jeśli władze przyjdą i nas zamkną, poddamy się, ale nie zatrzyma nas lęk przed tym, że one mogą to zrobić.

Jak byś opisał w ogólny sposób obecną kondycję Kościoła chińskiego?

Hmm..  najogólniej mówiąc, z perspektywy historii prześladowanie przynosi nam błogosławieństwo! Jestem bardzo wdzięczny za prześladowania i wielu znanych mi przywódców chrześcijańskich uważa tak samo. Kościół rozwija się bardzo szybko. Zarówno liczba osób w zborach, jak i liczba zborów nieustannie rośnie. Z drugiej strony nie wiemy, jak wygląda zdrowy, normalnie funkcjonujący kościół, Nie mieliśmy w historii okresu stabilizacji i normalności. Sytuacja jest zupełnie inna niż w Europie, czy Stanach. Nie mamy seminariów, które szkolą przywódców. Pastorzy i osoby odpowiedzialne za zbory są słabo wykształcone. Również obawiam się tego, że ze względu na wpływ postmodernistycznego myślenia, możemy stracić młode pokolenie.

Jak to, przecież twój kościół składa się wyłącznie z młodych ludzi!

To prawda. Razem z innymi przywódcami inwestujemy w młode pokolenie, ale nie wszędzie to tak wygląda. Widzisz, wierzę w to, że Kościół chiński w następnym pokoleniu będzie wysyłał misjonarzy na cały świat. Zostaliśmy bardzo ubłogosławieni przez tak wielu misjonarzy z innych części globu w przeszłości! Pragnę, aby Chiny były błogosławieństwem dla świata w niedługim czasie. Chcemy wychować przywódców dla kolejnego pokolenia i na tym się koncentrujemy.

To bardzo zachęcające. A jak wygląda wasza ewangelizacja?

Cóż... Powiedziałbym o trzech metodach: osobiste świadectwo; głoszenie poprzez nasze małe grupy, oraz ogólno-kościelne ewangelizacje - robimy weekendy ewangelizacyjne dla młodzieży, kiedy wyjeżdżamy z nią gdzieś poza miasto. Jeśli chodzi o ewangelizację osobistą, zachęcamy wszystkich w zborze, by wykorzystywali nadarzające się okazje, czy to w pracy, czy szkole, do dzielenia się Dobrą Nowiną. Imprezy kościelne organizujemy przede wszystkim latem i to są naprawdę szerokie przedsięwzięcia. Chodzimy po szkołach, firmach, rozdajemy zaproszenia i oczywiście dzielimy się również Ewangelią. Przez ostatnich 7 lat podzieliliśmy się Ewangelią ze 120.000 osób. Modlimy się, aby Bóg pozwolił nam w następnych 10 latach dotrzeć do miliona.

Wy, jako wasz zbór?

Tak, nasz zbór.

Hmm…  Powiedz mi więc, jak to wygląda od środka, z kim współpracujesz w kościele, jak on jest zorganizowany?

Ja jestem jedynym pastorem, który pracuje na pełen etat. Bardzo wiele obowiązków bierze na siebie moja żona. Mamy również radę współpracowników, która liczy około 15 osób, bardzo silnie zaangażowanych w różne kościelne obowiązki. Wszyscy utrzymują się z pozakościelnej pracy, część z nich to już młodzi profesjonaliści w swych branżach, niektórzy to asystenci robiący doktoraty. W tym gronie podejmujemy codzienne decyzje. Druga grupa to 60 prowadzących nasze małe grupy, z nimi podejmujemy te najważniejsze decyzje.

A reszta?

Widzisz, my w kościołach podziemnych nie mamy oczywiście list członkowskich. Dla nas to jest praktycznie niemożliwe, by przeprowadzać głosowania.

A jeśli ogłosisz ewangelizację w kościele, to procentowo jak wiele odpowie i przyjdzie?

Procent wyszedłby bardzo wysoki, myślę, że znacząca większość, co najmniej 80% angażuje się w ewangelizację. Wszyscy również uczestniczą w naszych małych a grupach.

Cóż, to zdecydowanie więcej niż średnia w Polsce. Powiedz, jak w praktyce owo dzielenie się Ewangelią wygląda w Chinach?

