Opowiedzmy bajkę. Wyobraźmy sobie, że pewna kobieta zostaje
wtrącona do lochu i tam rodzi oraz wychowuje syna. Chłopiec dorasta, widząc
wokół siebie tylko mury lochu, słomę na podłodze i niewielki skrawek nieba za
okratowanym okienkiem, umieszczonym zbyt wysoko, aby zobaczyć przez nie cokolwiek innego. Nieszczęsna kobieta jest
plastyczką i w chwili aresztowania udaje jej się przemycić blok rysunkowy i
pudełko kredek. Nie tracąc nadziei na uwolnienie, opowiada synowi o zewnętrznym
świecie, którego nigdy nie oglądał. W dużej mierze pomaga sobie obrazkami.
Rysuje mu pola, rzeki, góry, miasta, fale i plażę. On pilnie słucha i ze
wszystkich sił stara się uwierzyć, że zewnętrzny świat jest o wiele ciekawszy i
wspanialszy niż to, co widzi w lochu. Czasami mu się udaje. W zasadzie pojmuje
wszystko stosunkowo dobrze, lecz pewnego dnia mówi coś, co zmusza matkę do
zastanowienia. Przez minutę lub dwie nie mogą się dogadać. Aż w końcu
dociera do niej, że przez wszystkie lata chłopak żył w błędzie. „Myślisz, że w
realnym świecie są linie zakreślone kredką?”, pyta go. „A nie?" dziwi się
chłopak. "Nie ma śladu kredek?”. Nagle koncepcja realnego świata zaczyna napawać
go przerażeniem. Nie ma pojęcia, co zastępuje linie, które były tylko transpozycją kołyszących się drzew, światła migoczącego na wodzie, kolorowej,
trójwymiarowej rzeczywistości, która nie jest zakreślona liniami, lecz w każdej
chwili tworzy własne kształty, tak subtelne i różnorodne, że nie jest tego w
stanie oddać żaden rysunek. Dochodzi do przekonania, że świat realny musi być w
pewnym sensie mniej widzialny, mniej oczywisty niż matczyne rysunki. A przecież
rzeczywistość nie ma linii obrysowujących, bo sama w sobie jest
nieporównywalnie bardziej oczywista i widzialna. Z nami jest podobnie. „Jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy”, ale możemy
mieć pewność, że będziemy czymś więcej a nie mniej niż na ziemi. Nasze
naturalne przeżycia (zmysłowe, emocjonalne i te z wyobraźni) przypominają
rysunki kreską na płaskim papierze i jeśli w życiu wyższym ich nie będzie, to
tak jak nie ma linii kredek w naturalnym krajobrazie - ale nie znikną jak płomyk świecy, który został zdmuchnięty, lecz jak płomień, którego blask zniknął,
bo ktoś rozsunął zasłony i wpuścił do wnętrza promienie wschodzącego słońca.
Można do tego podejść od dowolnej strony. Można powiedzieć, że dzięki
transpozycji nasze człowieczeństwo, nasze zmysły i inne rzeczy mogą być
przekaźnikami piękna. Można też powiedzieć, że dzięki transpozycji niebiańskie
piękno znalazło ucieleśnienie na tym świecie i w naszym doczesnym życiu. Ten
drugi sposób wydaje się lepszy. Nasze obecne życie jest miniaturą, symbolem,
uproszczeniem, czymś w rodzaju „Wegetariańskiego”, substytutu. Jeśli ciało i
krew nie są w stanie przyjąć Królestwa, to nie dlatego, że są zbyt konkretne,
zbyt oczywiste, zbyt wyraźne, zbyt „spełnione w swoim istnieniu”. One są zbyt nietrwałe,
przemijalne i nierzeczywiste.
C.S. Lewis - Brzemię chwały
C.S. Lewis - Brzemię chwały
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz