piątek, 20 stycznia 2012

Radość!

A co z radością? Bo przecież o niej przede wszystkim opowiada ta historia. Muszę wyznać, że temat ten prawie zupełnie przestał mnie interesować, odkąd zostałem chrześcijaninem. Nie mogę co prawda uskarżać się jak Wordsworth, że opuścił mnie przebłysk wizji. Jak sądzę (jeśli w ogóle warto o tym wspominać), od czasu mojego nawrócenia doświadczałem dawnego ukłucia Radości i jej słodko-gorzkiego smaku tak samo często i tak samo wyraźnie jak we wcześniejszych okresach mojego życia. Teraz wiem, że doświadczenie to, jako stan mojego umysłu, nie miało nigdy znaczenia, które mu kiedyś przypisywałem. Było ważne tylko o tyle, o ile wskazywało drogę ku czemuś innemu, na zewnątrz mnie. Dopóki wątpiłem o samym celu, ten znak wydawał mi się ze zrozumiałych powodów czymś wielkim. Kiedy zgubimy się w lesie, znalezienie drogowskazu jest dla nas wielkim wydarzeniem. Ten, kto zobaczył go pierwszy, woła innych, a oni gromadzą się wokół niego i przyglądają tabliczce. Ale kiedy odnaleźliśmy drogę i podążając nią, co jakiś czas mijamy drogowskazy, nie zatrzymujemy się, by na nie popatrzeć. Dodają nam otuchy i jesteśmy wdzięczni władzom, które kazały je ustawić. Nie zatrzymujemy się jednak i nie podziwiamy ich. Nie znaczy to oczywiście, że nie zdarza mi się czasem zatrzymywać w drodze i przyglądać rzeczom jeszcze mniej ważnym niż drogowskazy.

C.S. Lewis - Zaskoczony radością /autobiografia/

1 komentarz:

  1. oooh te znaki,te tablice,i drogowskazy,naprawdę czasami potrafią namieszać i zatrzymać podróżnika.Ale wiem że wtedy gdy się wkradła pomyłka, kompas jest nie zawodny i doprowadzi do celu .)

    OdpowiedzUsuń