Tak jak wspomniałem, zachęcamy wszystkich do dzielenia się Ewangelią tam, gdzie pracują, bądź uczą się. Zazwyczaj składają swoje świadectwo nawrócenia, krótko, nie dłużej niż 5 minut. Mówią również kim jest Bóg, kim jest Jezus, dlaczego jesteśmy od nich oddzieleni, jak możemy do nich powrócić i się z nimi pojednać.

I jak to działa?

Patrząc na statystyki naszego zboru, z ostatnich 5 lat, na 10 osób, z którymi dzieliliśmy się Ewangelią, jedna zareaguje. Spośród tej grupy 1 osoba na 5 pomodli się, aby otrzymać zbawienie w Jezusie Chrystusie. Warto też dodać, że my choćby ze względu na naszą chińską specyfikę, gdzie członkostwo jest bardzo ruchome, nie przejmujemy się zbytnio liczbami członków. Naszym celem jest przede wszystkim głoszenie Dobrej Nowiny. Mamy tak wielu ludzi, którzy jej jeszcze nie słyszeli.

O co, w Polsce możemy się dla was modlić?

Módlcie się o naszych przywódców, o nasz kościół, o młodych ludzi, o nasze struktury. Potrzebujemy zdrowych relacji z kościołami spoza Chin i dobrych szkoleń dla naszych przywódców. Jezus powiedział, że jesteśmy jednym ciałem, ale Kościół chiński jest w tym ciele trochę wyobcowany. Potrzebujemy wrócić do społeczności z całym ciałem, Kościołem Jezusa Chrystusa na świecie.



Rozmawiał Mateusz Wichary. Fragment książki pt „Świadectwa z czterech stron świata”

wtorek, 10 listopada 2020

Jak się modlić

Często człowiek w odpowiedzi na modlitwę zostaje przyobleczony w moc i dokonuje wielkich dzieł w imieniu Pana. Gdy ta praca zostaje dokonana, zamiast pójść przed oblicze Boga i przebywać z Nim sam na sam oraz uniżyć się przed Nim oddając mu wszelką chwałę, gratuluje sobie samemu. Staje się zadufany w sobie i Bóg jest zmuszony odsunąć go na bok. Po tych wielkich dokonaniach, nie następuje ukorzenie się i modlitwa do Boga. W ten sposób pojawia się pycha i wielki człowiek modlitwy zostaje pozbawiony mocy.



R. A. Torrey - Jak się modlić

piątek, 25 września 2020

Tabernakulum

Na górze Synaj Bóg zstąpił jako obłok. Nazywał się „chwałą szekina”; czy pamiętasz to z Miejsca Najświętszego, gdzie arcykapłan pokutował za grzechy ludu Izraela? Mówił z obłoku - to Jego naturalna, pierwotna obecność, o której Izraelici wiedzieli, że była śmiertelna. Kiedy Bóg powiedział Mojżeszowi: „Nikt nie może zobaczyć mojej twarzy i żyć”, mówił, że istnieje nieskończona przepaść między bóstwem a ludzkością. „Nie możesz przyjąć mojej rzeczywistości”, powiedział Bóg; „Nie możesz znieść obecności mojej świętości, mojej chwały. To by cię zniszczyło”.

Dlatego tutaj, na górze, gdzie Jezus jest „przemieniony” (ta scena jest ogólnie znana jako przemienienie), Piotr się boi. Jest tak wystraszony, że według zapisu Marka, nie wie, co mówi. Jąkając się, stwierdza: „Postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Dla nas jest to zaskakująca propozycja zbadajmy ją.
Słowo przetłumaczone tutaj jako namioty jest w rzeczywistości greckim słowem tabernakulum. Po tym, jak chwała Boża zstąpiła na górę Synaj, naród hebrajski zbudował tabernakulum - przybytek. Dlaczego? Większość religii rozpoznała, że istnieje ogromna przepaść między bóstwem a ludzkością. Dlatego wiele religii ma świątynie (lub tabernakulum) z kapłanami oraz ofiary i rytuały, które przemieniają świadomość lub zabierają grzech - aby pośredniczyć w tej przepaści i chronić ludzi przed boską obecnością. Piotr mówi tutaj : „Potrzebujemy tabernakulum, świątyni, musimy ustanowić rytuały, aby uchroniły nas przed obecnością Boga”. Zaraz po tym, jak Piotr to powiedział, pojawia się obłok i okrywa Jezusa, Mojżesza i Eliasza. A z wnętrza chwały szekina Bóg mówi: „To jest mój Syn, którego umiłowałem. Jego słuchajcie!”. Są w obecności Boga. Jednak Piotr, Jakub i Jan nie umierają. Jak to możliwe? Oto odpowiedź: „I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa”. To komentarz Marka: Odszedł Mojżesz, odszedł Eliasz, a Jezus nie jest tylko Bogiem po drugiej stronie przepaści; Jezus jest także mostem nad przepaścią. Jezus jest w stanie dać to, czego nie mógł dać Eliasz, to, czego Mojżesz nie mógł dać, czego nikt inny nigdy nie mógł dać. Przez Jezusa możemy przekroczyć przepaść samej istoty rzeczywistości i to tanecznym krokiem. Jezus jest świątynią i tabernakulum, aby zlikwidować konieczność wszystkich świątyń i przybytków, ponieważ jest ofiarą kończącą wszystkie ofiary, ostatecznym kapłanem wskazującym drogę wszystkim kapłanom.
Kiedy obłok zstępuje, uczniowie nie tylko nie umierają, ale zostają otoczeni i objęci blaskiem Boga. Słyszą, że Bóg Ojciec mówi o swojej miłości do Syna, tak jak to uczynił, kiedy Jezus został ochrzczony na początku Ewangelii Marka. Nagle obłok znika i zostają tam, mrugając oczami w stosunkowo słabym świetle, na szczycie góry, w stanie wielkiego zadziwienia.
Jakub, Piotr i Jan doświadczyli uwielbienia.
Uwielbienie jest zapowiedzią tego, czego pragną nasze serca, niezależnie od tego, czy wiemy o tym, czy nie. Szukamy go w sztuce, w romansie, w ramionach naszych kochanków, w naszej rodzinie.


Timothy Keller - Krzyż Króla - Historia świata w życiu Jezusa

niedziela, 20 września 2020

Nadzieja

Jezus narodził się w stajni. Kiedy został obrzezany, Jego rodzice złożyli w ofierze dwa gołębie, co pokazuje, że należeli do najuboższej warstwy ówczesnego społeczeństwa. Jezus mieszkał wśród ubogich i zmarginalizowanych i przyciągał ich do siebie, nawet jeśli w tym samym czasie szanowani obywatele byli przez Niego odtrącani. Charakter Jego życia opisuje werset z Ewangelii Łukasza 9,58: „Lisy mają nory, ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”. Pod koniec życia wjechał do Jerozolimy na pożyczonym osiołku, ostatni wieczór z uczniami spędził w pożyczonym pokoju, a kiedy umarł, Jego ciało złożono w pożyczonym grobowcu. O Jego jedyną własność, szatę, rzucano losy, a na krzyżu został obdarty ze wszystkiego. Umarł nagi i bez grosza. Nie posiadał wiele, a i to, co posiadał, zostało Mu odebrane. Pozbyto się Go, został całkowicie odrzucony. A jednak to tylko ze względu na Niego mamy w życiu jakąkolwiek nadzieję.


Timothy Keller - Pełnia sprawiedliwości

poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Przebudzenie w 1734 roku

Gdy po raz pierwszy budzi się w nas świadomość  naszego nędznego stanu naturalnego i grożącego nam niebezpieczeństwa wiecznego zatracenia, szybkie uzyskanie ratunku i zmiany naszego położenia staje się dla nas sprawą najwyższej wagi. Ci, którzy wcześniej czuli się bezpieczni i utracili czujność, uzmysławiają sobie, że na ścieżce, którą podążają, czeka ich zguba. Poczucie winy ogarnia niektórych znienacka: ich sumienie porusza wieść o nawróceniu innych osób albo coś, co usłyszą publicznie lub w prywatnej rozmowie. Czują się tak, jakby ich serce przeszyła strzała. W przypadku innych osób przebudzenie dokonuje się stopniowo: najpierw ogarnia ich stan zadumy i refleksji. Dochodzą do wniosku, że będzie lepiej i roztropniej dla nich samych, jeśli nie będą dłużej zwlekać, lecz skorzystają z okazji do poprawy swego duchowego położenia. Postanawiają zatem poważnie przemyśleć kwestie, które powodują pobudzenie sumienia do żalu za grzechy. Rozwija się w nich coraz głębsza świadomość, aż pod wpływem Ducha Bożego ogarnia ich nieodparte poczucie własnej nędzy. Inne osoby, które przed tym cudownym okresem były poniekąd religijne i troszczyły się o swoje zbawienie, doświadczają przebudzenia w nowy sposób: uświadamiają sobie, że ich niedbałość i letniość nigdy nie doprowadzi do zamierzonego celu, toteż porywa ich wielki zapał do spraw królestwa niebieskiego. 

Pierwsza fala przebudzenia miała początkowo dwa skutki. Po pierwsze, przywiodła nawracające się osoby do natychmiastowego zaprzestania grzesznych praktyk. Ci, którzy prowadzili rozwiązłe życie, z odrazą odwracali się od swych dotychczasowych występków i nałogów. Gdy Duch Boży zaczął wylewać się tak cudownie na całe miasto, mieszkańcy szybko porzucali zadawnione kłótnie, obmowę i wtrącanie się do cudzych spraw. Karczma wkrótce opustoszała i wszyscy trzymali się swoich domów. Nikt nie wyjeżdżał z miasta, chyba że w ważnej sprawie lub z powodów religijnych, a każdy dzień powszedni pod wieloma względami przypominał dzień święty. Po drugie, przebudzenie skłaniało do gorliwego korzystania ze środków zbawienia: lektury, modlitwy, medytacji, ustanowień domu Bożego i prywatnych spotkań. Mieszkańcy wołali: „Co mamy czynić, abyśmy byli zbawieni?”. Zmieniło się najchętniej uczęszczane miejsce: nie była to już karczma, lecz dom pastora, nawiedzany przez większy tłum gości, niż kiedykolwiek widziano w karczmie.

Istnieje znaczne zróżnicowanie pod względem intensywności niepokoju i strachu przeżywanego przed uzyskaniem kojących oznak ułaskawienia i przyjęcia przez Boga. Niektórzy od samego początku doświadczają znacznie większej zachęty i nadziei niż inni. Jednych niepokoi dziesięciokrotnie mniej złych myśli niż drugich, choć borykają się z takim samym grzechem. Niektórzy tak mocno uzmysławiają sobie niezadowolenie Boga i świadomość grożącego im potępienia, że nie śpią po nocach. Wielu twierdziło, że gdy kładli się do łóżka, przerażała ich myśl o zaśnięciu w takim stanie, a podczas snu ani na chwilę nie mogli się uwolnić od przejmującej trwogi. Budzili się ze strachem i niepokojem ciążącym na duchu. Zdarzało się często, że stan ciągłego przeraźliwego niepokoju nękający umysł przysparzał niektórym dolegliwości fizycznych i zakłócał funkcjonowanie cielesnej natury.
Przerażająca świadomość własnej nikczemności przeważnie tym bardziej przybiera na sile, im bardziej dana osoba zbliża się do zbawienia, choć nierzadko stan umysłu na tym etapie podlega jeszcze licznym zmianom i zawirowaniom zarówno w swym ogólnym kształcie, jak i w szczegółowych uwarunkowaniach. Niektórym wydaje się, że zatracili wszelkie rozeznanie, i boją się, że Duch Boży opuścił ich i czeka ich surowy sąd. Niemniej wykazują głębokie zatroskanie w związku z tą obawą i szczerze pragną żywić znowu żal za grzechy.

Oprócz racjonalnych, niebezpodstawnych obaw i trosk niektórzy borykają się w myślach z wieloma niepotrzebnymi utrapieniami, w których szatan odgrywa przypuszczalnie znaczną rolę, chcąc usidlić ludzi i zagrodzić im drogę. Czasami towarzyszy temu jednocześnie nastrój melancholii, skwapliwie wykorzystywany przez kusiciela, który rzuca kłodę smutku na drogę prowadzącą we właściwym kierunku. Nie wiadomo, jak postępować z takimi osobami, gdyż rozumieją opacznie i tłumaczą na własną niekorzyść wszystko, co słyszą. Wyjąwszy rzeczywistą deprawację serca, niczym innym diabeł nie posługuje się tak chętnie jak melancholią.

Na uwagę zasługuje jednak fakt, że w czasie owego wyjątkowego błogosławieństwa domieszka tego czynnika była znacznie mniejsza niż u osób doświadczających poprzednich przebudzeń. Wielu spośród tych, którzy wcześniej zmagali się z takimi bolączkami, teraz zdawało się doświadczać zaskakującej wolności. Niektóre osoby od dawna uwikłane w różnego rodzaju pokusy i dotkliwe utrapienia szybko pokonywały przeszkody utrudniające im wcześniej postępowanie w kierunku zbawienia. Po raczej łagodnym przeżyciu skruchy pomyślnie podjęły drogę wiodącą do życia. (...)

Niebawem szczere zatroskanie o doniosłe sprawy religijne i życie wieczne ogarnęło całe miasto, rozprzestrzeniając się wśród wszystkich jego mieszkańców niezależnie od stanu społecznego i wieku. Wśród martwych kości dało się słyszeć coraz głośniejsze nawoływanie. Zarzucono wszelkie rozmowy na inne tematy i przy każdej nadarzającej się okazji rozprawiano wyłącznie o kwestiach duchowych i wiecznych, wyjąwszy tylko to, co konieczne, by nie zaniedbać zwykłych świeckich obowiązków. Niezależnie od tego, w jakim kto przebywał towarzystwie, niemal nie tolerowano innych tematów konwersacji. Umysły mieszkańców w cudowny sposób oderwały się od tego świata, który uchodził wśród nas za mało istotny. Mieszkańcy zdawali się zajmować swymi doczesnymi sprawami bardziej z obowiązku niż z zamiłowania.

***

 „A Jezus, odpowiadając, rzekł mu: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jonasza, bo nie ciało i krew objawiły ci to, lecz Ojciec mój, który jest w niebie” (Mt 16,17)

Bóg jest źródłem wszelkiej wiedzy i zrozumienia. Jest źródłem wiedzy uzyskiwanej w procesie ludzkiego poznania. Jest również dawcą moralności oraz wiedzy i umiejętności, jakie ludzie wykorzystują w sprawach doczesnych Właśnie z tego powodu napisano o Izraelitach, którzy wykazywali się mądrością serca i kunsztem w haftowaniu, że to Bóg napełnił ich duchem mądrości (Wj 28,3).
Bóg jest sprawcą tej wiedzy, jednak nie objawia się ona inaczej jak tylko przez ciało i krew. Śmiertelnicy potrafią dzielić się wiedzą z zakresu ludzkich sztuk i nauk. Przekazują sobie umiejętności dotyczące spraw doczesnych. Wiedza przekazywana w ten sposób pochodzi od Boga: posługuje się On ciałem i krwią jako jej przyczyną pośrednią, wtórną. Udziela jej, wykorzystując moc i wpływ środków przyrodzonych. Jednak gdy chodzi o wiedzę duchową, o której mowa w naszym tekście, jej źródłem jest wyłącznie Bóg. To On ją objawia, a nie ciało i krew. Bóg przekazuje tę wiedzę bezpośrednio, nie korzystając z żadnych pośrednich czynników naturalnych, jak dzieje się to w przypadku wiedzy innego rodzaju.

***

Wieczność mąk piekielnych.

Jestem przekonany, że męki piekielne będą wieczne ze względu na jedno wielkie dobro, jakie Bóg zamierza przez nie w swojej mądrości, czyli to, że ich widok będzie potęgować szczęście, miłość i radosne dziękczynienie aniołów i ludzi, którzy są zbawieni do czego widok ów nader dobrze skłania. Jestem gotów myśleć, że oglądanie wielkich nieszczęść potępionych przedstawicieli własnego gatunku podwoi żarliwość miłości oraz pełnię radości wybranych aniołów i ludzi. Sprawi to na wiele sposobów. Widok cudownej mocy, wielkiego i przerażającego majestatu oraz władzy, a także straszliwej sprawiedliwości oraz świętości Boga, których przejawem jest ich kara, sprawi, że cenić będą Jego przychylność i miłość niepomiernie bardziej, pobudzi też w najwyższym stopniu doskonałą miłość oraz wdzięczność wobec Niego, że wybrał ich spośród reszty, aby uczynić ich szczęśliwymi, że nie uczynił ich Bóg naczyniami gniewu, według Rz 9,22-23: „A cóż, jeśli Bóg, chcąc okazać gniew” itd., „aby objawić bogactwo chwały swojej nad naczyniami zmiłowania”. Poza tym tylko żywa świadomość przeciwnej do ich losu niedoli czyni wszelkie szczęście i przyjemność dwa razy większym niż bez niej. A więc skoro szczęście błogosławionych ma być wieczne, wiemy, że nieszczęście potępionych także będzie wieczne.


Jonathan Edwards - Wybór pism









sobota, 25 lipca 2020

Rzeźbiony bóg moich planów

Jak więc możemy oddać Bogu chwałę w naszym cierpieniu? I jak cierpienie może pomóc nam oddawać chwałę Bogu? 

W 1996 roku Elisabeth Elliot, misjonarka wśród Indian Huaorani (Auca) w amazońskiej dżungli, napisała powieść pt: No Graven Image (Żadnych obrazów rzeźbionych). To opowieść o młodej niezamężnej kobiecie, Margaret Sparhawk, która poświęciła życie przełożeniu Biblii na języki plemion żyjących daleko od cywilizacji, które często nie miały jeszcze nawet formy pisanej. Rozpoczęła przekład Biblii na język ludu Keczua, zamieszkującego w górach Ekwadoru. Kluczową rolę w jej pracy odgrywała znajomość z Pedro, znającym dialekt, który Margaret musiała poznać i sprowadzić do pisma, aby przełożyć Biblię na ten język. Rozpoczęła naukę i mozolny proces systematycznego utrwalania i dokumentowania języka zaczął posuwać się naprzód.

Pewnego dnia Margaret, idąc na spotkanie z Pedro, poczuła wielką wdzięczność do Boga. Wspomniała werset z Księgi Psalmów: „Miej nadzieję w Panu! Bądź mężny i niech serce twoje będzie niezłomne!” (Ps 27,14). Zaczęła się modlić: „Mam nadzieję, Panie. Mam nadzieję i czekam.., Ty wiesz, jak długo czekałam, aby wyjechać na misję do plemion zamieszkujących te góry. .. Zdawałeś się kierować mnie ku tłumaczeniu i pomocy medycznej. I dałeś mi Pedro... Już to, że jestem dzisiaj w tym miejscu, jest odpowiedzią na modlitwę”. Pomyślała o wszystkim, co musiało się zdarzyć, aby trafiła na misję o wsparciu przyjaciół, pomocy finansowej wielu osób, wieloletnich szkoleniach, latach budowania relacji i oczywiście o spotkaniu mężczyzny, który znał język hiszpański i dialekt, który musiała opanować. Zdawało się, że teraz Bóg to wszystko połączył ze sobą. Margaret marzyła, że dzięki jej pracy Biblia stanie się dostępna dla milionów ludzi zamieszkujących odległe, górzyste tereny. 


Gdy w końcu dotarła do domu Pedro, okazało się, że mężczyzna miał na nodze bolesną, zakażoną ranę. Do obowiązków Margaret należało także zapewnienie Indianom podstawowej pomocy medycznej. Miała więc przy sobie strzykawkę i nieco penicyliny. Pedro poprosił ją o zastrzyk, a ona zgodziła się to zrobić. Jednakże już kilka sekund później Pedro wpadł w szok anafilaktyczny, ostrą i rozległą reakcję alergiczną na penicylinę. Cała rodzina zebrała się wokół i we łzach patrzyła, jak ich bliskim targają silne konwulsje.

„Nie widzisz, że on umiera?”, zawołała Rosa, jego żona. „Zabiłaś go!”

Margaret była zaskoczona tym, co się stało. Zaczęła się modlić: „Panie, Boże, Ojcze nas wszystkich, wysłuchaj mojej modlitwy, wysłuchaj mnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej... Uratuj go, Panie, uratuj go”. Stan Pedro pogarszał się, mężczyzna zaczął wymiotować, a bolesne spazmy zgięły go w pół. Rosa podniosła obie dłonie do głowy i wydała z siebie zawodzący jęk żałobny, dobrze znany wszystkim kobietom w jej plemieniu. Margaret nadal modliła się w myślach: „Panie, co stanie się z Rosą? Co stanie się z Twoim dziełem? Ty to rozpocząłeś, Panie. Nie ja. Ty mnie tu przywiodłeś. Ty odpowiedziałeś na modlitwy i dałeś mi Pedro on jest jedynym. .. Panie, pamiętaj o tym. Nie ma nikogo innego”

Ale Pedro umarł, co oznaczało, że jej praca została przerwana. Wszystkie wysiłki podejmowane przez lata poszły na marne. „To oczywiste, że nie mogłam kontynuować pracy nad przekładem Biblii bez tłumacza i nauczyciela. Bóg wiedział o tym, kiedy Pedro umarł. Przestałam pisać listy z prośbami o modlitwę [do wspierających mnie osób], bo nie mogę już nic napisać o mojej pracy. Wydaje się, że tej nocy, kiedy umarł Pedro, pod wszystkim, czego dokonałam, pojawił się napis KONIEC”.

Książka kończy się głębokim zagubieniem młodej misjonarki. Nie było żadnego dramatycznego zwrotu wydarzeń w ostatnim momencie, żadnej „pozytywnej przemiany”. Stała nad grobem Pedro i myślała: „A Bóg? Co z Nim? (Jestem z tobą: powiedział. Ze mną, W czymś takim? Pozwolił, aby Pedro umarł, albo - i ani wtedy, ani teraz, nie mogę zaprzeczyć takiej ewentualności - może wręcz posłużył się mną, aby go zniszczyć. I czy teraz On oczekuje, pytałam siebie, stojąc nad grobem, że będę Go uwielbiać?”.

Odpowiedź była twierdząca. Dowiedzieliśmy się tego wiele lat później razem z Kathy, moją żoną, gdy słuchaliśmy wykładów, które Elisabeth Elliot wygłaszała w seminarium teologicznym, w którym oboje studiowaliśmy. Wskazała na ostatnią stronę książki, gdzie, jak przyznała, znajdowały się kluczowe słowa.

"Bóg, jeśli był tylko wspólnikiem, zdradził mnie. Z drugiej strony, jeśli był Bogiem, uwolnił mnie."

Potem wyjaśniła nam, że obraz rzeźbiony bożek, o którym wspominał tytuł książki to Bóg, który zawsze działałby tak, jak naszym zdaniem powinien działać. Albo wprost to Bóg, który wspierałby nasze plany i wyobrażenia o tym, jak powinien wyglądać świat i jego losy. To Bóg, którego sami tworzymy - fałszywy bóg. Takie bóstwo jest w rzeczywistości projekcją naszej mądrości i osobowości. Gdyby Bóg funkcjonował w taki sposób, byłby naszym „wspólnikiem”, kimś, z kim utrzymujemy relację tak długo, dopóki robi to, co chcemy. Jeśli postąpi inaczej, to mamy chęć go „zwolnić” lub „usunąć z listy przyjaciół”, niczym osobistego asystenta lub znajomego, który okazał się niekompetentny i niesubordynowany.

Ostatecznie Margaret uświadamia sobie, że upadek jej planów przyczynił się do rozbicia fałszywego bóstwa i po raz pierwszy w życiu może w wolności uwielbiać prawdziwego Boga. Kiedy służyła „bogu-moich-planów”, żyła w ciągłym napięciu. Nigdy nie była pewna, czy Bóg przyjdzie jej z pomocą i „wszystko naprawi”. Zawsze starała się znaleźć sposób, aby nakłonić Boga do zrobienia tego, co zaplanowała. Wtedy nie traktowała Go jak Boga - jako Tego, który jest prawdziwie mądry, dobry i potężny. Została wyzwolona, aby złożyć nadzieję nie we własnych planach i celach, ale w samym Bogu.




Timothy Keller - Krocząc z Bogiem przez ból i cierpienie